Przejdź do pełnej wersji artykułu

Najwyższy kontrakt w historii sportu

Giancarlo Stanton (fot. Getty Images) Giancarlo Stanton (fot. Getty Images)

Giancarlo Stanton nie jest najlepszym baseballistą na świecie. Nie jest też w piątce najlepszych, może nawet w dziesiątce. Jest za to najlepszym zawodnikiem, jakiego mogą mieć u siebie Miami Marlins, których właściciel – po latach oszczędności i zaciskania pasa – nagle zapragnął sukcesów. 25-letni, świetnie rokujący Stanton, to dobry pomysł na start. Czy jednak nie za drogi?

Poprzedni sezon Amerykanin zakończył już we wrześniu, kiedy to w meczu pomiędzy Miami Marlins i Milwaukee Brewers doszło do jednego z najgroźniejszych baseballowych incydentów ostatnich lat...

Rzucona z prędkością około 150km/h piłka (twardością bliższa kamieniowi niż piłeczce tenisowej) trafiła go w twarz, łamiąc nos, zęby i rozszarpując policzek.

Cierpienia 25-latka szybko zostały jednak wynagrodzone. I to z nawiązką.

325 milionów dolarów. Około 25 milionów rocznie, nieco ponad 2 miesięcznie. 70 tysięcy za każdy kolejny dzień – i tak przez trzynaście lat. Kontrakt Giancarlo Stantona przebojem wdarł się na listę najwyższych umów w historii zawodowego sportu, wyprzedzając 292 miliony, jakie za dekadę reprezentowania Detroit Tigers otrzymał rok temu Wenezuelczyk Miguel Cabrera.

Dlaczego tak dużo?

W pierwszej dziesiątce najwyższych kontraktów w historii, wszystkie miejsca zajęte są zresztą przez baseballistów. Wszystkie podpisano już w XXI wieku, wszystkie przez zawodników amerykańskiej Major Baseball League. I choć nie jest to wcale najpopularniejszy sport w Stanach Zjednoczonych, żaden koszykarz ani futbolista amerykański o przebiciu się do czołówki nie może nawet marzyć.

MLB, jako jedyna z największych zawodowych lig w USA, nie nakłada bowiem na drużyny obostrzeń funkcjonujących w ramach tzw. salary cap – ustalanego co roku pułapu płacowego, który ma wyrównywać szanse drużyn biedniejszych, z mniejszych miast, z mniejszym kapitałem finansowo-kibicowskim. Dzięki niemu, zespoły z Nowego Jorku czy Los Angeles – choć i tak płacą więcej – nie mogą pozwalać sobie na zatrudnianie wyłącznie wielkich nazwisk, skuszonych nieosiągalnymi dla innych drużyn sumami. Cały system jest oczywiście obwarowany dziesiątkami mniej i bardziej skomplikowanych zasad i wyjątków, ale kluczowa jest idea: liga ustala limit, w którym każdy z klubów przy kompletowaniu składu musi się zmieścić. W baseballu takich limitów nie ma.

Najwyższe są zatem nie tylko pojedyncze kontrakty, ale też różnice pomiędzy wydatkami klubów na wszystkich zawodników. Dla porównania:

Miguel Cabrera (fot. Getty Images) Miguel Cabrera (fot. Getty Images)

NBA
NFL MLB NHL
+
$93,741,270
(Brooklyn Nets)
$147,595,701
(Buffalo Bills)
$235,295,219
(Los Angeles Dodgers)
$71,190,070
(Washington Capitals)
- $38,420,251
(Philadelphia 76ers)
$118,657,554
(New York Jets)
$44,544,174
(Houston Astros)
$55,781,371
(Ottawa Senators)
+/-
$55,321,019 $28,938,147 $190,751,045 $15,408,699

Giancarlo Stanton nie zagra jednak w Los Angeles, w Bostonie czy Nowym Jorku, gdzie baseball się kocha, gdzie trybuny zawsze – pomimo najwyższych cen biletów – są pełne, a najlepsi gracze traktowani jak bohaterowie. Nie zagra w miejscu, w którym podobny kontrakt byłby pod każdym względem (finansowym, marketingowym, jakimkolwiek) uzasadniony, a zwrot – sportowy i ekonomiczny – niemal gwarantowany.

Zagra w Miami. W mieście pięknym, upalnym, w którym jednak kibiców do chodzenia na baseball zniechęcają komary, a frekwencja jest od lat jedną z najniższych w lidze. Gdzie od dziesięciu sezonów bezskutecznie walczy się o playoffy, a właściciel znany jest ze skąpstwa (!) i kontrowersyjnych decyzji. Stanton spędził tu jednak ostatnie siedem lat, zatem najpewniej wie co robi. Wie też, że podobnej oferty, choć posiada niewątpliwy talent i należy do ścisłej czołówki zawodników, może już nigdy nie otrzymać. Chwyta dzień. Wykorzystuje swoją szansę. Nawet jeśli nigdy ma już nie powalczyć o mistrzostwo czy cieszyć się widokiem pełnych trybun skandujących jego nazwisko.

A właściciel po prostu go potrzebuje. Pieniądze – choć wydają się astronomiczne – są niewiele większe od tych, które już w 2001 roku płacono Alexowi Rodriguezowi. Szefowie innych klubów wściekają się, bo wiedzą, że przekraczanie 300 milionów przestaje być już tematem tabu. Dla innych graczy ze ścisłej czołówki kwota ta stanie się teraz punktem wyjścia w negocjacjach. Punktem, który – dopóki salary cap w MLB nie obowiązuje – będzie przynajmniej raz do roku przez kogoś osiągany.

Źródło: SPORT.TVP.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także