Po bolesnej, lecz ważnej lekcji na Wyspach Brytyjskich, zdobywał tytuły mistrzowskie na Węgrzech, w Izrealu i Szwajcarii. Teraz chce to samo zrobić we Florencji, z którą po sześciu kolejkach prowadzi w tabeli Serie A. Czy Paulo Sousa pójdzie śladem swojego wielkiego idola, Jose Mourinho?
Był jednym z najlepszych portugalskich piłkarzy lat dziewięćdziesiątych. Zdobywał mistrzostwo kraju z Benficą, z Juventusem i Borussią sięgał po Puchar Mistrzów, a w CV ma także występy w Interze, Parmie, Sportingu Lizbona czy Panathinaikosie Ateny. I oczywiście ponad 50 w kadrze narodowej.
Gdy w 2002 roku zawiesił buty na kołku, nie ukrywał, że jego rozstanie z futbolem jest wyłącznie tymczasowe. “Chwila odpoczynku” — tego potrzebował, nim zdecydował się stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Trzy lata później został już selekcjonerem młodzieżowej reprezentacji Portugalii, a niedługo potem asystentem Carlosa Queiroza w kadrze seniorskiej. Szło mu nieźle. I szybko.
Złe miłego początki
Po obiecujących finałach mistrzostw Europy na boiskach Austrii i Szwajcarii (Portugalczycy wygrali grupę, w ćwierćfinale przegrywając minimalnie z Niemcami), drogi obu panów się rozeszły. Sousa pragnął wyzwań w futbolu klubowym i pracy na własny rachunek, więc grzecznie podziękował za współpracę. A że jego nazwisko nie było anonimowe, mógł wygodnie rozsiąść się przy kominku i cierpliwie czekać na telefon.
Ten nadszedł już po kilku miesiącach, gdy kontrowersyjny Flavio Briatore — właściciel Queens Park Rangers — zapragnął mieć u siebie kolejnego Jose Mourinho. 39-letniemu Sousie nie dano jednak dostatecznie dużo czasu i już po 26 meczach na zapleczu Premier League podziękowano za współpracę. Portugalczyk wygrał spośród nich zaledwie siedem. — Nie jestem zły ani sfrustrowany. Od początku powtarzałem, że zrobię wszystko, by zaadaptować się do angielskiej piłki i osiągnąć jak najwięcej z tymi piłkarzami, których mam do dyspozycji — powiedział tuż po ogłoszeniu decyzji o jego zwolnieniu. I czekał na więcej.
Kolejna angielska próba wyszła już znacznie lepiej. Przed sezonem 2009/2010 Sousa zastąpił na stanowisku trenera Swansea City odchodzącego do Wigan Roberto Martineza. Z “Łabędziami” osiągnął najlepszy wynik w historii klubu, rozgrywki Championship kończąc na 7. miejscu — tuż za strefą gwarantującą grę o awans do Premier League.
Z drugiej półki
Po tym “sukcesie” otworzyły się dla Sousy kolejne drzwi. Po spotkaniu z właścicielem Leicester City, swoim serdecznym przyjacielem Milanem Mandariciem, szkoleniowiec uznał, że czas opuścić Walię. To wtedy na Liberty Stadium zatrudniono Brendana Rodgersa, który w maju 2011 roku świętował awans do angielskiej elity. Wtedy też kariera Portugalczyka stanęła pod poważnym znakiem zapytania…
W Leicester przetrwał 86 dni. Wygrał tylko jeden z pierwszych dziewięciu meczów, więc bez żalu zdecydowano się go pożegnać. Sousa zrozumiał wtedy, że — przynajmniej na razie — kariery na Wyspach Brytyjskich nie zrobi. — Tak, popełniłem błąd opuszczając Swansea — przyznał po latach. — Kiedy jednak otrzymałem ofertę z Leicester, miałem poczucie, że oferują mi wielką i najlepszą szansę. Wszyscy popełniamy w życiu jakieś błędy. Najbardziej liczy się jednak to, co z nimi potem robimy.
Zamiast czekać na ofertę marzeń, Sousa zdecydował się powoli odbudowywać swoją pozycję. Zaczął w węgierskim Videotonie, z którym w sezonie 2011/2012 sięgnął po mistrzostwo Węgier. Potem, dość niespodziewanie, “z przyczyn rodzinnych” klub opuścił. Kilka miesięcy później pracował już dla Maccabi Tel-Awiw, gdzie także zdobył krajowy tytuł i… znów odszedł. 28 maja 2014 roku podpisał trzyletni kontrakt z FC Basel, który — jak się okazało — tchnął w niego drugie trenerskie życie.
”Dziękuję Mourinho”
Sięganie po mistrzostwo z FC Basel, hegemonem ligi szwajcarskiej, do wielkich osiągnięć raczej nie należy. Awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów, gdy w fazie grupowej mierzy się z Liverpoolem czy Realem Madryt — jak najbardziej. To właśnie zwycięstwa z The Reds i wyrównany bój z Królewskimi sprawiły, że o Paulo Sousy zrobiło się głośno.
Z poczuciem, że w Bazylei więcej osiągnąć już nie może, znów — zaledwie po sezonie — zdecydował się zmienić otoczenie. Padło na Florencję, w której chwilę wcześniej w nie najlepszych okolicznościach pożegnano się z Vincenzo Montellą.
Na efekty pracy Sousy, jak przy okazji przygód na Węgrzech, w Izraelu czy Szwajcarii, nie trzeba było długo czekać. Po sześciu kolejkach Serie A piłkarze Fiorentiny zajmują pierwsze miejsce w tabeli, awansując na nie po efektownym wyjazdowym zwycięstwie z niepokonanym wcześniej Interem. To pierwszy raz od 1999 roku (barwy klubu przywdziewali wtedy m.in. Gabriel Batistuta i Rui Costa), kiedy “Fiołki” są liderem Serie A. — Dziękuję Jose Mourinho za to, że stworzył nam, portugalskim szkoleniowcom, szansę, by zaistnieć w świecie. Jest dla mnie wzorem, a dla włoskich klubów przykładem, że trenerzy tacy jak ja mogą osiągać sukcesy w tym kraju — mówił po wygranym 2:0 debiucie z Milanem, jasno zdradzając, kim się w swojej pracy inspiruje.
Dla Sousy, który do Włoch sprowadził m.in. Jakuba Błaszczykowskiego, 1. miejsce po sześciu kolejkach znaczy jednak niewiele. — Stać nas na mistrzostwo — zapowiada. Zbyt buńczucznie? Jego przygody w ostatnich klubach potwierdzają, że co jak co, ale po tytuły sięgać potrafi…