Po 22 latach kariery trenerskiej w końcu trafił na europejskie salony. Sevilla to nie lada wyzwanie, zwłaszcza kiedy przejmuje się ją po Unaiu Emerym, który wygrał z nią Ligę Europy i to trzy razy z rzędu.
Szkoda tylko, iż przyjście Argentyńczyka splotło się z odejściem Grzegorza Krychowiaka do PSG. Pomocnik mógłby się od niego wiele nauczyć, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Inna sprawa, że to właśnie nowemu trenerowi ponoć niespecjalnie zależało na pozostaniu Polaka w drużynie. Znaczenie miały też kwestie finansowe. Mamę oszukasz, tatę oszukasz, ale praw rynku nie zmienisz, parafrazując klasyka.
Szalony perfekcjonizm
Intryguje możliwość obserwowania pracy Argentyńczyka z bliska i z większą częstotliwością. Jego etos pracy jest wyjątkowy, choć historie o pracoholizmie słyszano wielokrotnie. Sampaoli należy do tego rodzaju szaleńców. Jego żona wspomniała kiedyś, że obiecał spędzenie wieczoru tylko z nią. Standard, jakieś wyjście do miasta, kolacja przy świecach, potem kino. Jorge jednak nastawił się jednak na nieco inny seans. – Ale mecz też obejrzymy, prawda? – zapytał w końcu.
– Przed ważnym spotkaniem częściej puszczam drużynie filmy, niż z nią rozmawiam. Dobre kino pomaga piłkarzom utrzymać wysoką koncentrację przed meczem – uważa Sampaoli.
Na korzyść szkoleniowca przemawia jednak fakt, iż ma wokół siebie bliskich, którzy jego pasjęmanię tolerują. No i sam jest też świadomy niedociągnięć w życiu rodzinnym. – Piłka jest dla mnie jak tlen, nic na to nie poradzę, choć wiem, że proporcje powinny być odwrotne – przyznał swego czasu.
W poprzednim akapicie słowo "pasja" nie bez przyczyny zostało skreślone i zastąpione "manią". Ono lepiej oddaje etos pracy Argentyńczyka. Jedną sytuację, w której jego zespół stracił gola, potrafi analizować kilka godzin, a co dopiero cały mecz. Ale to jeszcze nic. Najlepszym dowodem futbolowego opętania jest sytuacja, która zdarzyła się podczas mundialu w Brazylii. Trener wściekł się jak typowy berserk, kiedy zobaczył drona latającego nad boiskiem, gdzie trenowali akurat jego zawodnicy. Niby nic, w końcu to tylko dziennikarze chcieli podejrzeć co w reprezentacji Chile nowego. On jednak ma do takich spraw inne podejście. – Dla mnie futbol to wojna. Cały czas muszę sprawdzać, czy aby ktoś mnie nie podgląda. Dlatego tak bardzo denerwuje mnie wścibstwo dziennikarzy – opowiadał, jakby recytował fragment własnego dekalogu. – Wykrycie jednego detalu akcji może być kluczowe dla późniejszego losu meczu. Mam na tym punkcie obsesję – przyznawał.
Inny przykład? Kiedy już dał się namówić na to, by na kwadrans wpuścić kilku pracowników mediów na trening, swoim graczom zaordynował w tym czasie... same ćwiczenia rozciągające. Racje szkoleniowca zawsze muszą być na wierzchu!
Wzorowy uczeń
– Jeśli moi zawodnicy wychodzą na boisko, to mają grać z dziecięcą radością. Atak, drybling, klepka i piękny strzał. Wierzę, że jedyną drogą do zwycięstw jest zaszczepienie w zawodnikach miłości do piłki – uważa Sampaoli.
