W świecie boksu jest fenomenem. Choć urodził i wychował się w Polsce, to sportowe marzenia spełnia trenując w Las Vegas i walcząc w Nowej Zelandii. Ostatnie miesiące przyniosły przełom – Izu Ugonoh (15-0, 12 KO) wreszcie pojawił się w rankingach wagi ciężkiej i coraz śmielej marzy o mistrzowskiej szansie. – W przeciągu roku będę gotowy na każdego – zapowiedział w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
Do boksu trafił nieco przypadkiem. Do 19. roku życia był obiecującym... piłkarzem. Dotarł nawet do rezerw Lechii Gdańsk, jednak po testach w Irlandii i Hiszpanii stwierdził, że ten sport po prostu nie jest jego prawdziwą pasją. Na boisku był rozsądnie grającym forstoperem i kapitanem drużyn młodzieżowych.
– Byłem niezły, ale czegoś mi zabrakło. Do dzisiaj nie wiem czego bardziej – umiejętności, szczęścia czy konsekwencji... Ale nie żałuję, bo pod koniec przygody z piłką trafiłem na trening muay thai – wspomina Ugonoh.
Kilka zajęć wystarczyło, by odkrył nową pasję. Po miesiącu toczył już sparingi. Sporty walki pochłonęły go bez reszty i tak przez kick-boxing trafił do boksu. Równolegle ukończył studia na gdańskim AWFiS. Przed przejściem na zawodowstwo chciały go wszystkie liczące się w Polsce grupy promotorskie. Wspólnymi treningami kusił wybitny trener Andrzej Gmitruk, jednak Ugonoh wybrał KnockOut Promotions, największą i najlepiej zarządzaną grupę na rynku. Na ringu zadebiutował w październiku 2010 roku jako pięściarz kategorii junior ciężkiej (z limitem wagowym do 90,7 kg).
W trakcie kolejnych trzydziestu miesięcy stoczył dziewięć pojedynków. Wszystkie wygrał, z tego sześć przed czasem. Najtrudniejszy test? Sześć rund z doświadczonym Łukaszem Rusiewiczem (13-12), które Ugonoh rozstrzygnął jednogłośnie na punkty. Jego kariera miała nabrać rozpędu, jednak od tego momentu gwałtownie wyhamowała. Kolejny raz młody pięściarz na ring wyszedł... półtora roku później, już w Nowej Zelandii.
Niczego nie żałuję. W Polsce nie było opcji, która by mnie zadowalała. Miałem dosyć narzekania na sytuację, w związku z czym podjąłem męską decyzję. Musiałem za to zapłacić wysoką cenę – długo nie walczyłem, ale trafiłem na odpowiednie osoby. Teraz boksuję w zupełnie innym stylu.
Te "odpowiednie osoby" to menedżer Dean Lonergan, trener Kevin Barry i pięściarz Joseph Parker (18-0, 16 KO). Współpraca z nimi sprawiła, że Polak zmienił styl. Nabrał masy mięśniowej i stał się "ciężkim" z prawdziwego zdarzenia. – Izu to fantastyczny talent. Poznaliśmy się w momencie, gdy był na rozdrożu i nie miał nic pewnego. Miałem świetny układ z Josephem, ale między nimi szybko pojawiła się chemia. Fantastycznie się uzupełniają, toczą wartościowe sparingi i wiele się od siebie uczą – przyznał Barry.
Oprócz treningów z nadzieją nowozelandzkiego boksu i kolejnych zawodowych startów, Ugonoh najwięcej zyskał jeżdżąc na sparingi do byłych mistrzów świata – Bermane'a Stiverne'a (25-2-1, 21 KO) i Władimira Kliczki (64-4, 53 KO). Zwłaszcza trzytygodniowy obóz u byłego dominatora królewskiej kategorii okazał się cennym doświadczeniem. Polak miał imitować styl Bryanta Jenningsa (19-2, 10 KO) i swoją pracę wykonał na tyle dobrze, że długoletni mistrz odniósł ostatnie jak do tej pory zwycięstwo na zawodowych ringach.
Etyka pracy Kliczki jest niesamowita... Starałem się jak najwięcej podpatrzeć. Zobaczyłem jak wygląda ten najwyższy poziom, choć nie wszystko mi się podobało.
W ringu Ugonoh sprawiał coraz lepsze wrażenie. Ostatnie trzy walki to trzy błyskawiczne nokauty. Choć nie pokonał nikogo z szerokiej czołówki, to rezultaty odbiły się szerokim echem. Wszystko za sprawą stylu. Najpierw Ugonoh brutalnie znokautował w drugiej rundzie Willa Quarriego (5-4, 2 KO). Rywal... wypadł z ringu, a klip wideo z tego pojedynku stał się hitem internetu. "To mocny kandydat do miana nokautu roku" – zachwycał się bokserski ekspert ESPN, Dan Rafael.
W kolejnych dwóch starciach Polak wywalczył pierwsze regionalne pasy. W grudniu 2015 roku znokautował w pierwszej rundzie Vicente Sandeza (15-6, 10 KO). Rywal przewrócił się po pierwszym ciosie prawą ręką. Dzięki temu zwycięstwu Ugonoh jest dziś 11. w rankingu federacji WBO.
