| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mirosław Smyła od ponad dwóch miesięcy prowadzi Koronę Kielce. Debiutant na poziomie PKO Ekstraklasy przyznaje, że mierzy się z nowymi wyzwaniami i doświadczeniami, stąd otacza się młodszymi i... mądrzejszymi współpracownikami. Przed sobotnim meczem z Legią 50-latek w rozmowie z TVPSPORT.PL opowiada o swojej karierze, otwartej i czekającej torbie, szaleństwie w Suwałkach i metamorfozie kielczan, jak i leciwym trunku, który czeka na wielką degustację.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Lata mijają, ale numer trenera Smyły niezmiennie ten sam. To nie takie oczywiste w świecie piłki nożnej, gdzie niektórzy zmieniają je co rok czy dwa. A od jak dawna pan posługuje się tym samym numerem telefonu?
Mirosław Smyła: – Rozmawiałem kiedyś z mądrym i doświadczonym człowiekiem, posiadaczem numeru rozpoczynającego się od 601 – powiedziałem mu to samo, co pan mnie teraz. Odparł, że to także świadczy o charakterze i jakości mężczyzny. Minęło już dobre dwadzieścia lat, odkąd posługuję się tym numerem. Nie zmieniłem operatora, nie skaczę z kwiatka na kwiatek. Tak też staram się pracować, bo w pierwszym klubie, Orle Babienice, byłem przez siedem lat. Potem w Rozwoju Katowice, kolejne pięć. W GKS-ie Tychy i Zagłębiu Sosnowiec również byłem po dwa lata. Tylko Wigry Suwałki prowadziłem krótko, ale takie założenie było od początku. Staram się żyć, tak jak z tym numerem telefonu, bo żonę też mam jedną. Taka stabilność pomaga, bo można się skupić na jednej rzeczy.
– Stabilność w futbolu to rzadkość.
- Mam kolegów, którzy pracują w swoich klubach przez wiele lat i od dawien dawna mają te same numery telefonów! Staram się otaczać ludźmi, których cechuje lojalność i uczciwość. Nie wiem czy sprawdza się to we wszystkich sytuacjach, ale tak już mam. Nie ma dla mnie znaczenia wiek, ale liczy się postępowanie i chęć współpracy. Pamiętam, jak grając w Polonii Bytom - byłem tam zresztą w kadrze seniorów przez osiem lat - wspaniały trener, pan Samojedny, spytał mnie czy mógłbym mu pomóc w prowadzeniu juniorów. Stwierdziłem, że w sumie czemu nie, bo mam tylko trening, a co potem mam robić? Tak się zaczęło, a ostatecznie przez osiemnaście lat pracowałem w Bytomiu z młodzieżą.
– W Ekstraklasie trenerzy szybciej się pakują, niż rozpakowują.
- Taka jest specyfika zawodu. W Polsce na piłce znają się wszyscy i każdy po meczu wie, co trzeba zrobić. Pamiętam pewien wykład jednego niemieckiego trenera, który powiedział, że "trzeba wiedzieć, że na trybunach może być 80 tysięcy widzów, fachowców, ekspertów, za plecami jest duży sztab i rezerwowi, a przy linii szkoleniowiec jest sam". Coś w tym jest. Mam w szafie schowaną torbę, która jest ciągle otwarta. Podobno trener zwolniony trzy razy, dopiero wtedy staje się prawdziwym szkoleniowcem. Mam to już za sobą.
– Trener powinien zostać samotnikiem czy wręcz przeciwnie?