Najlepszym określeniem podejścia Argentyńczyka jest chyba "skrajny perfekcjonizm". Pragmatyzm to w jego przypadku raczej obca rzecz. Można się domyślać, iż utożsamia go z minimalizmem. – Doceniam, ale nie wierzę w ten rodzaj futbolu – mówił chociażby o Atletico Simeone. Zwiastun tego, co czeka nas w związku z jego pracą w Sevilli mogliśmy usłyszeć podczas pierwszej konferencji prasowej w nowym klubie. – Będziemy ekstremalnie ofensywną ekipą, co bardzo pomoże nam w szukaniu rozwiązań, zanim one znajdą nas – zapowiedział.
Nie zdziwicie się – piłkarską filozofię kształtował w oparciu o poglądy, dokonania i metody pracy Marcelo Bielsy. Gdyby ten zbudował własny uniwersytet, prowadził na nim wykłady, to Jorge miałby 100 proc. frekwencji na każdych zajęciach, konsultacjach oraz seminariach, a doktorat zaliczyłby na 7 w skali ocen od 1 do 6. Nie bez powodu o nowym szkoleniowcu Sevilli mówi się El Loquito – to zdrobnienie od przydomku mentora.
– Zawsze go podziwiałem – powiedział bez zastanowienia w trakcie rozmowy z dziennikarzem "AS-a". – Swego czasu byłem bankierem, ale w wolnych chwilach, kiedy tylko mogłem, chodziłem oglądać treningi oraz mecze drużyn Bielsy. Mam również na myśli czasy, gdy pracował w trzeciej czy czwartej lidze – opowiadał. Podczas innego wywiadu wspominał jak zakradał się z lornetką, by podglądać idola w trakcie pracy z piłkarzami, czy też nagrywał na kasety konferencje prasowe, a potem słuchał ich namiętnie na walkmanie podczas joggingu.
Kiedy prowadzony przez Sampaolego Sporting Cristal został zmiażdżony 0:5 przez Américę, szkoleniowiec tak naprawdę nie martwił się tym jednym rezultatem. – Nigdy nie spełnię jego oczekiwań... – dramatyzował, bo bardzo chciał doścignąć rzekomy ideał.
Nic dziwnego, że "zwariowane" są prowadzone przez niego drużyny. Podobieństwa da się zauważyć na pierwszy rzut oka – maksymalnie elastyczne ustawienie, które w jednym meczu potrafi przejść z 4-2-3-1, prze z 4-3-3 do 3-3-1-3 i miliona innych wariantów. Niepokój siany w obronie rywali poprzez pressing oraz dzięki pozostawaniu przy piłce. El Loquito słusznie zauważa jednak, że ostatni z wymienionych aspektów powinien być jedynie środkiem, a nie celem.
Opowiadał o tym po przegranym przez Chile 0:3 meczu z Urugwajem. Alegoria zapewne znana doskonale, lecz jest tak świetna, że bez wahania warto przytoczyć ją jeszcze raz. – Pewnej nocy siedziałem w barze. Spotkałem fantastyczną kobietę. Cały czas żartowaliśmy, flirtowaliśmy, postawiłem jej kilka drinków. Około piątej rano do pubu wszedł jednak zupełnie obcy facet, złapał ją za rękę i zaciągnął do toalety. Kochali się, a po wszystkim razem opuścili lokal. Nie miało znaczenia kto dłużej był przy niej – to on strzelił gola.
Zwycięskie kamikaze
Szczytowym okresem w karierze trenerskiej były lata 2012-2015. Prowadził wówczas reprezentację Chile. Największy sukces to oczywiście wygrana w poprzedniej edycji Copa America, pierwsza w historii tego kraju. Warto natomiast to zwycięstwo rozebrać na czynniki pierwsze. Zwrócić uwagę jak udało mu się stworzyć drużynę przez wielkie "D", choć składały się na nią w większości trudne charaktery.
