10. Tour de Ski wygrała Norweżka. Druga była Norweżka, a trzecia – Norweżka. A to jest nowa świecka tradycja odkąd Norweżki na podium stawały w rolach osób towarzyszących Polce. I ona może się utrzymać ta tradycja.
Wejście na podium tej imprezy poprzedza mordercza harówa, więc każdemu, kto to potrafi, należy się szacunek i podziw, co dodaję, żeby nie było, że nie doceniam. Co się należy komuś, kto wygrał te zawody cztery razy z rzędu, tego już nie dodaję, bo każdy do czterech liczyć potrafi, zatem doda sobie sam. Dominacja Norweżek od startu do mety mogła być nużąca, ale nie była.
Ten Tour miał być łatwizną dla Johaug. Tak mówiło wielu, oprócz Johaug. Na takie gadki mógł sobie pozwolić Muhammad Ali. Ona go nie przypomina, nie tylko dlatego, że ma słabszy prawy sierpowy. Nie wiem, jaki ma lewy, jednak ogólnie wiadomo, czego świat wymaga od biegaczek na nartach. Po pierwsze – pokory. Po drugie – pokory. Po trzecie – patrz pierwsze i drugie.
Ale nawet pokornej Teresce do głowy nie przyszło, że będzie to aż taka jazda. Bjoergen na macierzyńskim. Kala w szczerym polu. Weng z syndromem kobiety po przejściach. Kowalczyk skupiona na walce z Kowalczyk. Prognozy wyglądały nieźle z punktu widzenia prognozujących. Fakty ułożyły się inaczej. Ni stąd ni zowąd, chociaż w Norwegii, znalazła się godna Teresy rywalka – Ingvild Flugstad Oestberg, lat 25. Niegdyś wybitna juniorka, obiecująca seniorka, ale takiej brawurki w jej wykonaniu nikt nie spodziewał ani nie planował, a zwłaszcza ona.
W rozmowie z TVP, po pierwszym zwycięstwie nad Johaug, Oestberg radośnie oświadczyła, że za cztery, pięć lat może będzie gotowa do równorzędnej walki z koleżanką. Minęła jedna noc, a ona wygrała po raz drugi i potem znowu. Po każdym etapie "liczyła" na utratę żółtej koszulki i prawie na każdym etapie zwiększała przewagę. Do zwycięstwa nie wystarczyło. Johaug w poprzednim wcieleniu musiała być górską kozicą. Im wyższa górka i wszystkim robi się gorzej, jej akurat robi się lepiej. Smyka po zboczach wdzięcznie i lekko, gdyż lekka jest.
Trzeba mieć ze trzy minuty w zapasie, albo być Kowalczyk Justyną, żeby dodźwigać do mety ciało i pięknie złożyć je na szczycie Alpe Cermis w pozycji horyzont. Na Johaug nie było sił, co potwierdza hipotezy norweskich uczonych, że w jej przypadku reinkarnacja udała się połowicznie.
A teraz trochę o Justynie. Gdzieś w Internecie przeczytałem wpis jakiegoś gościa, który miał za złe. Gości, który mają za złe jest u nas tak wielu, że trudno się wyróżnić w tłumie. Ale temu się udało, gdyż on miał za złe to, co się mówi oraz pisze o Justynie. Pisanie i mówienie o niej dobrze uznał za wazeliniarstwo. Według niego jest przeciętna i tak należy to przedstawiać.
Otóż gość "nie kuma bazy" absolutnie. O Justynie Kowalczyk pisze się i mówi z podziwem właśnie dlatego, że jest nieprzeciętna. Tak było i to się nie zmienia. Łatwo to zauważyć sącząc piwko przed telewizorem i patrząc jak wygrywa z Bjoergen w Vancouver po magnetycznym finiszu i zostaje mistrzynią olimpijską. Łatwo zauważyć, jak wygrywa igrzyska w Soczi z pęknięta stopą i zostaje mistrzynią olimpijską. Łatwo dostrzec jak zapyla na ostatnich nogach po stoku Alpe Cermis i wygrywa po raz trzeci, po raz czwarty Tour de Ski.
Trudniej to zobaczyć, gdy staje na starcie po chorobie, z kolanem w proszku, kiedy walczy z bólem, z własną słabością, ale walczy do końca i zajmuje dalsze miejsce. Oczy nie wystarczą, żeby to docenić. Trzeba mieć coś więcej i to coś musi działać niestety. A na pytanie, po co się tak męczy, skoro jej nie idzie – odpowiedź jest prosta. Na tym właśnie polega sport i życie zresztą też. Na ciągłym wygrywaniu z samym sobą, przełamywaniu kryzysów, na codziennym zdobywaniu Alpe Cermis krok po kroku. Nikt się nie rodzi mistrzem olimpijskim. Nikt nie ma gwarancji, że kiedykolwiek nim zostanie ani takich, że może być tak dobry albo lepszy niż był, dopóki nie podejmie próby, by się tego dowiedzieć. Tyle, że to wymaga charakteru, konsekwencji i nieprzeciętnej determinacji.
Tak więc gościu napij się wody i połóż się w cieniu. Wątroba może się uspokoi, kwasy może odpuszczą. Gwarancji nie ma, ale warto spróbować, bo jak się nie próbuje, to się wie, co się myśli, że się wie i tylko tyle.
Marek Jóźwik