– Przeciwnie. Lubię otaczać się młodymi i mądrymi ludźmi. Zawsze staram się mieć w sztabie współpracowników głodnych sukcesów, mających świeżą wiedzę i otwarte głowy. Z wiekiem przyswajalność wielu elementów jest gorsza, to naturalna kolej rzeczy, a otaczanie się osobami na dorobku, mądrzejszymi od siebie samego, pozwala na rozwój. Cenię to i lubię przyjmować na staż studentów. Zależy mi, by chcieli się uczyć, ale mam też pewne wymagania. Zawsze chcę zobaczyć od stażysty ćwiczenie, którego nie znałem lub by potrafił modyfikować coś, co zobaczył na moich zajęciach przy podkreśleniu tego, co dzięki temu zyskał. Wielu praktykantów spełniało ten warunek. Cieszę się, bo współpracowałem z osobami, którzy zaczęli przeobrażać się w prawdziwych trenerów. Adrian Siemieniec z powodzeniem pracuje dziś z trenerem Mamrotem w Jagiellonii. Dawid Szulczek jest aktualnie w Wiśle Kraków z Arturem Skowronkiem. Przez lata grał ze mną Daniel Wojtasz, a teraz pracuje ze mną w Koronie. To samo tyczy się Grzegorza Zmudy, którego odkryłem w juniorach Odry Opole. Od początku imponował mi wiedzą, zaangażowaniem i merytoryką.
– Chcieć to móc, to dla panna motto?
– Dobrze jest robić coś, co zostanie po człowieku w danym miejscu. Element systemu, wynik czy awans - to wszystko z czasem przemija. W Kielcach zamontowaliśmy profesjonalny ekran, założyliśmy też nowy projektor i tworzymy salę konferencyjną, która będzie służyła pierwszej drużynie oraz akademii. To mała cegiełka, niby nic, a jednak coś. Z tego przez lata będzie się korzystało i coś takiego mnie cieszy.
– Cud nie bawi tak mocno? Nawiązuję tu do utrzymania Wigier Suwałki w ostatniej kolejce, a wręcz końcowych minutach poprzedniego sezonu pierwszej ligi.
- Wszystko ma swój smaczek. Suwałki były szaleństwem, które skończyło się czymś bardzo pozytywnym. Miałem poukładane życie, rozwijaliśmy z kolegami kiełkującą Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Radzionkowie. To moje rodzinne strony. W pewnym momencie żona, która ma na mnie mocny wpływ, stwierdziła, że powinienem zrobić coś dla Radzionkowa. W 2018 roku zburzono stadion miejscowego Ruchu, w całym mieście nie było choćby jednego pełnowymiarowego boiska do piłki. W zamian powstał kolejny market. Henryk Sobala, prezes tamtejszego UKS-u, woził pachołki, koszulki, piłki w bagażniku i jeździł trenować z młodzieżą w różnych miejscach. Trzeba było coś zrobić i w ten sposób udało się doprowadzić do otwarcia SMS-u. Od tamtego czasu udało się uruchomić boisko ze sztuczną nawierzchnią, a Ruch ma gdzie rozgrywać swoje mecze. Połączyliśmy siły w grupie kilku osób i zdołaliśmy stworzyć miejsce, w którym można trenować piłkę nożną.
Sprawa z Wigrami pojawiła się za to przy niedzielnym obiedzie. Zadzwonił Marek Jóźwiak, kolejny pozytywny człowiek, który stwierdził, że zaprasza do współpracy w Suwałkach.
– Mirek, musisz tu być.
– Ale, jak to? Mam tu pełno tematów.
– Masz dwie godziny, ale musisz tu być.
Po dwóch godzinach znowu porozmawialiśmy i stwierdziłem, że jadę. Skończyło się utrzymaniem i sukcesem.
– Stawiam, że wspomniany market nie jest pana ulubionym?
– Nie, nie chodzę tam. Jest tam jakaś tablica, pomniczek, ale nie zaglądam w tamto miejsce. Nie podobają mi się takie rzeczy, bo sport to coś, co niesamowicie hartuje, wychowuje i kształtuje. To najtańsza i często najtańsza reklama miasta. Na bazie sportu można robić wiele rzeczy, ale powinien być ważniejszy od chęci budowy marketu.
– Wigry od początku miały być krótkim projektem, ale nie było żalu, albo obawy pod hasłem "co z kolejną pracą"? Karuzela trenerska jest dość chimeryczna.
– Nie było analizy, a jasno określone zasady. Rada nadzorcza próbowała mnie na koniec przekonać do pozostania, miała argumenty, ale skończyło się tak, jak się umawialiśmy. Suwałki okazały się świetnym i przyjaznym miejscem, w którym zżyłem się z ludźmi. Nawet w styczniu zaproszono mnie z żoną na turniej mikołajkowy, który organizuje prezes Dariusz Mazur, kolejna pozytywna postać polskiego futbolu. Cieszę się, że te relacje wciąż są dobre. Byłem tam krótko, a żegnałem się z szatnią ze łzami w oczach. Niektórzy gracze rozwinęli tam swoje kariery: Węglarz wskoczył do składu Jagiellonii, Bida jest w Białymstoku wziętym młodzieżowcem, Chrzanowski jest w szerokiej kadrze Lechii, a Karbowy ruszył do Zagłębia Sosnowiec. To wspaniałe miejsce, a niektóre kluby Ekstraklasy mogą zazdrościć warunków do pracy i bazy. Miejscowość także ma swój klimat, a jeśli ktoś mi powie, że to miejsce na krańcu świata, to od razu mogę go tam pokierować i opowiedzieć, co warto zwiedzić. Jednym z argumentów dotyczących powrotu do Radzionkowa była kwestia SMS-u, w którym chcieliśmy organizować system tak, by ten działał samodzielnie. Udało się to wprowadzić, projekt funkcjonuje i zobaczymy, co będzie dalej. Czekałem na zatrudnienie, a stało się coś, czego się nie spodziewałem: dostałem telefon z Ekstraklasy.
– Pierwszy od dwudziestu lat, kiedy kupił pan telefon komórkowy?
– W 2005 roku pracowałem w Orle Psary-Babienica w lidze okręgowej i równolegle zacząłem pełnić rolę asystenta Marcina Brosza w Polonii Bytom. Potem zastąpił go Michał Probierz i udało nam się utrzymać w drugiej lidze. Następnie trenerem został Dariusza Fornalak i awansowaliśmy na najwyższy poziom rozgrywek. Początek był trudny, bo przegraliśmy 0:4 w Kielcach. Wtedy zrozumieliśmy, jaka jest przepaść i jak wysoki poziom jest w ekstraklasie. Mijały lata, pracowałem z kolejnymi drużynami i udawało się awansować do wyższych lig, a także zdobyłem licencję UEFA PRO. Ostatnio były Wigry i… nagle zadzwoniła Korona. Nie da się zaplanować kariery, za to trzeba spokojnie i systematycznie pracować. Z czasem człowiek rozumie, że nie tak prosto dostać się na szczyt. Telefon z Kielc był pierwszym z Ekstraklasy. Wcześniej zdarzało się, że łączono moje nazwisko z różnymi klubami, ale to okazywało się plotkami. Dwa miesiące temu prezes Zając zadzwonił do mnie i spytał czy chciałbym porozmawiać o ewentualnej współpracy. Szczerze przyznał, że są też inni kandydaci, ale chciałby poznać mnie i mój pomysł na prowadzenie zespołu. Tak to się zaczęło.
– Chyba trudno przypiąć panu łatkę? Młody trener? Doświadczony szkoleniowiec? Lojalny opiekun drużyn?
– Nie buduję sobie pomnika. Kiedyś powiedziałem, że jak każdy trener, chodzę z buławą w plecaku, ale moja jest już mocno zakurzona. Przed meczem z Lechią Gdańsk udzielałem wywiadu w telewizji i usłyszałem, że "witamy młodego trenera na tym poziomie rozgrywek". Wydaje mi się, że bardziej jestem starym szkoleniowcem ze świeżą twarzą. Można się z tego pośmiać, choć mam w życiu tak, że wiele rzeczy osiągam z dekadowym opóźnieniem. Może dłużej się uczę? Może potrzebuję więcej czasu? A może taki mój los? Mówi się, że żółw ścigał się z zającem, a i tak żółw wygrał. Nie wstydzę się mówić, że obecne momenty są ukoronowaniem mojej gonitwy. Zaczynałem od pracy z trampkarzami, przez lata udawało się awansować z kolejnymi zespołami, nie spadać z ligi, więc może teraz dostałem za to nagrodę. Trzeba być normalnym człowiekiem, który porozmawia i przybije „piątkę” z pracownikami.
W różnych miejscach mogą mnie różnie nazywać. W Sosnowcu pewnie niektórzy mieli mnie za "Hanysa". Nie zawsze wszyscy wiedzą o tym, co dzieje się za kulisami. Z Zagłębiem było tak, że zabrano mi zespół po pierwszej kolejce, przepracowanym okresie przygotowawczym i poprzednim sezonie, w którym osiągaliśmy bardzo dobre wyniki. Miałem ostatecznie niesamowitą satysfakcję, bo po roku rada drużyny zadzwoniła i podziękowała, że zespół nie był oszczędzany na treningach. Pojawiały się narzekania, ale ostatecznie efekt okazał się bardzo dobry. To ważniejsze niż splendory i tytuły, które przemijają. To istotne, by ludzie pamiętali o tym, jak się z nimi pracowało. Wszystkich się nie zadowoli, ale jeśli na dziesięciu graczy, sześciu jest za tobą, to już można czuć się wygranym.
– Satysfakcja rośnie wraz z poziomem rozgrywek? Da się porównać awans z ligi okręgowej do utrzymania w Suwałkach? Wygraną w Ekstraklasie ze zwycięstwem w pierwszej czy drugiej lidze?
– To co robię, w pewnym sensie robię dla młodszych trenerów. Można pracować dziś w lidze okręgowej, jutro w wyższej klasie rozgrywkowej, a po tygodniu w najwyższej. Ważne, by być sobą i mieć pasję oraz satysfakcję z tego, co się robi. Doskonale pamiętam chwile po zwycięstwach Orła, kiedy zawodnicy siadali w szatni i czekali na to, co usłyszą od trenera. Jesteśmy też tuż po wygranej Korony z Rakowem Częstochowa (3:0 – red.). To są te same twarze. Różnią się kontrakty, narodowości, wiek, doświadczenie, ale uśmiech i radość jest porównywalna. Ważne, by jak najlepiej układać sobie życie i nie palić za sobą mostów. Może mówię zbyt filozoficznie? To chyba przychodzi z wiekiem, choć satysfakcja bywa duża tak w "okręgówce", jak i w Ekstraklasie. Każdy chętnie zje pyszną zupę, ale jeśli weźmie siedem dokładek, to szybko mu się to obrzydzi. Radość też ma swoje granice, a najważniejsze jest, by się nie zagubić.. Poziom miewa wpływ na wiele rzeczy, otoczka Ekstraklasy jest świetna, choć wiąże się z większą odpowiedzialnością. Lupa kibiców czy mediów jest znacznie większa. To wynika też z faktu, że inwestuje się tu większe pieniądze. Trzeba sobie z tym radzić, ale zyskując nowe doświadczenia, rozumiem też więcej kwestii. Na Wyspach Brytyjskich nie mówi się trener, a menedżer. I coś w tym jest, bo obowiązków jest mnóstwo. W niższych ligach jest więcej kwestii ściśle związanych ze sportem, mniej jest możliwości. W Ekstraklasie wyzwanie też jest inne, stąd szkoleniowcy stają się powoli menedżerami. Na tym poziomie mówimy już o zarządzaniu ludźmi. Do tego dochodzi współpraca z mediami, a konferencje prasowe są wielkimi rzeczami. Inaczej mówi się o wygranych, a inaczej o porażkach. Trzeba sobie układać myśli bardzo szybko, by nie zaszkodzić drużynie i klubowi. Należy mądrze zarządzać także samym sobą.
– Jaka jest Ekstraklasa po dwóch miesiącach jej poznawania?
– Inaczej mówiłbym kilka tygodni temu, a inaczej teraz, po trzech meczach bez porażki. Rozmawiałem ostatnio z Tomaszem Fornalikiem, z którym znamy się od czasów studenckich. Zaliczam go do bardzo mądrych osób i zadałem mu podobne pytanie. W odpowiedzi padły słowa: „Każdy mecz jest oddzielną historią, a każde spotkanie trzeba rozgrywać tak, jakby miało być pierwszym i ostatnim”. To co usłyszałem, jest pewnym kluczem. Nie zawsze da się stwierdzić, co się stanie. Raz dyspozycja będzie dobra, czasem nieco gorsza. Może też pojawić się fala kontuzji. Czwarta drużyna może grać z ostatnią i przegrać, ale to o niczym nie będzie znaczyło. Równolegle trzeba łączyć dwie kwestie: myślenie o tym co tu i teraz, a obok planować wszystko tak, jakby miało pracować się w klubie przez kolejne dziesięć lat.
