Dwukrotna medalistka olimpijska panczenistka Luiza Złotkowska jest pod wrażeniem wyznania Justyny Kowalczyk o depresji. Podziwia ją za odwagę i zaznaczyła, że sportowców nigdy nie pyta się o to, czy są szczęśliwi, bo bierze się to za pewnik.
– Dla sportowca rok poolimpijski jest zawsze spokojniejszy. Czy pani też
teraz ma zamiar trochę odpuścić sportowo?
Luiza Złotkowska: – Tak, faktycznie tak jest. Spokojniejszy pod względem
treningowym na pewno. Trzeba poukładać sobie parę rzeczy. To dobry okres na
przemodelowanie życia tak, by na kolejne cztery lata wystarczyło. Trochę
szykuje się w mojej karierze zmian w sztabie szkoleniowym.
– Mówi pani o zmianie trenera?
– Niestety nie jestem jeszcze upoważniona do takich informacji, ale na
dniach wszystko się wyjaśni. Chodzi o kadrę, nie tylko o mnie.
– To jakie ma pani plany na najbliższy sezon? Chce pani sobie trochę
odpuścić, czy wręcz przeciwnie?
– Mój organizm nie jest na szczęście na tyle wyeksploatowany, że
potrzebowałam długiej przerwy. Nie miałam kontuzji, nic mnie nie boli,
badania morfologii krwi też w porządku, więc mogę spokojnie zacząć ciężkie
treningi i reżim obozowy. Pierwsze badania wydolnościowe nie odbiegają zbyt
bardzo od tych sprzed roku, więc wyjściówka jest niezła. Nie traktuję tego
sezonu jako przejściowego. Chcę startować we wszystkich zawodach. A za cztery
lata na igrzyskach w Pyeongchang.
– Dla sportowca - kobiety rok poolimpijski jest też dobry na przerwę
macierzyńską. Pani tego nie planuje?
– Faktycznie to bardzo dobry okres na dziecko, ale najpierw trzeba mieć
dobrego kandydata na ojca.
– Czy można zatem rozumieć, że rozstała się pani z łyżwiarzem Janem
Szymańskim?
– Może to jest właśnie dobra okazja, żeby powiedzieć, że nie jesteśmy już
parą. Rozstaliśmy się kilkanaście tygodni temu. Mówię to, bo męczą mnie
ciągłe pytania. We wszystkich wywiadach muszę robić piękny uśmiech do
sytuacji, która nie jest przyjemna.
– Ta sytuacja przypomniała mi od razu wyznanie Justyny Kowalczyk, która w
wywiadzie wspomniała o swojej depresji, o tym jak
walczy każdego dnia z tym, by wstać z łóżka i pójść na trening. O swoim
załamaniu i grze pozorów. Jak pani patrzy na to wszystko?
– Zabrzmi to może prozaicznie, ale mnie nigdy nikt nie zapytał, czy ja
jestem szczęśliwa. Sportowców się po prostu o to nie pyta. Wydaje się to być
przecież czymś oczywistym - mam 28 lat, dwa medale olimpijskie, stabilną
sytuację finansową, skończyłam studia i dobrze mi się powodzi. Trzeba mieć
jednak świadomość tego, że oprócz sportu, każdy z nas, a szczególnie kobiety,
ma swoje życie osobiste i problemy. Medale olimpijskie nie zapewniają
uśmiechu na twarzy.
– Czyli uważa pani, że ujawnienie swoich uczuć przez Kowalczyk było
słuszne?
– To było na pewno bardzo odważne. Przeczytałam ten wywiad kilkukrotnie.
Podziwiam ją za to, że tak długo potrafiła ukrywać wszystko i nosić taką
maskę. Wydaje mi się, że powinna była się tym podzielić z ludźmi, jeśli sama
tak czuła. Tym bardziej, że właśnie ludzie nie są świadomi, że za sukcesami
sportowymi i tak bajecznym życiem też kryją się problemy.
– Noszenie maski to charakterystyczne dla sportu...
– To prawda. My, łyżwiarki, idąc na start zakładamy okulary. Często są
one mało transparentne. I nie są dlatego, że razi nas światło. My w ten
sposób ukrywamy swój wzrok, emocje, ewentualną niepewność i chcemy się
właśnie zamaskować. Taki jest cały sport, ale w życiu też się to zdarza...
– Po igrzyskach w Soczi tyle mówiło się o powstaniu krytego lodowiska dla
łyżwiarzy szybkich. Jak wygląda sytuacja?
– Największe szanse na to są w Zakopanem, ale po ostatnich słowach
ministra sportu Andrzeja Biernata nie jestem zbytnią optymistką. Myślę, że ta
hala jest jeszcze daleko od nas. Osobiście wolałabym się skupić na
treningach, a nie na myśleniu o tym, czy będę miała gdzie ćwiczyć. Pytano
nas, gdzie byśmy tą halę widzieli i chcieli mieć. Myślę też, że to jest
jedyna kwestia, w której my powinniśmy się wypowiadać. Reszta należy już do
władz związku i polityków. Zakopane to jest oczywiście dobre miejsce, ale
uważam, że w Warszawie też powinien taki obiekt powstać.
– Czuje pani, że jest coraz większe zainteresowanie panczenami?
– Jest zdecydowanie lepiej niż cztery lata temu, kiedy z Vancouver też
wróciłyśmy z medalem. W kwietniu mój przyjaciel Sławomir Chmura założył w
Grodzisku Mazowieckim sekcję wrotkarstwa, a zimą prawdopodobnie zostanie ona
przekształcona w łyżwiarską. Po 6 tygodniach działalności miał zapisanych 100
dzieci, które nie tylko przychodziły, ale i opłaciły składki. To oznacza, że
zadeklarowały systematyczne przychodzenie. To jest bardzo duża liczba.
Zainteresowanie zatem jest i myślę, że im bliżej zimy, tym będzie ono jeszcze
większe.