Argentyńczyk to jednak świetny psycholog. Potrafił namówić do pressingu i powrotów do obrony Jorgę Valdivię, który na co dzień jest tak flegmatyczny, że kiedy grał w Palmeirasie kibice mogli zawierać zakłady czy aby zaraz nie upadnie nieprzytomny na trawę. Sprawił, iż Vidal i Alexis, choć na boisku zawsze rywalizowali, potrafili w pełni poświęcić się dla drużyny. Akcje dwójkowe rozgrywali na pamięć. Pyk-pyk-pyk, piłeczka chodzi, a obrońca rywala może tylko patrzeć i podziwiać.
Obecnego zawodnika Bayernu potrafił też postawić do pionu, kiedy w trakcie zeszłorocznego turnieju rozbił samochód pod wpływem alkoholu. – Dzwonił wtedy do mnie sam prezydent! – mówił. – Postanowiłem pozostawić Vidala w składzie, to była moja suwerenna decyzja – podkreślał. Arturo spłacił kredyt zaufania.
– Nie można walczyć z wielkimi. Jeśli masz w składzie zawodnika pokroju, powiedzmy, Messiego, to musisz zrobić wszystko, aby ci zaufał. Poza tym nie można ciągle powtarzać tego samego. Piłkarzom czasem trzeba mówić to, co chcą usłyszeć - uważa Sampaoli.
Rodzaj relacji, jaki Sampaoli i Bielsa utrzymują z piłkarzami, to chyba jedyna wielka różnica pomiędzy nimi. – Bielsa zawsze był zimny, Sampaoli z kolei każdemu chce pomóc i dużo z nami rozmawia – opisywał niegdyś Jose Fuenzalida.
Kolejny wielki sukces psychologa? Francisco Silva wychodzi w finale Copa America i przez 120 minut zasuwa jakby pożarł hurtownię baterii z reklamy z różowym królikiem. Co w tym wyjątkowego? Fakt, iż był to pierwszy mecz w reprezentacji od kilku miesięcy. Przez cały ten czas grzał ławę. Mógł po prostu się obrazić? Mógł i byłoby to zrozumiałe. Wielką sztuką jest utrzymać tak wielką motywację rezerwowych, zwłaszcza tych krewkich, a naszemu trenerowi się to udało.
– Moja ekipa ma grać futbol w stylu kamikaze – mówił przed tamtym finałem. – Albo przejdę do historii, albo napiszecie, że jestem obłąkany – dodawał. Wiadomo, okrzyknięto go geniuszem, zasłużenie.
Punkty kulminacyjne
Kto uważniej śledził piłkę południowoamerykańską zorientował się na pewno, że praca w reprezentacji Chile była przedłużeniem wszystkiego, co wcześniej mogliśmy obserwować w prowadzonym przez Argentyńczyka Universidad de Chile. O sile kadry stanowili gracze, których wcześniej kształtował w La U – Osvaldo Gonzalez, Marcos Gonzalez, Jose Rojas, Charles Aranguiz, Eugenio Mena, Marcelo Diaz, Eduardo Vargas, a nawet Johny Herrera. Niemal 3/4 składu wyjściowego z finału Copa Sudamericana 2011 trafiło później do reprezentacji!
Zapisał się złotymi literami na kartach historii stołecznego klubu, choć początki miał trudne, bo kibice prześmiewczo nazywali go "Bielsa de los pobres" – Bielsa dla biedaków. Potem jednak Sampaoli zbudował sobie "pomnik trwalszy niż ze spiżu". Zdobył z La U dwa mistrzostwa kraju z rzędu, zwyciężył we wspomnianym turnieju Copa Sudamericana (odpowiedniku Ligi Europy w Ameryce Południowej) – seria 12 meczów bez porażki, bilans bramkowy 21:2. Ponadto dotarł także do półfinałów Copa Libertadores, a w lidze zanotował passę 36 spotkań bez przegranej. Rekord wszech czasów. Tamto Universidad de Chile miało w sobie coś z walca wiedeńskiego – piękno – i z drogowego – miażdżenie wszystkiego co znajdzie się na drodze.
