Piękna katastrofa?

Piękna katastrofa?
Największym lekkoatletą ostatniej dekady jest niewątpliwie Usain Bolt. Wielu innych w tym czasie poprawiało rekordy świata, zdobywało złote medale, ale to on został bohaterem zbiorowej wyobraźni, ikoną sportu i popkultury w skali globalnej.
To on przykuwa do ekranów miliardowe widownie telewizyjne. Na jego biegi na igrzyskach bilety są limitowane – kilkadziesiąt tysięcy ludzi za każdym razem odchodzi z kwitkiem. Bolt uznał, że nie może tak po prostu zniknąć po Rio. Postanowił przedłużyć karierę o rok i właśnie rozpoczął festiwal pożegnań, który zamierza zakończyć w Londynie podczas mistrzostw świata. Zapewne nie chce być tam świadkiem – chce być kreatorem wydarzeń, gdyż w końcu nazywa się Bolt.
Usain Bolt (fot. Getty)
Oglądałem jego bieg w Ostrawie i jestem pod wrażeniem. Jamajczyk podjął ryzykowną, a nawet brawurową decyzję. Od igrzysk w Pekinie, przez Londyn po Rio – z dodatkiem kolejnych mistrzostw świata – jego organizm poddawany jest takim naprężeniom, jakich nie wytrzymałby żaden robot, bo robot by się rozsypał.
Wejście na ten pułap i utrzymanie go przez lata to tak, jak bieganie po Mount Evereście w górę i w dół. Przecież on nie poprawiał, on masakrował rekordy świata, a to się nie dzieje bez kosztów. Bolt oczywiście miewał kontuzje, jednak nie takie, na jakie sobie zapracował. Można to skwitować banałem, że organizm Bolta jest równie fenomenalny jak sam Bolt. Tyle, że nic nie trwa wiecznie, a on – jak podejrzewam – chce udowodnić sam sobie, że potrwa przynajmniej do sierpnia.
Miewał już takie sezony, gdy przed główną imprezą wyglądał raczej "cienko", a kiedy ruszał finał rywale "wymiękali" i znów wygrywał Bolt. Ale to byli rywale, których dobrze znał i którzy aż za dobrze znali jego. Był Gay, był Gatlin, był Powell. Teraz będzie się ścigał z młodszymi, wolnymi od kompleksu Bolta, takimi jak Christian Coleman, Yohan Blake czy Akani Simbine.
Na 200 m najgroźniejszy będzie Wayde van Niekerk. Każdy chciałby pokonać legendę, więc może być różnie, niekoniecznie tak, jak chciałby Bolt. On pewnie "złamie" te 10 sekund przed Londynem, może już w Monaco, jednak to za mało, żeby mógł być pewny swego. Do tego potrzebuje formy na 9.80 i lepiej. I tego mu serdecznie życzę.
Bolt zasługuje na wielki benefis po wielkiej karierze. Zapewne ma tego świadomość. Na razie postawił przed sobą wielkie wyzwanie. I jemu i nam marzyłoby się piękne zakończenie, w żadnym razie piękna katastrofa. Dlatego nie wykluczam, że Bolt odpuści mistrzostwa w Londynie, jeśli nie poczuje w sobie mocy. Rzecz jasna nikt i nic mu nie odbierze jego sławy i dokonań. Tylko czy to jest pocieszenie dla kogoś, kto wygrał wszystko, co było do wygrania z wyjątkiem jednego falstartu w Daegu, gdzie przegrał, jednak tylko sam z sobą?