– Teoretycznie nie miał to być zawodnik, który tak szybko padnie. Kilka tygodni wcześniej dotrwał do trzeciej rundy z późniejszym mistrzem świata, Charlesem Martinem. Sandez był też w czołowej piętnastce rankingu, ale wyszło jak wyszło... W najbliższych miesiącach chcę większych wyzwań – przekonuje Izu.
W ostatnich tygodniach wybrał jednak inny sport. Dał się namówić na udział w "Tańcu Z Gwiazdami". Odpadł tuż przed finałem, jednak zachwycił ekspertów i zyskał rozpoznawalność w ojczyźnie. Cała inicjatywa nie była chwilowym skokiem na kasę, a starannie zaplanowanym posunięciem marketingowym, które ma przynieść skutki w najbliższych latach.
Teraz Wach?
Już jesienią Ugonoh ma znów wrócić do Polski i pokazać się w walce z silniejszym rywalem. Sporo mówi się o tym, że w listopadzie jego rywalem mógłby zostać Mariusz Wach (32-2, 17 KO). Oficjalnej oferty jeszcze nie było, ale Izu chciałby się spotkać z kimś podobnego kalibru.
To z pewnością byłby najtrudniejszy test w jego dotychczasowym karierze. Choć przygoda "Wikinga" z boksem powoli zmierza ku końcowi, to nie sposób odmówić mu jednego: niesamowitej odporności na ciosy. Dziesięć lub nawet dwanaście rund w ringu z pięściarzem, który wytrzymał pełen dystans z Władimirem Kliczką, z pewnością pozwoliłoby Izu dowiedzieć się więcej o własnych możliwościach.
Jeden podobny test już zaliczył – w czerwcu 2015 roku spotkał się w ringu z gigantem. Julius Long (17-20, 14 KO) zdecydowanie nie jest wirtuozem szermierki na pięści, ale mierzy aż 217 cm. Jego zasięg rąk to 229 cm – najwięcej w wadze ciężkiej.
Imponujący warunkami fizycznymi Ugonoh na jego tle wyglądał jak młodszy brat. Przeboksował z doświadczonym Australijczykiem osiem rund. W czwartej miał rywala na deskach, ale nie zdołał go wykończyć. Mało tego – w końcówce tego starcia sam odczuł kilka mocnych ciosów rywala.
Na takiego przeciwnika nie da się przygotować. W trakcie tej walki... spuchły mi barki, bo nigdy wcześniej nie musiałem celować tak wysoko. To bezcenna lekcja na przyszłość.
Poprzeczka stopniowo idzie w górę, jednak na razie zamiast wielkich walk Ugonoh musi zadowolić się komplementami od największych. "Młodą nadzieją wagi ciężkiej" nazwał go w październiku 2015 roku Evander Holyfield. W mediach społecznościowych ciepłych słów 29-latkowi nie szczędził także pogromca Kliczki, Tyson Fury (25-0, 18 KO).
These guys looking in great shape 2 up & coming heavyweights pic.twitter.com/eEzKO4imjT
— Gypsy King (@Tyson_Fury) 15 marca 2016
Na mistrzowskim szlaku
– Waga ciężka przeżywa rozkwit, wygrana Fury'ego z Kliczką ożywiła sytuację. Teraz każdy wierzy, że może zostać mistrzem. Ja też, ale nie zamierzam iść w tym kierunku krzycząc i domagając się czegoś. To nie mój styl. Cierpliwie, tanecznym krokiem, zamierzam dojść do mistrzowskiej szansy – dodaje Izu.
Sytuacja w królewskiej kategorii rzeczywiście jest otwarta, ale przez to nieco skomplikowana. Ugonoh na razie liczy się tylko w rankingu federacji WBO, której pas posiada Fury. Do Brytyjczyka należy również tytuł mistrza organizacji WBA. Pozostali czempioni to Deontay Wilder (WBC) i Anthony Joshua (IBF).
– Każdy z nich jest do trafienia. Wilder robi postępy, ale walka z Arturem Szpilką pokazała, że w jego stylu jest sporo luk. Fury "wytańczył" sobie tytuł z Kliczką, jednak w tej walce mało było boksu. Joshua walczy ofensywnie, świetnie składa kombinacje i jest bardzo szybki, ale żaden z nich nie jest poza zasięgiem – ocenia Ugonoh.
Wielkie walki w wypełnionych po brzegi największych halach świata dopiero przed nim. I choć w sportowym życiu 29-latka wydarzy się jeszcze wiele, to w osobistym jedno jest pewne. Mimo spędzania czasu w Las Vegas i Nowej Zelandii dom Izu wciąż jest w Polsce. Jego rodzice pochodzą z Nigerii i trafili tu w latach osiemdziesiątych. Ich syn urodził się w Szczecinie, ale serce oddał innemu miastu.
– Mój dom to Gdańsk. Tu mam część rodziny i wielu przyjaciół. Na wakacje i odpoczynek zawsze jadę właśnie tam. To miasto przypomina mi skąd się wziąłem i co robię. Dom można stworzyć w różnych miejscach, ale tylko w Gdańsku są okolice, które trwale wiążą się z moim dzieciństwem. Uwielbiam tu wracać i to się nie zmieni – zapewnia.
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart