Szwajcar Simon Ammann zamiast na podium w ostatnim konkursie 63. Turnieju Czterech Skoczni – w Bischofshofen – wylądował w szpitalu. Przez krótki czas był nawet nieprzytomny. A plany miał bardzo ambitne.
33-letni mistrz olimpijski z Salt Lake City i Vancouver upadł już w trakcie pierwszego konkursu 63. TCS – w Oberstdorfie. Jednak zarówno w Ga-Pa (2.), jak i Innsbrucku (3. miejsce) powetował sobie straty.
Po pierwszej serii wtorkowego konkursu w Bischofshofen był ósmy (130,5 m). – Oj, odbiłem się zbyt późno – wyjaśnił. – Jednak dzięki mojej szybkości mogłem skoczyć daleko.
Później założył narty na ramiona i powiedział zdanie, która okazało się jego zgubą. – Teraz potrzebuję jeszcze bomby – dodał.
W serii finałowej do końca walczył o poprawienie lokaty z pierwszej części zawodów. Skoczył 136 metrów (trzeci wynik w konkursie), ale nie zdołał utrzymać równowagi podczas lądowania i uderzył twarzą w zeskok.
Przez krótki moment był nieprzytomny, a kibiców, wśród których była także jego żona z synem, zmroził widok jego zakrwawionej twarzy. Na szczęście w ambulansie odzyskał przytomność i poruszył wszystkimi kończynami.
Szwajcarskie media przypominają, że to "typowy upadek Ammanna", który w poprzednim sezonie zdarzył mu się dwa razy w Lillehammer (ZOBACZ WIDEO) . Mimo wszystko upadek w Bischofshofen był dla czterokrotnego mistrza olimpijskiego najgroźniejszym od Willingen w 2002 roku.
20-letni wówczas Ammann, podczas jednego z treningów, źle wyszedł z progu i upadł twarzą na bulę w okolicach 50 metra. Miał wielkie szczęście, bo poza siniakami i wstrząśnieniem mózgu wyszedł z tego bez szwanku.