Przejdź do pełnej wersji artykułu

Stępiński – reaktywacja? "Polska to jego miejsce"

Mariusz Stępiński (fot. PAP/DPA) Mariusz Stępiński (fot. PAP/DPA)

Jedni mówili: za wcześnie! Inni z aprobatą przytakiwali, gratulując odwagi i wieszcząc błyskawiczny rozwój. Kiedy ponad rok temu Mariusz Stępiński odchodził z Widzewa Łódź do 1.FC Nuernberg, marzył o regularnej grze w Bundeslidze. Nie udało mu się zaistnieć nawet w rezerwach, trzy poziomy niżej. Teraz odbudowuje się w Wiśle Kraków, dla której w piątek zdobył pierwszą od szesnastu miesięcy bramkę w poważnej piłce.

W Ekstraklasie debiutował w wieku zaledwie szesnastu lat. Szybko stał się jednym z najważniejszych elementów niskobudżetowej drużyny Radosława Mroczkowskiego. Kasa Widzewa świeciła pustkami, więc siłą rzeczy do boju posyłano albo "odpadki" z zagranicy, albo mniej lub bardziej utalentowaną młodzież. Stępiński był w nielicznej grupie tych, którzy rokowali na przyszłość i na których można było zarobić.

Nastoletni zawodnik, który zdobywa bramki w najwyższej klasie rozgrywkowej siłą rzeczy przyciąga łowców talentów. Nie inaczej było w przypadku Stępińskiego. Sprawa odejścia była o tyle prosta, że z końcem sezonu wygasał jego kontrakt juniorski. Jedynymi pieniędzmi, na jakie mógł liczyć Widzew, był ekwiwalent za dwuletnie szkolenie, czyli ok. 500 tys. złotych.

Mariusz Stępiński w barwach Widzewa Łódź (fot. PAP) Mariusz Stępiński w barwach Widzewa Łódź (fot. PAP)

W decydującym momencie posypały się oferty z Niemiec, Belgii, Francji i Włoch. Stępiński, zachęcony sukcesami naszych piłkarzy w Bundeslidze, wybrał pierwszą opcję. Z Polski wyjechał mając na koncie zaledwie pięć bramek w zawodowej piłce. – Uciekam z naszego piekiełka – mówił wtedy dla "Przeglądu Sportowego". Miejsca do którego trafił na pewno nie można nazwać niebem. Ewentualnie czyśćcem, który brutalnie zweryfikował jego umiejętności i przynajmniej na pewien czas wybił z głowy marzenia o golach w Bundeslidze.

– Ze mną porozmawiał jako pierwszym. Nie miałem żalu. Uszanowałem jego decyzję, chociaż sam radziłem mu, żeby został jeszcze chociaż przez rundę i regularnie pograł. Nie było jednak siły, żeby go zatrzymać. Widzew był w trudnym momencie. Profesjonalizm był zachwiany. Mariusz szukał rozwiązania, był zniechęcony. Żałuję, że w taki, a nie inny sposób została rozegrana sprawa jego odejścia. Nikt nie wiedział, czy jeszcze może u nas grać. Powiedziałem mu: możesz trenować, ale tylko z rezerwami. Inaczej po prostu nie mogłem – tłumaczy SPORT.TVP.PL były trener Widzewa, Radosław Mroczkowski.

Mariusz Stępiński (fot. PAP/DPA) Mariusz Stępiński (fot. PAP/DPA)

Norymberdze – przedostatniej drużynie ligi niemieckiej w ubiegłym sezonie – okazał się nieprzydatny. Ani razu nie pojawił się nawet na ławce rezerwowych. Stać go było jedynie na w miarę regularne występy w drugiej drużynie, grającej w czwartej lidze. Tam, zamiast Bayernowi Monachium czy Borussii Dortmund, strzelał SV Seligenporten czy 1860 Rosenheim. W sumie przez cały poprzedni sezon uzbierał sześć trafień. Dla porównania jego były klubowy kolega, Antonio Colak – dziś piłkarz Lechii Gdańsk – miał ich o jedenaście więcej.

W najlepszym możliwym momencie o nieco zapomnianym, utalentowanym, ale wciąż młodym napastniku, przypomniała sobie szukająca oszczędności Wisła Kraków. Wypożyczono go z możliwością późniejszego kupna. W piątkowym meczu, swoim drugim dla Białej Gwiazdy, zdobył bramkę i wywalczył rzut karny. – Cieszę się, że wrócił do Polski, bo na tę chwilę to chyba miejsce dla niego. Chciał spróbować czegoś nowego i ma już to za sobą. Wbrew pozorom na pewno wiele się tam nauczył – kończy Mroczkowski.

Mimo pozytywnego występu z Zawiszą, Stępiński może liczyć zaledwie na ławkę rezerwowych. Pewne miejsce na szpicy ma bowiem najskuteczniejszy napastnik Wisły, Paweł Brożek.

Radosław Mroczkowski (fot. PAP)
Źródło: SPORT.TVP.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także