Po emocjach związanych z Ligą Mistrzów oraz Ligą Europejską, na pierwszy plan wracają krajowe rozgrywki. Na weekend zaplanowana jest między innymi przedostatnia kolejka Premier League. Już w poniedziałek dowiemy się, który zespół (Liverpool, Chelsea czy Manchester City) będzie rozdawał karty w ostatnim akcie gry o tron.
Na razie wszystko w nogach Manchesteru City. The Citizens tracą co prawda trzy punkty do Liverpoolu, ale mają rozegrany mecz mniej i legitymują się zdecydowanie najlepszym bilansem bramkowym. Pierwszych The Reds (80 punktów) i trzecie City (77 pkt) rozdziela Chelsea (78 pkt), która jest w najgorszej sytuacji. Od podopiecznych Jose Mourinho zależy najmniej, bo muszą nie tylko wygrać swoje mecze, ale też liczyć na potknięcia rywali. Czy nadejdą one już w tej kolejce? Sprawdźmy, kogo czeka najtrudniejszy sprawdzian.
Sobota, 18:30, Goodison Park
Everton – Manchester City
Terminarz ligi ułożył się na tyle ciekawie, że wszyscy pretendenci do tytułu zagrają w różne dni. Na pierwszy ogień pójdzie zespół z Manchesteru. Starcie z piątym w tabeli Evertonem będzie ich ostatnim meczem na wyjeździe w tym sezonie. Będzie to też na pewno najtrudniejsza z pozostałych gier (później zagrają u siebie z Aston Villą i West Hamem). Jeśli zwyciężą, przynajmniej na jeden dzień zasiądą na fotelu lidera.
O trzy punkty nie będzie jednak łatwo. Everton prezentuje w tym sezonie dobry futbol i wciąż ma nadzieję na czwarte miejsce. Traci do Arsenalu cztery "oczka" i wygrana pozwoliłaby The Toffees zbliżyć się do Kanonierów na odległość ręki. Z drugiej strony, poprawiłaby ona sytuację ich największych rywali – Liverpoolu, czego nikt na Goodison Park nie chce. Potencjalny awans do Ligi Mistrzów jest jednak ważniejszy od podłożenia nogi sąsiadom. Tym bardziej, że Everton u siebie potrafi grać z City. Pokonał drużynę z Manchesteru w ostatnich czterech domowych meczach.
Niedziela, 17:00, Stamford Bridge
Chelsea – Norwich City
Jeśli City wygra, Chelsea będzie musiała gonić wynik. Ewentualne trzy punkty w spotkaniu z Kanarkami sprawią, że londyńczycy przeskoczą The Citizens. Nadal będą jednak mieć jeden rozegrany mecz więcej. Prawdę mówiąc szanse Norwich na wygraną są takie same jak to, że Jose Mourinho każe swoim piłkarzom grać "tiki-takę".
Chelsea nie przegrała z Norwich od 1994 roku. Poza tym, przyjezdni są pod koniec sezonu w beznadziejnej formie. Polegli w pięciu ostatnich spotkaniach w lidze, a na wyjeździe nie umieją ugrać choćby punktu już od ośmiu meczów. Zajmują 18. miejsce i na łeb na szyję lecą do Championship. Wygrana gospodarzy, nawet bez kontuzjowanych Cecha, Hazarda, Terry'ego i Eto'o oraz zawieszonego do końca sezonu Ramiresa, wydaje się formalnością. Każdy inny rezultat będzie oznaczał dla Chelsea pożegnanie z marzeniami o mistrzostwie.
Poniedziałek, 21:00, Selhurst Park
Crystal Palace – Liverpool
Piłkarze z miasta Beatlesów szli ostatnio jak burza, wygrywając dziewięć meczów z rzędu. Aż w ostatniej kolejce zatrzymała ich właśnie Chelsea. To mocno skomplikowało ich sytuację. Na ich korzyść przemawia fakt, że będą znać już wyniki obu rywali. Na kalkulacje nie ma już jednak ani miejsca, ani czasu. Trzeba wygrać, a na wyjeździe z Crystal Palace wcale nie będzie to takie proste.
Przede wszystkim dlatego, że Liverpool... nie lubi poniedziałków. Zespół z Anfield nie wygrał spotkania rozgrywanego w poniedziałek już od trzech lat! Co więcej, Crystal Palace też jest wiosną w wybornej formie. W poprzedniej kolejce przegrało co prawda u siebie z Manchesterem City 0:2, ale przedtem zanotowało serię pięciu zwycięstw z rzędu, m.in. nad Chelsea i Evertonem. Zajmuje 11. miejsce i nic już nie musi. Liverpool musi wszystko.
Opłaca się strzelać
A co będzie, jeśli wszystkie trzy drużyny nie stracą już punktów do końca sezonu? Mistrzem będzie City! W Anglii, w przypadku takiej samej liczby punktów decyduje bilans bramek. Piłkarze Manuela Pellegriniego są lepsi o osiem trafień od Liverpoolu i o 15 od Chelsea. Taką różnicę jest bardzo trudno zniwelować w ciągu dwóch kolejek. Chociaż, angielska piłka już nie raz pokazywała, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Tak było w sezonie 2011/12, kiedy losy mistrzostwa też ważyły się do ostatniej kolejki. Ostatecznie, po korespondencyjnym pojedynku jako żywo wyjętym z thrillera, City (+ 64) okazało się lepsze od Manchesteru United (+ 56). Właśnie dzięki lepszemu bilansowi bramek. Był to pierwszy i, jak na razie, ostatni przypadek w historii, gdy dwie pierwsze drużyny skończyły sezon z taką samą liczbą punktów (89). Już dziś wiemy, że mistrz sezonu 2013/14 uzbiera maksymalnie 86 "oczek". Tylko kto nim będzie?