Źle się dzieje w państwie żużlowym. Ostatnie dni przyniosły niewyobrażalną lawinę konfliktów i zachowań dotąd obcych speedwayowi. Niestety wielu proroków miało rację przewidując właśnie taką kolej rzeczy.
Brak silnej ręki i statutowej niezależności władz Speedway Ekstraligi musiał się tak skończyć. Kary pieniężne, przy kwotach krążących w polskim żużlu raczej symboliczne, nie były i nie są w stanie przerwać bezwzględnej walki o końcowy sukces. W drodze na szczyt nie liczy się już nic. Nie ma mowy o poszanowaniu tradycji, o liczeniu się ze zdrowiem zawodników, poważnym traktowaniu kibiców – sponsorów, o mediach nie wspominam.
To wszystko co przez lata budowało świetną markę i niezrozumiały dla wielu klimat zawodów żużlowych zostało obrócone w niwecz. To wszystko zostało położone na ołtarzu bezwzględnego wyścigu o zwycięstwo.
Ligowe władze – zależne wprost od prezesów klubów – nie reagowały ostro na przejawy łamania prawa. Przymykano oko na przyczepniejszy tor, przechodzono do porządku nad obscenicznym zachowaniem żużlowców, wyzwiska i niecenzuralne przyśpiewki na trybunach traktowano jako element „widowiska”.
Wybuch nastąpił w Lesznie. „Cała Polska widziała” - te słowa wypowiedziane przed laty w zupełnie innej sytuacji są aktualne i do polskiego żużla dziś pasują jak ulał. Sypią się kary, mnożą postępowania. Niestety wszystko dzieje się za późno. Dziś potrzebne są gruntowne zmiany. Speedway Ekstraliga w takiej formule organizacyjnej dokonała swojego żywota. To koniec.
Otwarte pozostaje pytanie kto ma tych zmian dokonać. Prezesi? Oni nigdy nie będą chcieli oddać władzy nad ligą. Sytuacje może zmienić tylko potężny sponsor z odpowiednim zapleczem marketingowym, który w porozumieniu z najwyższymi władzami Polskiego Związku Motorowego jest w stanie dokonać rewolucji organizacyjnej, ale przede wszystkim mentalnościowej w myśleniu o dyscyplinie.
Żużel musi przestać być sportem lokalnym, którego głównym celem jest zaspokajanie interesów i ambicji prezesów. To jednak temat na długie zimowe wieczory.
Tę tegoroczną mocno skompromitowaną ligę trzeba dokończyć. Dojechać do końca sezonu już bez skandali i w spokoju. Nie ulega wątpliwości, że rewanże będą elektryczne.
W Toruniu nikt nie pogodził się z porażką. Brak Adriana Miedzińskiego i Emila Pulczyńskiego nie przekreśla szans Aniołów. Wprawdzie to aż 17 punktów, ale nie takie rzeczy sport widział. Na wypełnionej po brzegi MotoArenie, przy kapitalnym dopingu torunianie powinni dostać dodatkowych skrzydeł. Unia by pojechać w finale może się tylko bronić, ale to wcale nie musi być wystarczające. Może jednak zespół Romana Jankowskiego spróbuje zaatakować?
Jeszcze więcej emocji powinny dostarczyć rewanżowe derby Ziemi Lubuskiej. Caelum Stal przyjedzie do Zielonej Góry z ośmiopunktową zaliczką. To dużo i mało. Przecież taką stratę można odrobić w dwóch wyścigach. Proste? Na pierwszy rzut oka tak. Wygląda to inaczej gdy zawodnicy stają pod taśmą. Nerwy, emocje i… już po biegu inauguracyjnym gorzowianie mogą przewagę powiększyć. W obu meczach każdy punkt jest na wagę finału.
W niedzielny wieczór poznamy finalistów, ale poznamy też odpowiedź na znacznie ważniejsze pytanie - czy mimo ostatniej zawieruchy żużel może być nadal normalny czyli taki jaki był przez dziesięciolecia - rodzinny, spokojny z tłumami kibiców na trybunach po prostu taki jaki kochamy. Ja wierzę, że ciągle jest na to szansa.
Rafał Darżynkiewicz