Opisane sukcesy były bezpośrednimi argumentami przed objęciem reprezentacji. Dzięki nim o Sampaolim zaczęto też głośniej i dłużej opowiadać również poza Ameryką Południową. Choć momenty sławy miał już wcześniej, lecz trzeba przyznać, że dość nietypowe. Słynne jest zdjęcie przedstawiające szkoleniowca siedzącego na... gałęzi. – Podczas jednego z meczów [Belgrano de Arequito – przyp. red.] zobaczyłem czerwoną kartkę. Nie mogłem dyrygować poczynaniami drużyny z ławki, więc wspiąłem się na drzewo i stamtąd wydawałem polecenia – opowiadał. W lokalnych mediach zrobił wtedy furorę.
Druga twarz
Te wszystkie cytaty i sukcesy mogą przyprawić o zawrót głowy. Postać jaka wyłania się z tego obrazu rzeczywiście wygląda na szurniętą. Nasz bohater ma też nieco inne oblicze. Jest bardzo skromny. Za osiągnięcia z La U zarząd klubu zaoferował mu ekstrawagancki apartament oraz wcale nie gorsze auto. Z obu darów zrezygnował, co argumentował "koniecznością twardego stąpania po ziemi".
Tę cechę wyrobił sobie po tym jak złamanie nogi uniemożliwiło mu kontynuowanie kariery w wieku 19 lat. Musiał zarabiać jak przeciętny, szary obywatel – jako bankier lub urzędnik cywilny. Natomiast kiedy już jako trener pracował w peruwiańskim klubie Sport Boys, podobno zarabiał tak mało, że nie starczało mu na wynajem kawalerki, dlatego nocował w pobliskiej remizie strażackiej. W takich warunkach wytrzymał dość długo, bo około rok. Dlaczego nie rzucił tej pracy? Bo ją kochał. To tylko i aż tyle.
Zapewne właśnie ta niemal idylliczna miłość do piłki miała również znaczenie, kiedy to w marcu tego roku pokłócił się z władzami chilijskiego związku piłkarskiego. – Traktują mnie jak zakładnika! – grzmiał, bo pracodawcy nie chcieli rozwiązać z nim kontraktu. – Gdy na jaw wyszła afera korupcyjna oskarżono mnie o czerpanie korzyści – żalił się, odnosząc się do pogłosek, jakoby lokował oszczędności w rajach podatkowych.
Obie strony zażegnały konflikt dopiero po jakimś czasie. Trener uniósł się jednak honorem, zrezygnował z premii za wygranie Copa America 2015, a nawet jeszcze dopłacił, byleby tylko odejść z reprezentacji Chile.
Sztuka dobrego wyboru
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Tym trzecim była oczywiście Sevilla, która ostatecznie przyciągnęła Sampaolego. Ale nie za darmo. Wzięli na siebie opłatę miliona dolarów dla chilijskiej federacji oraz 100 tys. euro dla Granady za zerwanie wstępnego porozumienia między szkoleniowcem, a klubem. Jeszcze jakiś czas temu konkurencja wyglądała na groźniejszą. Najgłośniej było o rozmowach szkoleniowca z Chelsea, co sam potwierdził. Z tej pracy zrezygnował jednak, ponieważ stwierdził, że za słabo zna angielski.
Inni kandydaci na pracodawców? Wymieniano chociażby Lazio oraz reprezentację Argentyny. Chyba dobrze zrobił odrzucając tę drugą opcję. Z wielkiego bałaganu przeniósłby się w jeszcze większy.
W Sevilli dostał wszystko czego chce, no może z wyjątkiem ogromnych pieniędzy, ale te nie są mu aż tak potrzebne. Przecież ma wokół siebie Monchiego. Tandem łysych z Ssnchez Pizjuan stać na wiele.
Mariusz Bielski
Autor publikuje na stronie magazynu miłośników piłki hiszpańskiej Ole.