W latach dziewięćdziesiątych był prawdziwym postrachem wagi ciężkiej. Do niego należy do dziś niepobity rekord w liczbie celnych ciosów zadanych podczas jednej walki. Świetne rozwijającą się karierę zatrzymały jednak demony siedzące głęboko w głowie. W grudniu 2015 roku Ike Ibeabuchi (20-0, 15 KO) po ponad piętnastu latach wreszcie opuścił więzienie i chce wrócić do sportu, który dał i zabrał mu wszystko.
W ringu prezentował się jak produkt kompletny. W epoce zdominowanej przez potężnego Lennoksa Lewisa był "małym" ciężkim – mierzył 188 cm, ważąc zazwyczaj ok. 107 kg. Niezbyt imponujący zasięg ramion (193 cm) nadrabiał szybkością rodem z wagi półciężkiej, nadludzką niemal odpornością na ciosy oraz niespotykaną w tej kategorii wagowej częstotliwością zadawania ciosów.
Wojna na wyniszczenie
Bokserskiemu światu pochodzący z Nigerii pięściarz przedstawił się 7 czerwca 1997 roku. Rywalem Ibeabuchiego (16-0) był wysoko notowany w rankingach David Tua (27-0), w którym ze względu na warunki fizyczne i widowiskowy styl wielu widziało następcę Mike'a Tysona.
Pojedynek, którego stawką był pas WBC International wagi ciężkiej, okazał się niezapomnianym widowiskiem. Style obu zawodników stworzyły w ringu wybuchową mieszankę. Choć obaj w uderzenia wkładali całą moc, to żaden z nich nie padł na deski.
Wyprowadzili łącznie 1730 ciosów, z czego aż 975 Ibeabuchi. Oba te wyniki to do dziś rekordy w kategorii ciężkiej. W dwanaście rund obaj zawodnicy zadali więcej ciosów niż wcześniej pięściarze w mistrzowskich pojedynkach trwających do 1983 roku po 15 rund!
W czasach, gdy średnia liczba zadanych ciosów na rundę wynosiła ok. 50, Nigeryjczyk zadał ich... 81! Dla porównania: w przegranym niedawno mistrzowskim starciu z Tysonem Furym (25-0, 18 KO) ustępujący mistrz Władimir Kliczko (64-4, 53 KO) wyprowadził zaledwie 231 uderzeń przez 36 minut...
Po morderczych dwunastu rundach sędziowie orzekli jednogłośnie (115:114, 116:113 i 117:111) zwycięstwo Ibeabuchiego. Paradoksalnie pierwsza wielka wygrana "Prezydenta" była początkiem jego końca. Wyniszczający bój odcisnął piętno na obu: Tua złamał kość w lewej ręce, a jego pogromca zaraz po walce zaczął narzekać na silny ból głowy. Został zabrany na dokładne badania, ale prześwietlenia niczego nie wykazały. Pięściarz zaczął "słyszeć głosy" i zadziwiał otoczenie zmianami nastroju.
Zdarzały się takie momenty, w których naprawdę wierzył, że jest prezydentem świata. Miewał takie stany, w których kazał wszystkim zwracać się do siebie tylko per "prezydencie". To było jego alter ego
Prezydent traci kontrolę
Natura boksera szybko zaczęła być bezwzględnie wykorzystywana. Chcąc namówić mającego coraz większe wahania nastroju Ibeabuchiego do wzięcia udziału w ceremonii ważenia, promotorzy często odwoływali się do nieustraszonej natury "Prezydenta".
Wtedy zaczęły się też kłopoty z prawem. Kilka miesięcy po wygranej Ibeabuchi uprowadził syna byłej partnerki i rozbił samochód o betonową ścianę. 15-latek został sparaliżowany, a sprawa otarła się o sąd. Na skutek ugody Nigeryjczyk musiał zapłacić ponad 500 tysięcy dolarów, a oprócz tego przesiedział w areszcie 120 dni.
W sumie po wygranej z Tuą pauzował ponad rok, ale gdy wrócił między liny jego kariera nadal rozwijała się harmonijnie. Po dwóch zwycięstwach nad niżej notowanymi przeciwnikami, Ibeabuchi podjął się kolejnego wyzwania – w marcu 1999 roku zmierzył się z niepokonaną nadzieją Ameryki, Chrisem Byrdem (26-0). Późniejszy dwukrotny mistrz świata wygrał pierwsze rundy, ale potem dostał srogą lekcję, przegrywając przez nokaut w końcówce piątego starcia.
Niepokonany Nigeryjczyk skromnie przyjął zwycięstwo. Nie rzucił rękawicy żadnemu z mistrzów (Evander Holyfield i Lennox Lewis po remisie negocjowali wówczas warunki rewanżu), zamiast tego zapowiedział, że zamierza z pokorą trenować i czekać na kolejne okazje.
