Jeszcze kilku ich żyje, ale to odchodzący gatunek działaczy. Donowie sportu, władający nim jak latyfundyści terytoriami obu Ameryk. Dziś umarł Joao Havelange, człowiek, który przeprowadził futbol z dzielnic i placów przyzakładowych na największe areny świata.
– Sprzedawałem produkt zwany futbolem – mawiał ten syn belgijskiego handlarza bronią. Havelange pozostanie na zawsze symbolem komercjalizacji, a także korupcji dławiącej futbol. Żył 100 lat. Ważni Brazylijczycy żyją długo. Rządził wszystkim, a krajowy futbol za jego rządów miał się świetnie. Kiedy był szefem CBD (Komitet Sportu Brazylijskiego) wygrali trzy mundiale. To on doszedł do wniosku, że futbol powinien być niezależny, powołał więc CBF, który przez następnych 40 lat niewiele się zmienił, nawet ludzie są ciągle ci sami. Ot, 80-latkowie, dawni przyboczni Don Joao.
Kiedy nastały czasy kolorowej telewizji i satelitów sprzedał futbol. Sprzedawał go wszędzie. Po obu stronach Żelaznej Kurtyny, do Afryki, szejkom z Azji, Japończykom i Koreańczykom, wcisnął go też Amerykanom. Zdaniem FBI i brytyjskiego dziennikarza śledczego Andrewa Jenningsa brał za to solidne prowizje, podatków nie płacił, rodzinę w biznes wciskał bez zmrużenia oka. Nigdy jednak nie wpadł! A kiedy wydawało się, że wreszcie go dopadli miał już ponad 90 lat i trudno było o paragraf. Zmarł w szpitalu Dobrego Samarytanina w Rio de Janeiro, w Barra de Tijuca, gdzie są igrzyska olimpijskie.
Dobrodziej czy mafioso?
Do 2011 roku w brazylijskim dziennikarstwie obowiązywała teza, iż był największym spośród tamtejszych działaczy. Za jego rządów w federacji krajowej, potem FIFA oraz w międzynarodowym komitecie olimpijskim do kraju trafiały puchary, a pod koniec swego życia pomógł zdobyć organizację igrzysk i mundialu, dzięki którym ojczyzna miała być w pierwszej lidze świata. Nikt nie pytał skąd ma pieniądze na domy i apartamenty w kraju i Stanach Zjednoczonych. Nie miał skrupułów. Córkę ożenił z młodym prawnikiem, Ricardo Teixeirą i obsadził go w roli szefa federacji piłkarskiej CBF. Razem rozkręcili biznes dzięki meczom reprezentacji i zabetonowali futbol na dekady. Wnuczkę wstawił do komitetu olimpijskiego i nawet kiedy postawiono zarzuty korupcyjne, to nikt nie śmiał jej zabrać równowartość 200 tys. zł miesięcznej pensji.
Potrafił rozmawiać. Nie wywodził się z faveli, nie był oprychem z gangu, ani byłym sportowcem troglodytą, wsadzonym na wysokiego konia przez sponsorów. To on rozdawał karty!
Jego ojciec był Belgiem, który wyjechał przed pierwszą wojną światową do Brazylii robić interesy handlując broni. Inne to były czasy, imperialne. Ludzie z pomysłami i fantazją zdobywali świat. Młody Joao świetnie się uczył. Skończył prawo, zrobił doktorat, grał w piłkę nożną, pływał wyczynowo i był waterpolistą. Znakomicie mówił po francusku, nieźle po hiszpańsku, świat miał u stóp. W 1936 jako chłopak wziął udział w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie (pływanie), 16 lat potem, jako weteran, w IO w Helsinkach w waterpolo. W Melbourne był szefem brazylijskiej misji olimpijskiej.
– Miał wizję, której w tamtych, powojennych czasach brakowało. Był świetnie wykształcony, władał kilkom językami, jeździł po świecie i miał dar do zjednywania ludzi, a do tego po ojcu smykałkę do interesów. Był idealnym kandydatem do przejęcia władzy w rodzącym się sporcie – opowiada Albertao, jeden z weteranów brazylijskiego dziennikarstwa sportowego.
Jego kariera działacza pokazuje jak startując od szefa niewielkiej federacji pływania można dojść do największych zaszczytów, jeśli ma się głowę na karku. Miał niesamowite pomysły na tworzenie różnych organów sportowych. Pracował jako prawnik w największej firmie przewozów osobowych, doradzał Fluminense, działał na uniwersytecie, znali go wszyscy. Wszystkich połączył, przejmując w 1956 roku kierownictwo w CBD. Za jego kadencji piłkarze dostawali to, czego zapragnęli, przygotowania do mundialu 1958, wbrew temu co wielu uważa, były gigantycznym przedsięwzięciem logistycznym, na które trzeba było wydać fortunę. To nie byli chłopcy pozbierani z plaż, lecz testowani na wszelkie sposoby atleci, których poddawano próbom jak pilotów odrzutowców, a o formę i krzepę dbali szkolący wojsko i policję!