– Gdzie Korona była we wrześniu, na początku pracy, a gdzie jest obecnie? Jak wiele planów z pierwszego dnia w Kielcach udało się zrealizować?
– Zawsze można coś poprawić, każdego dnia. Powrócę tu do Wigier Suwałki, gdzie wielu uważało zespół za ekipę najemników. To miała być grupa ludzi myśląca już o kolejnych klubach. Na koniec płakaliśmy sobie w ramionach, walczyliśmy do ostatnich chwil i tańczyliśmy ciesząc się z utrzymania w lidze. Okazało się, że ludzie, którzy ponoć nie nadają się do bycia drużyną, byli nią w pełnym tego słowa znaczeniu. W Kielcach przeżyłem małe deja vu. Słyszałem znowu słowa o najemnikach będących mieszaniną i zbieraniną. Nie! To są ludzie, którzy poprzez gorszą serię meczów i porażki, zagubili się albo nie byli w stanie odpowiednio ze sobą współpracować. Drużyna łaknęła wsparcia i złapaliśmy wspólny język. Mieliśmy wspólnie trudne momenty, ale też razem się zmobilizowaliśmy i podnieśliśmy. To efekt pracy wykonywanej na treningach i wielkich starań zespołu. Dzięki temu punktujemy. Przed nami wciąż wiele meczów, wręcz autostrada, ale nie możemy się na niej zatrzymywać.
– Adnan Kovacević powiedział, że po meczu z Piastem Gliwice wprowadzony został nowy plan. Cóż się zmieniło, że Koronę można teraz określać mianem zespołu, który nie przegrał od trzech meczów?
– Nowy plan polegał na tym, że wcześniej oddziaływaliśmy w sferze psychicznej na określone kwestie, ale to nie zadziałało i nie przekładało się na trening. Przyszedł czas dialogu, między innymi w temacie tego, co sztab proponuje zawodnikom w trakcie zajęć na boisku. Chodziło o zbliżenie się i wspólne korzystanie z wiedzy jednych i drugich. Poprawa gry zespołu jest widoczna gołym okiem. W procesie treningowym zaczęliśmy też dostrzegać kolejne atuty drużyny. Nie było to tak widoczne w trakcie meczów, ale w rywalizacji z Rakowem zobaczyliśmy już, że potrafimy przelać na boisko to nad czym pracujemy na treningach. Wciąż mamy rezerwy, a gdzie dojdziemy? Zobaczymy, żyjemy z meczu na mecz. Korona poczuła wiatr w plecy i możemy skupiać się na tym, co przed nami.
– Kibice w Kielcach czekali na trzy gole swoich zawodników w jednym meczu na własnym stadionie przez 364 dni...
– Zaskoczył mnie Pan. Nie zagłębiałem się w ten temat, aż tak bardzo, ale to prawie rok.
– Dokładnie. Mam przy tym wrażenie, że to ważne przełamanie, które może wlewać optymizm w serca kibiców w Kielcach. Na stadionie Korony wreszcie miało miejsce widowisko. To także coś, do czego chciałoby się nawiązywać częściej?
