Karol Jabłoński (Baza Mrągowo) zdobył na lodowej tafli Jeziora Siemianowskiego złoty medal bojerowych mistrzostw Europy. Srebrny wywalczył mistrz świata Tomasz Zakrzewski (MKŻ Mikołajki), a brązowy niespodziewanie Węgier Peter Hamrak.
Regaty, z udziałem 135 zawodników z 16 krajów, rozpoczęły się w poniedziałek
w Giżycku, gdzie 52 lata temu urodził się... Jabłoński. Na jeziorze Niegocin
przeprowadzono cztery wyścigi i na nich Finowie, organizatorzy imprezy,
musieli poprzestać. Dopadało bowiem tyle śniegu, że rozegranie kolejnych było
niemożliwe. W środę bojerowa flota przeniosła się pod granicę z Białorusią.
W czwartek na tafli zaporowego zbiornika wodnego w dolinie górnej Narwi w
województwie podlaskim przeprowadzono dwa wyścigi – pierwszy wygrał Dariusz
Kardaś (AZS UWM Olsztyn), a drugi Jabłoński. W piątek, z uwagi na bardzo
silny wiatr (6-7 stopni w skali Beauforta), nie można już było rozegrać nawet
jednego wyścigu. – Moim celem na ten sezon zimowy była obrona tytułu mistrza Europy. Udało mi
się trafić z formą i z tego bardzo się cieszę. Nie ukrywam, że z każdym
rokiem jest mi coraz trudniej, bo przecież lat mi przybywa. Teraz zmagałem
się nie tylko z dolegliwościami kręgosłupa i Achillesami, ale także z
gorączką. Potrzebuję dziś więcej czasu na regenerację, bo te regaty dały mi
mocno w kość, ale na pewno w domu, w Olsztynie, siedzieć nie będę –
powiedział Jabłoński, zdobywca pięciu złotych medali mistrzostw Europy i
jedenastu mistrzostw globu (siedem złotych, cztery srebrne).
Jeden z najlepszych na świecie sterników przyznał, że nie zamierza jeszcze
kończyć żeglarskiej kariery i po głowie chodzą mu różne projekty. – Mam wiele pomysłów pływania po morzach i oceanach. Marzy mi się stworzenie
polskiego teamu i udział w prestiżowych wyścigach, ale... Wszystko, jak fala
o falochron, rozbija się o kasę. Wiem, że czasy są trudne, jednak nie tracę
nadziei, że któryś z planów uda się zrealizować – zaznaczył Jabłoński, który
na łódkę wsiadł w wieku siedmiu lat.
– Podobnie jak większość żeglarzy w naszym kraju, przeszedłem typową drogę.
Zacząłem od Optymista, potem był Cadet, 420, 470, Tornado, a zimą bojery.
Moją przygodę zacząłem w Tałtach, gdzie mieszkałem do 14 roku. Doskonale
pamiętam moment, kiedy na brzegu stała zbudowana ze sklejki mahoniowej
optymistka, a tata zmagał się z zamontowaniem gafla do białego żagla
bawełnianego. W pamięci utkwiło mi wiele regat, gdzie na linii startu oprócz
przedłużacza, szotów grota trzymałem w drugiej ręce... pagaj – wspomniał
pierwszy polski sternik w regatach o Puchar Ameryki.
Od 14 roku życia zaczął samodzielnie żeglować na DN-ie (potocznie bojer), co
jeszcze dzisiaj sprawia mu – jak podkreślił – ogromną przyjemność. – Często przed oczami mam obrazek, kiedy ojciec wsadził mnie i mojego brata do
kokpitu Monotypu i sunął po jeziorze Tałty z niewyobrażalną dla nas wtedy
prędkością; mieliśmy wówczas nie więcej jak 7-8 lat. Podnosząca się
płozownica tego olbrzyma, hałas kruszonego lodu, nasze wielkie oczy, uśmiech
taty mówiący, że wszystko jest pod kontrolą, tego nie da się zapomnieć –
dodał Jabłoński.
Do czołowej dziesiątki klasyfikacji generalnej ME weszło sześciu Polaków.
Oprócz wspomnianych – na czwartej pozycji uplasował się Michał Burczyński
(AZS UWM Olsztyn), na siódmej brat mistrza świata Łukasz Zakrzewski (MKŻ
Mikołajki), na ósmej Jerzy Taber (YKP Warszawa), a na dziewiątej Adam
Baranowski (Olsztyn).
Na akwenie, nad który przyjechało 135 zawodników z 16 krajów, kręcono jedną z
najbardziej dramatycznych scen filmu "Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i
Stara Szafa". Dzieci i bobry szły w poprzek zamarzniętego jeziora, zamiast je
obejść, aby szybciej zdążyć na ratunek Edmundowi.
Czytaj także: MŚ: Zakrzewski ze złotym medalem