Dwa z rzędu mistrzostwa świata zapewniły Brazylii sławę, a jemu nietykalność. Kiedy doszło do puczu to wojskowym zależało najbardziej na futbolistach, postrzeganych w kategoriach „dobra narodowego”, a prezes dbał, by sportowcy nie angażowali się w politykę. Kiedy w 1974 startował na szefa FIFA cieszył się opinią sprawnego działacza, który nie zwraca uwagi na pochodzenie władzy, bo utrzymywał dobre stosunki nawet z dyktaturą w kraju.
– Joao Havelange wszedł do świata sportu przez szeroko otwarte drzwi, ale wyszedł z niego na czworakach – przekonywał niedawno szef brazylijskiego ESPN, Jose Trojano. – Był przyjacielem militarystów. Nie przeszkadzała mu krwawa dyktatura w Argentynie podczas mundialu. Nie przeszkadzała mu korupcja, skoro w prawie każdym procesie przeciw FIFA pojawia się jego nazwisko.
By jednak być sprawiedliwym trzeba podkreślić dużą otwartość na nowe pomysły. Bo to za jego kadencji zaczęły się światowe czempionaty juniorów, to z jego inicjatywy wystartowały ćwierć wieku temu mistrzostwa świata kobiet, mundial trafił do USA, a potem do Azji. Szef FIFA miał fantazję, rozmach i uważał, że na futbolu trzeba zarabiać. To dzięki niemu mistrzostwa świata w piłce nożnej stały się wydarzeniem porównywalnym jedynie z letnimi igrzyskami olimpijskimi. Startował z 16 drużynami podczas mundialu 1978, by już w 1998 mieć ich dwa razy więcej. MŚ stały się wielkim wydarzeniem komercyjnym, a globalne koncerny licytowały się bez opamiętania, by być sponsorami.
Być może przez jakiś czas pomysł na komercjalizację futbolu i przeskakiwanie z nim przez wszelkie mury, nawet w Berlinie i Chinach, miało romantyczny wymiar konkwisty, lecz z czasem okazało się, że FIFA to sami bliscy i znajomi królika, a CBF i południowoamerykański CONMEBOL kierowane są przez kolegów sprawujących tam władzę jak we własnych folwarkach.
Pod koniec lat 90. w Brazylii stawiono stadiony nazwane jego imieniem (główna arena igrzysk w Rio także nosi imię Joao Havelange'a), chrzczono ulice i place. Bo dzięki futbolowi każdy mieszkaniec świata znał tego Brazylijczyka i wiedział, że w tym kraju gra się najlepszy futbol świata – a bez tego działacza, który stawiał zawsze na mundiale i globalne wydarzenia kosztem lokalnych rozgrywek, nie byłoby możliwe – przekonuje ktoś w FOX Sports.
Z kolei brytyjski dziennikarz śledczy Andrew Jennings twierdzi, że wszystko to bujda na resorach, bo Jean-Marie Faustin Goedefroid H. był gangsterem, który łupił futbol korzystając z zaślepienia kibiców i milionów fanów. I to od początku światowej kariery, czyli od kupienia głosów działaczy przez szefa Adidasa Horsta Dasslera podczas wyborów sternika FIFA w 1974 roku. Jennings podczas niedawnego wywiadu dla dziennika Lance wymieniał łapówki za sprzedaż praw telewizyjnych, afery ze sponsorami, a w przypadku rodzimej federacji zarządzanej przez byłego już zięcia, można mówić o stajni Augiasza. Oczywiście dopóki był szefem FIFA nie musiał martwić się zarzutami, ba, w 1999 roku, po oddaniu stanowiska w piłkarskiej centrali, COI uznał go za jednego z trzech największych działaczy w historii sportu, obok twórcy idei współczesnego olimpizmu, barona Pierre'a de Coubartaina! A mówimy o człowieku, który o Pele mówił: – To żaden geniusz, ledwie dobry piłkarz – za co Król Futbolu zrewanżował się mu oskarżeniami o korupcję w 1993 roku. No to został odstawiony od losowania mundialowych grup, a zaprzyjaźniona z FIFA telewizja Globo zrobiła z Pelego idiotę.
Do śmierci nie udało się mu udowodnić żadnego przestępstwa. Z kierowania FIFA ustąpił w 1998 roku w wieku 82 lat, ze stanowisk w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim w 2011, tuż przed postawieniem mu oficjalnych zarzutów. Jeden z najstarszych działaczy klubu Fluminense, z którego wywodzi się Havelnage napisał w Folha do Sao Paulo, że „odszedł największy z działaczy”. Na co Mauro Cezar z ESPN odpowiedział na Twitterze:
– Czekamy na „hołd” Andrew Jenningsa.
– Nie powinnyśmy go w żaden specjalny sposób czcić. W FIFA to był niewłaściwy człowiek na właściwym miejscu i o właściwej porze. W CBD wiedział, że nie zna się na futbolu, więc posłał do niego ludzi, którzy się znali. Jak przejął inicjatywę w 1966 to skończyło się naszą największą klapą – tak podsumował go Juca Kfouri, jeden z nielicznych dziennikarzy z Brazylii, którzy od dawna twierdził, że suma szkód jest większa od zasług sławnego działacza.
Bartłomiej Rabij