Wiele lat temu był trzecim bramkarzem Legii Warszawa. Przegrywał rywalizację z Radostinem Stanewem i Arturem Borucem. Z tym drugim dzielił nawet pokój na zgrupowaniach. Kiedy później spotkali się w Celtiku Glasgow, Boruc był bożyszczem, a Łukasz Załuska wciąż tylko postacią drugoplanową. Z ławki rezerwowych nie odkleił się do dziś.
– Pamiętam, że na jednym z pierwszym treningów po wyleczeniu kontuzji o tym, że trafię do Celtiku, powiedziałem trenerowi bramkarzy w Dundee United. Szkot popatrzył na mnie jak na durnia. Ale wróciłem do formy, zacząłem grać i któregoś dnia zadzwonił telefon. Numer nieznany. Odbieram. – Dobry wieczór, Gordon Strachan – powiedział rozmówca. Uśmiechnąłem się do siebie i pomyślałem: "Jest dobrze". Ubrałem się w garnitur i pojechałem do Glasgow podpisać kontrakt – mówił w wywiadzie dla "Magazynu Futbol".
Złamana noga na start
Załuska nigdy nie był wybitnym bramkarzem. Klasa Artura Boruca, prywatnie jego dobrego kolegi, była i wciąż jest dla niego nieosiągalna. To nie przeszkodziło mu jednak w wybiciu się i podpisaniu lukratywnego kontraktu w wielkim klubie. Do Celtiku trafił dzięki świetnym recenzjom za grę dla Dundee United. Tam z kolei trafił dosyć nieoczekiwanie, bo w Polsce markę miał właściwie żadną.
Jego początki w lidze szkockiej nie były łatwe. Mało tego. Było gorzej, niż można było sobie wyobrazić. Już w pierwszych dniach treningów Załuska złamał kość w stopie. Działacze Dundee w trybie awaryjnym sięgnęli po innego Polaka, Grzegorza Szamotulskiego. Załuska przez cztery miesiące, ale gdy tylko wyleczył kontuzję, stał się czołową postacią klubu. Od początku traktował go jednak wyłącznie jako trampolinę do transferu.
Wciągnęła go stolica
W Polsce kariery zrobić mu się nie udało. Jak sam twierdzi, część winy może przypisać samemu sobie, a drugą część, nieodpowiednim osobom, które spotykał na swojej drodze. Za czasów swojej gry, a raczej pobytu w Legii, trochę sobie pofolgował. Zamiast skupiać się na treningach, wolał używać życia w stolicy.
– Dziś z perspektywy czasu mogę się przyznać, że Warszawa trochę mnie zgubiła, wciągnęło mnie miasto. Za dużo było dziewczyn, zbyt wiele wieczornych wyjść. Miałem 20 lat i gdy któryś z chłopaków chciał wyjść na miasto, to do kogo dzwonił? Oczywiście, że do "Załuchy" – opowiadał.
Jedyne na co wówczas było go stać, to występy w drugoligowej Jagiellonii Białystok czy jedna runda w Koronie Kielce. Ci drudzy najpierw wysłali go do rezerw, a potem z przyjemnością – za darmo – oddali do szkockiego Dundee. – Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że trafię do Celticu, uznałbym go za szaleńca – mówił po latach.
Wieczny rezerwowy
Do klubu z Glasgow trafił przed pięcioma laty. Już wtedy mówiło się, że Boruc chciałby odejść, a Załuska mówił w wywiadach, że chętnie przejąłby od niego bluzę z numerem jeden. "The Holy Goalie" przeniósł się do Fiorentiny rok później. Wówczas Załuska stanął przed niepowtarzalną szansą występów w pierwszym składzie. Idylla trwała jednak tylko przez dwie pierwsze kolejki. Potem do bramki wskoczył sprowadzony z Newcastle United, Fraser Forster, który – z przerwami wymuszonymi przez kontuzje – jest pierwszym bramkarzem Celtiku do dziś.
Przed bieżącym sezonem klub objął nowy trener, Ronny Deila, dla którego Załuska niestety nie jest pierwszym, ani nawet drugim wyborem. Niekwestionowany numer jeden to wciąż Forster. Zaraz po nim w bramkarskiej hierarchii jest jeden z najnowszych nabytków, doświadczony Craig Gordon. Coraz głośniej mówi się o tym, że Załuska będzie musiał szukać sobie nowego klubu. W plotkach przewija się rzekome zainteresowanie ze strony izraelskiego Maccabi Hajfa.