Radosław Gilewicz grał przez kilkanaście lat na Zachodzie. Najpierw w Szwajcarii, potem w Niemczech, a na końcu w Austrii. Mimo że strzelał dużo goli, rzadko znajdował się w orbicie zainteresowań selekcjonerów, co boli go do dziś. W obszernej rozmowie opowiada również o Joachimie Loewie, z którym zna się doskonale, Stanisławie Czerczesowie, wesołych Latynosach, których spotkał na drodze, ale i o Józefie Wojciechowskim, przez którego czuł się pokrzywdzony.