– Jesteśmy swego rodzaju produktem, filmem fabularnym, który ma gromadzić widzów przed ekranem. Zależy nam, by na stadionie pojawiało się szerokie grono kibiców. Klub angażuje się obecnie w wiele projektów, pojawiło się życie. Ostatnio gościłem w przedszkolu i w szkole podstawowej. Grałem w piłkę z dzieciakami, a to świetna rzecz. Piłkarze również odwiedzają takie placówki i bardzo dobrze, bo pełnimy rolę pewnego wzoru. Kibic chce się cieszyć lub denerwować. Spoglądając na boisko, potrzebuje emocji. Wyniku się nie przewidzi, ale jeśli wszyscy dadzą z siebie maksimum, to mogą stworzyć widowisko. Raz lepsze, raz gorsze, ale widowisko. Byłem też na spotkaniu z fanami. Atmosfera była bardzo miła. Mogliśmy porozmawiać, zrobić sobie wspólne zdjęcia i dusza rośnie, gdy ludzie chcą porozmawiać, poznać szkoleniowca, ale też posłuchać o tym, jak wyglądają treningi. Kibice widzą głównie esencję, choć są ciekawi wielu innych aspektów. Musimy im je przybliżać, bo nasza praca kierowana jest do nich. Nie jesteśmy kościołem, ale… fani w nas wierzą i musimy starać się spełniać ich oczekiwania.
– Korona ma teraz bazę w postaci optymizmu?
– Nie wiem czy to wada czy zaleta, ale każdy jest człowiekiem i chce pogadać o życiu czy o piłce. Kilka słów dla pani Zosi z działu utrzymania czystości może spowodować, że pójdzie dalej z uśmiechem i będzie się jej lżej pracowało. Jak widzę, że coś boli pana portiera, to zapytam się, „co się stało”? Możemy wypić kawę, można się wygadać i od razu będzie lepiej. Następnym razem przywita się z uśmiechem, bo będzie wiedział, że mija się z normalnym facetem. To ważne kwestie i trzeba je pielęgnować. Ci ludzie widzą potem trenera także po porażkach. Szkoleniowiec może mieć słabszy dzień, a potem jest lepiej, bo ktoś zacznie cię pocieszać, podnosić na duchu czy poklepie po plecach. Siła jest w grupie, a czym więcej osób ciągnie wózek do przodu, tym lepiej.
– Trzynaste miejsce, tuż nad strefą spadkową, pozwala się już cieszyć czy jest na to stanowczo za wcześnie?
– Mamy przed sobą w tym roku jeszcze cztery mecze i wszystkie będą trudne dla Korony. Skupiam się tylko na jednym spotkaniu - nadchodzącym, w tym wypadku na stadionie Legii. Cieszę się, że w kwestii zdobytych bramek, mamy już liczbę, a nie cyfrę (po wygranej 3:0 z Rakowem, kielczanie mają na koncie dziesięć strzelonych goli – red.). To kolejny krok do przodu, a byłoby dobrze, gdybyśmy zmienili proporcje i mieli mniej straconych bramek niż strzelonych. Wciąż jesteśmy w "strefie pożarowej" i to będzie nam towarzyszyło z tyłu głowy przez długi czas. Mój ojciec mawiał, że "trzeba cieszyć się z małych rzeczy, by być szczęśliwym człowiekiem". Wygrana z Rakowem dodaje odrobiny pewności siebie, ale też poczucia, że nasza praca jest prawidłowa. Trzeba kroczyć dalej.
– W szesnastej kolejce Korona zmierzy się z Legią w Warszawie. Dla wielu drużyn to bardzo ważne spotkanie, a jak pan podchodzi do sobotniego meczu?
– Po meczu na stadionie Lecha wiem, że w takich spotkaniach trener nie jest trenerem, a obserwatorem, który z bliska może oglądać rywalizację. Okrzyki pozwalają wyrzucić z siebie stres, ale niewiele pomogą, bo zagubią się w tumulcie. Drużyna musi być optymalnie przygotowana, ale na boisku radzi sobie sama. Tak samo będzie przy Łazienkowskiej. Przed meczem i w przerwie będziemy starali się wzmocnić zespół uwagami. Jedziemy odwiedzić jaskinię lwa. Nasi zawodnicy będą mogli potwierdzić, że lepsza dyspozycja nie jest przypadkiem. To kolejny egzamin, by potwierdzić, że wszystko ma sens. Pompowanie balonika sprawi, że ten pęknie i sami sobie zaszkodzimy. Nie będę wiele mówił o rywalu, lecz skupię się w szatni na Koronie. Trzeba też pamiętać, że to tylko jeden mecz. Inna sprawa, że to spotkanie, które będzie pewnego rodzaju wyznacznikiem. Możemy wiele zyskać, a przy tym nie mamy dużo do stracenia.
