Fernando Santos w świecie futbolu ma renomę człowieka do zadań specjalnych. Potwierdził to obejmując reprezentację Portugalii w trakcie eliminacji mistrzostw Europy. Awans wywalczył w imponującym stylu – z kompletem zwycięstw. Podczas Euro 2016 jest jednym z cichych bohaterów portugalskiego marszu po złoto. Kim jest szkoleniowiec znany jako "inżynier"?
61-latek to jeden z wielu trenerów, którzy próbują zrekompensować sobie relatywnie skromny dorobek piłkarski. Santos był solidnym stoperem, ale nigdy nie zagrał w reprezentacji. 15 lat przygody z futbolem w roli piłkarza podzielił między dwa kluby – Estoril i Maritimo. Karierę piłkarską zakończył w wieku 33 lat, przez ostatnie sezony tułając się w drugiej lidze.
Nie dał Estoril upragnionego awansu będąc piłkarzem, ale udało mu się to na początku przygody szkoleniowej. Za jego sprawą klub stał się jednym z typowych ligowych średniaków. On sam w 1994 roku przejął Estrelę Amadorę. Cztery lata później wykonał krok w kierunku szczytu – objął FC Porto. W trakcie trzyletniej kadencji raz wygrał ligę i dwa razy krajowy puchar. W 2000 roku doprowadził klub do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, w którym lepszy okazał się Bayern.
Trudna dola inżyniera
W 2001 roku Santos po raz pierwszy spróbował sił poza ojczyzną. Portugalię opuszczał jako "engenheiro do penta", czyli w wolnym tłumaczeniu inżynier piątego ligowego triumfu FC Porto. Wszystko przez... naukowe zainteresowania sportowca, który tytuł inżyniera elektroniki i telekomunikacji uzyskał w 1977 roku.
Metodyczną naturę szkoleniowca pokochali Grecy. Z AEK Ateny w pierwszym sezonie sięgnął po krajowy puchar. Z 51 meczów we wszystkich rozgrywkach wygrał aż 38. Nic dziwnego, że szybko wpadł w oko ligowemu potentatowi... Przygody z Panathinaikosem zdecydowanie nie wspomina dobrze – opuścił klub po trzech porażkach w czterech meczach, zaledwie kilkanaście tygodni po objęciu posady.
Santos wrócił do ojczyzny, ale w sezonie 2003/04 zakończył rozgrywki ligowe ze Sportingiem Lizbona zaledwie na trzecim miejscu i stracił posadę. Wrócił do AEK, gdzie dwa z rzędu ligowe finisze na podium zapewniły mu drugi tytuł trenera roku w Grecji.
W 2006 roku dostał szansę w Benfice, ale tam ligowe podium to za mało. Santos i jego piłkarze zakończyli sezon na trzecim miejscu ze stratą zaledwie dwóch punktów do Porto, jednak posadę stracił "dopiero" na początku kolejnych rozgrywek. W 2007 roku na stałe opuścił ojczyznę i przeniósł się do Grecji.
Sukcesor Rehhagela
W PAOK-u Saloniki Santos znalazł spokojną przystań. Przepracował trzy lata, a ostatni sezon zakończył na drugim miejscu. Zamiast Ligi Mistrzów wybrał... reprezentację. Posadę zwolnił po dziewięciu latach Otto Rehhagel, który poprowadził Greków do historycznego triumfu na Euro 2004.
Santos reprezentuje podobne podejście do poprzednika – zamiast stylu, liczy się wynik. Ten z pierwszej wielkiej imprezy był przynajmniej zadowalający. Reprezentacja Grecji wyszła z grupy na Euro 2012 kosztem między innymi biało-czerwonych. W ćwierćfinale uległa Niemcom (2:4) po dobrym meczu.
Doświadczony szkoleniowiec poprowadził kadrę także na mundialu w Brazylii. Osiągnął historyczny wynik – Grecy po raz pierwszy zagrali w fazie pucharowej mistrzostw świata, ale w 1/8 finału ulegli po rzutach karnych Kostaryce. Konkurs jedenastek Santos oglądał z szatni – zobaczył czerwoną kartkę za obrazę sędziego. Kontrakt selekcjonera nie został przedłużony, a on sam pożegnał się z Grecją z karą... ośmiu meczów zawieszania, którą zmniejszono po apelacjach.
