Tak naprawdę niewiele z tego wszystkiego pamiętam… Moja wiedza na temat tego wypadku opiera się w dużej mierze na relacjach innych ludzi. Jechaliśmy bardzo szybkim długim łukiem i przegapiłem punkt hamowania, chyba dlatego, że był to w zasadzie jeden bardzo długi zakręt, a my mieliśmy w notatkach jeszcze krótką prostą. Zdałem sobie sprawę, że nie mam szans wyhamować, musiałem zatem spróbować z wyprzedzeniem ustawić samochód do skrętu i wytracić prędkość poślizgiem. Niestety, droga była w tym miejscu wąska i zahaczyłem o mały kamień wystający z murku. Samochód zaczął dachować i przeleciał przez dziurę w murku po zewnętrznej stronie drogi. Pamiętam, że widziałem tę wyrwę w kamieniach. W sumie mieliśmy wielkiego pecha, że wypadliśmy z drogi akurat w tym miejscu. Jak się wie, że zaraz się będzie miało wypadek, nie pozostaje nic innego, jak się na niego przygotować. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. <Br><BR> Gdy się ocknąłem, tkwiłem w samochodzie leżącym na dachu. Spadliśmy do wąwozu. Różnie szacowano głębokość tego upadku: w relacjach pojawiały się wartości od pięciu do dziesięciu metrów. Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, ponieważ otaczała mnie doszczętnie zmasakrowana karoseria. Co chwilę traciłem przytomność i ją odzyskiwałem. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że głowę mam tuż przy pedałach, w przestrzeni, w której zwykle znajdują się nogi. Nie umiałem się zorientować, gdzie jestem. Słyszałem Nicky’ego, ale go nie widziałem, ponieważ zasłaniała mi go klatka bezpieczeństwa. Kask mi się zaklinował, pozbawiając mnie możliwości poruszania się. Nicky powiedział, że mam się trzymać, i że idzie po pomoc – po kogoś, kto pomoże mi się wydostać z wraku. <BR><BR> Czułem zapach benzyny i trochę mnie to martwiło. W rozbitym samochodzie można siedzieć i czekać na pomoc, wrak sam w sobie nie stanowi problemu. Z paliwem rzecz ma się jednak zupełnie inaczej. Silnik był rozgrzany do czerwoności, a ja zajmowałem taką pozycję, że nie mogłem stwierdzić, skąd dobiega mnie zapach benzyny i czy doszło do wycieku ze zbiornika.