– Po ostatnich tygodniach lew ma wielkie zęby, które widać ze stadionu Korony czy mecz w Szczecinie pomógł je nieco "stępić"?
– Czyżbym był nieco podpuszczany? Legia zawsze jest groźna na własnym stadionie. Warszawiacy przegrali z Pogonią, ale pokazali też w wielu momentach, że potrafią grać w piłkę. Z pewnością gospodarze postarają się to udowodnić. Zmierzymy się z zespołem, który jest zdeterminowany po porażce i będzie chciał pokazać kibicom, że w Szczecinie to był tylko wypadek przy pracy. Nie trafiamy na drużynę, która nas zlekceważy, a będzie wręcz przeciwnie. Ten mecz będzie dla nas istotną informacją pokazującą, jakim jesteśmy klubem.
– Przy wyjeździe do Warszawy, pojawia się myśl o Michale Żyrze, zawodniku, który pochodzi ze stolicy i grał w Legii. Jest pan zwolennikiem teorii, że warto stawiać na takich graczy, gdy wracają do swoich rodzinnych miejsc? Wielu trenerów uważa, że to wyzwala dodatkowe siły czy determinację u piłkarza.
– Mam podstawową zasadę, że grają ci, którzy są w dobrej dyspozycji w trakcie treningów, a potem potwierdzają to przy okazji meczów. Wydaje mi się, że to się sprawdza. Muszę przyznać, że przywiązujemy olbrzymią wagę do obserwacji tych, którzy nie znajdują się w wyjściowym składzie. Myślę tu o języku ciała, zachowaniu i postawie w trakcie treningów. To daje wiele do myślenia. Z Lechem Erik Pacinda nie grał, a przeciwko Rakowowi wszedł na murawę w 76. minucie i zdobył bramkę. Udowodnił przez ostatnie dni, że jego dyspozycja była coraz lepsza i dlatego dostał szansę. To samo tyczy się Żyry. Nie wiem czy Michał zagra w Warszawie, ale jeśli kolejne dni przepracuje tak samo jak ostatnio, to dostanie szansę występu przeciwko byłym kolegom.
– Pozwolę sobie na pytanie, będące parafrazą pana cytatu, który pojawił się w internecie po utrzymaniu z Wigrami Suwałki. Co musi się stać na koniec sezonu, by "mieć do dyspozycji alkohol"?
- Muszę przyznać, że nie lubię faktu, że moje słowa zaczęły być pozbawiane kontekstu. Ostatnio mówiono o tym, że "piłka nożna jest jak gotowanie ziemniaków", ale nikt nie dokończył tego, że jest tak, bo nie da się stworzyć drużyny tak, jak nie można ugotować ziemniaków w dziesięć minut. To motto, które w całości ma sens. Co do wspomnianych słów powiedzianych po meczu Wigier, całość miała inny kontekst. Chodziło o trunek, który od dwudziestu lat czekał na wielkie otwarcie. Uważałem, że po utrzymaniu się w taki sposób w lidze, wspomniana butelka - otrzymana od wspaniałej osoby – zasługiwała na degustację. Ta dojechała do Suwałk i każdy mógł skosztować tej odrobinki "wody święconej" z lekkim procentem, bo większość pewnie zdołała wywietrzeć przez lata. Ważniejszy był wtedy fakt dotyczący pani Jagody, która z ramienia miasta świetnie wspierała klub i poważnie zachorowała. Mieliśmy specjalne koszulki, graliśmy dla niej i powiedziałem, że "daliśmy radę i pani również sobie poradzi".
A co do Kielc, to... mam jeszcze jedną tak leciwą butelkę. Wypowiedzi są różne, jak ta o rurze – "nie ma na świecie rury, której nie dałoby się odetkać", co dotyczyło zespołu i faktu, że wreszcie wygraliśmy. Nikt nie zapytał, skąd to się wzięło, a przecież to tylko cytat z wielkiego występu Jerzego Stuhra, który przebojowo zaśpiewał na festiwalu w Opolu.
Następne
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (1009 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.