Następny na jego liście miał być inny niepokonany Amerykanin, Michael Grant. Podczas negocjacji z przedstawicielami stacji HBO Ibeabuchi nagle wyciągnął nóż i zaczął wykrzykiwać bezsensowne słowa w sobie tylko znanym języku. Pięściarz przejawiał wszelkie symptomy schizofrenii, ale nikt z jego otoczenia nie chciał tego widzieć, choć ten wybuch nie był wcale jego pierwszym.
To był spokojny obiad w restauracji i pomiędzy posiłkami Ike nagle wyciągnął wielki nóż i wbił go w sam środek stołu. Krzyczał: "oni to wiedzą, oni to wiedzą! Pasy mistrzowskie należą do mnie! Niech mi je po prostu oddadzą". Zachowywał się jak wiking!
Przeciągające się negocjacje ws. walki z Grantem i późniejszy konflikt z Kushnerem sprawiły, że Nigeryjczyk znów zaliczył przymusową przerwę od boksu. W lipcu 2000 roku został aresztowany za próbę napaści seksualnej na striptizerkę, którą zaprosił do hotelowego pokoju. Pięściarz zabarykadował się w hotelowej łazience, a policja musiała użyć gazu, aby zmusić go do wyjścia. Wkrótce wyszły na jaw podobne wydarzenia z przeszłości Ibeabuchiego, co pomogło w zbudowaniu sprawy przeciwko niemu.
Badania psychologiczne trwały blisko rok. Stwierdzono, że choć bokser wykazuje oznaki schizofrenii, to może odpowiadać za swoje czyny. Werdykt: od trzech do dwudziestu lat więzienia. Nigeryjczyk w więzieniu przesiedział ponad piętnaście, wychodząc w grudniu 2015 roku. W tym czasie jego historia w niektórych kręgach urosła do rangi legendy. "Ike mógł powstrzymać erę braci Kliczko zanim się rozpoczęła" – twierdzi do dziś wielu fanów boksu.
Co jakiś czas o jego losach przypominali sobie dziennikarze, ale Ibeabuchi konsekwentnie nie podejmował prób kontaktu. Tak było jeszcze w 2014 roku, gdy historię pięściarza przybliżył Michael Woods z portalu thesweetscience.com. Sytuacja zmieniła się... tuż po wyjściu z więzienia. 43-letni dziś "Prezydent" sam skontaktował się z Kevinem Iole, dziennikarzem sport.yahoo.com.
– Jestem w formie, ale rozumiem, że będę musiał to potwierdzić. Chcę walczyć o mistrzostwo świata wagi ciężkiej i zdaję sobie sprawę, że wcześniej będę musiał zostać zweryfikowany. Gdy byłem w więzieniu, zaliczyłem każdy test medyczny, który jest podstawą do przyznania licencji boksera. Wszystkie prześwietlenia i badania – jestem gotów to zrobić. Zamierzam współpracować z kim trzeba i wrócić na ring tak szybko jak się da – stwierdził Ibeabuchi, na dowód przesyłając zdjęcie. Pięściarz deklaruje w nim, że waży 111 kg, niewiele więcej niż podczas zawodowej kariery.
Pacquiao wyciąga dłoń
To jednak wcale nie koniec, bo kwestia powrotu na ring Nigeryjczyka nabrała w ostatnich dniach przyspieszenia. Jego karierą ma się zaopiekować Michael Koncz, długoletni doradca Manny'ego Pacquiao. Pierwszy po ponad 15 latach zawodowy pojedynek Ibeabuchi miałby stoczyć w kwietniu, na gali, której głównym wydarzeniem będzie trzecia walka Filipińczyka z Amerykaninem Timothym Bradleyem.
– Manny chce mu pomóc. Uważa, że skoro odpokutował za swoje winy, to należy mu się druga szansa – przyznał Koncz. Plany są odważne – już w pierwszej walce promotorzy chcą skonfrontować Ibeabuchiego z notowanym w czołówkach rankingów federacji WBO, WBC i IBF Andym Ruizem juniorem (26-0, 17 KO).
Zorganizowany zespół doradców na pomóc "Prezydentowi" w pobiciu kolejnego rekordu. Jeśli jakimś cudem udałoby mu się wywalczyć tytuł mistrza świata, to mógłby zostać najstarszym czempionem w historii wagi ciężkiej, poprawiając wynik George'a Foremana (45 lat i 360 dni).
Choć w historii boksu nie brak pięściarzy, którzy po wyjściu z więzienia sięgali po tytuł (Mike Tyson, Bernard Hopkins), to żaden z nich nie spędził z dala od sportu tylu lat co Ibeabuchi. Powrót Nigeryjczyka raz na zawsze zweryfikuje mit świetnie zapowiadającego się zawodnika, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych elektryzował fanów szermierki na pięści. Aby w obecnych realiach dostać mistrzowską szansę, "Prezydent" będzie potrzebował cudu. Ważniejszy pojedynek zacznie się jednak wtedy, gdy po kolejnym mocnym ciosie w głowie Ibeabuchiego na nowo obudzą się dawno uśpione demony...
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart