{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Radozależność od pieniędzy
Maciej Iwański /Na Łazienkowskiej 3 głośniej niż o porażce z Ajaksem, mówi się o transferze Miroslava Radovicia. Trener chce, żeby zawodnik został w klubie. Serb opuścił jednak piątkowy trening i niemal na pewno odejdzie.
Pięć milionów euro
Pewne bardzo dobrze poinformowane źródło podało mi taki oto przebieg wypadków przy Łazienkowskiej: kilka dni temu do prezesa Legii, Bogusława Leśnodorskiego zgłosili sie agenci Serba. Dwóch rodaków Radovicia przyleciało do Warszawy i oznajmiło, że nie opuszczą gabinetu, dopóki nie dostaną zgody na transfer. Powodem oszałamiająca suma, jaką chiński drugoligowiec z ambicjami chce wydać na lidera mistrzów Polski. W puli transferu jest aż pięć milionów euro...
Mimo takich pieniędzy Leśnodorski uciął sprawę. Nie ten czas, za chwilę ważne mecze z Ajaxem. Agenci nie odpuścili, na transfer naciskał, i to bardzo mocno, także sam piłkarz. Nic dziwnego. Dla niego to życiowa szansa, a i klub nie będzie stratny. Jeśli Legia dostanie dwa z pięciu milionów euro, to i tak zarobi kosmicznie jak za piłkarza w wieku, jakim jest Radović. Leśnodorski w końcu ugina się pod presją, bo z niewolnika nie ma pracownika.
Twardy jak Berg
Henning Berg wyrzucił Serba z zespołu w dniu rywalizacji w Amsterdamie, bo tak właśnie trzeba nazwać decyzję o posadzeniu Rado wśród kibiców. Zatruty myślami o transferze Miro pewnie mógłby zagrać, ale to wbrew zasadom, na jakich zbudował swoje postępowanie Norweg. Jestem po stronie trenera. Nikt, nawet tak wyjątkowy w skali naszej piłki zawodnik, nie jest większy niż klub. Rozumiem jednak też Radovicia. Owszem, chciał zagrać, strzelić gola (z nim wydawałoby się to prawie pewne w drugiej połowie) i w poczuciu dobrze wykonanej roboty przekonywać, że chodzi li tylko o to, by dobrze zarobiła Legia.
Nie, Miro. Chcesz wyjechać, by w dwa lata zarobić tyle, ile w Legii dostalbyś grając do czterdziestki. I brawo. Nie miałeś dotąd szansy, by w powoli zbliżającej się do końca karierze zarobić tak solidnie, żeby zabezpieczyć przyszłość rodziny. Wydawało się, że gwarancją spokoju będzie pewność pracy przy Łazienkowskiej i po zawieszeniu butów na kołku. Dlatego lepiej było myśleć długofalowo i odrzucać inne oferty, w zamian za pewny chleb w Polsce. Aż do teraz.
Złoty strzał Rado
Na miejscu Rado postąpiłbym tak samo, tylko, że... powstrzymałbym się od deklaracji o dozgonnej miłości do Legii. Bo jeśli twierdzisz, że gra w Warszawie jest ważniejsza, niż nawet większy zarobek gdzie indziej, to zwyczajnie nagle nie może się znaleźć suma, która by tę deklarację puściła w niepamięć. A jednak. Gdyby tak trener Radomir Antić usłyszał: "przychodzę, ale dzień po dwumeczu z Ajaxem", klimat byłby zupełnie inny. Być może nie było to możliwe i kupujący żądał natychmiastowej transakcji.
Radović miał w Legii jeszcze dużo do wygrania. Miał prawo myśleć o Lidze Mistrzów, mógł pomóc talentom, jakich przy Łazienkowskiej nie brakuje. Może z nim w szatni taki Michał Żyro w końcu przestałby się bać własnego cienia po pierwszym nieudanym zagraniu meczowym? Tego się już nie dowiemy. Okoliczności są kontrowersyjne, ale powtórzę: jako ojciec i mąż w pełni rozumiem decyzję Mirosława Radovicia. Kariera jest zbyt krótka, by w jego sytuacji zrezygnować ze złotego, chińskiego strzału. Nawet jeśli w stosunkach z kibicami Legii to strzał w stopę.