– Taktyka przede wszystkim. Gdybym miał do dyspozycji Messiego, to mógłby mieć w mojej taktyce wolną rolę, ale Grecja nie ma kogoś takiego. Taktyka, piłkarska jakość, podejście, doświadczenie i uniwersalność – w takiej kolejności oceniam piłkarzy w kontekście występów w moim zespole – przyznał Santos.
Portugalska rewolucja
Choć opuszczając reprezentację Grecji narzekał na zmęczenie, to na kolejne wyzwanie nie musiał długo czekać. Po siedmiu latach wrócił do ojczyzny i to w roli "strażaka" – miał ratować kadrę po kompromitującej porażce u siebie z Albanią.
Na "efekt Santosa" nie trzeba było długo czekać. Po porażce na inaugurację Portugalia wygrała... wszystkie siedem spotkań w grupie. Mało tego – wszystkie wygrywała różnicą zaledwie jednego gola, często ratując zwycięstwa w ostatnich minutach. Liderem ofensywy w kwalifikacjach był Cristiano Ronaldo, który zdobył 5 z 11 bramek.
Selekcjoner dokonał rewolucji – odszedł od charakterystycznego dla Portugalii od lat ustawienia 4-5-1 i... przestał szukać środkowego napastnika. Autorski wariant 4-4-2 (albo 4-3-1-2) opiera się na Ronaldo i Nanim. Nominalni skrzydłowi występują jednak jako... duet napastników. Poczynania ofensywne napędza dwójka wysoko ustawionych bocznych obrońców i zagęszczony środek pola.
Portugalczycy nie grają efektownie. Jeśli przegrywają, to minimalnie – trzy ostatnie porażki w meczach towarzyskich to... 0:1 (z Rosją, Bułgarią i Anglią). Na Euro 2016 minimalizm Santosa przyniósł zaskakujący efekt – jego piłkarze w grupie odnieśli trzy remisy i awansowali do fazy pucharowej jako jedyny zespół bez zwycięstwa. Wygrać w trakcie 90 minut udało im się dopiero w półfinale...
Zdjąć "grecką klątwę"
W ojczyźnie szkoleniowiec cieszy się dużą renomą. Portugalskie media nazywają go "właściwym człowiekiem do zdjęcia greckiej klątwy", powracając do finału Euro 2004, w którym lepsza okazała się prowadzona przez Rehhagela Grecja.
Mimo niechęci do indywidualności Santos szybko znalazł wspólny język z Cristiano Ronaldo, który jest jedynym (obok bramkarza Ruiego Patrico) piłkarzem, który na francuskich boiskach grał we wszystkich meczach od pierwszej do ostatniej minuty.
– Ronaldo jest nie do przebicia. Dla mnie to gracz zespołowy. Sposób w jaki zachowuje się na treningach, kiedy motywuje innych graczy... Oni wiedzą, że razem zmierzamy w jednym kierunku – po mistrzostwo Europy – ocenił Santos po półfinale z Walią.
Taktyczny konserwatysta w trudnych momentach nie boi się ryzyka. Wielokrotnie na Euro 2016 jego zespół ratował rezerwowy Ricardo Quaresma, który minutę po wejściu na boisko w ostatnim grupowym meczu z Węgrami (3:3) popisał się efektowną asystą. W spotkaniu 1/8 finału z Chorwacją to właśnie on dobił strzał Ronaldo, a w ćwierćfinałowej batalii z Polską wykorzystał decydujący rzut karny.
Bez względu na wynik finału, Santos będzie jednym z największych wygranych mistrzostw Europy. Jego kontrakt z portugalską federacją wygasa z końcem turnieju, ale jego przedłużenie wydaje się czymś naturalnym. Bronią go nie tylko wyniki, ale także sami zawodnicy, co w pełnej silnych osobowości szatni wcale nie jest czymś oczywistym.
O tym, że tego szkoleniowca lepiej się trzymać, najlepiej świadczy przykład Grecji. Po jego odejściu kadra pogrążyła się w kryzysie i z regularnego uczestnika wielkich turniejów przeobraziła się w zespół, który potrafi przegrywać z Wyspami Owczymi. Z każdym kolejnym meczem Santos potwierdza, że lepiej niż w roli trenera sprawdza się jako selekcjoner.
12:00
Aruba
17:45
Białoruś
20:30
Bonaire
0:00
Portoryko