Od ponad 30 lat mówię i piszę o sporcie. Przez ten długi okres miałem szczęście i przyjemność spotkać wielu wspaniałych zawodników, trenerów, działaczy, sędziów. Miałem możliwość obserwować z bliska największe światowe imprezy, mogłem emocjonować się stojącą na najwyższym poziomie rywalizacją. Jak wszyscy podziwiałem najwybitniejsze gwiazdy. Niestety, wielokrotnie przeżywałem też wielki zawód, rozgoryczenie i smutek.
Gdy dowiadywałem się, że uwielbiany heros okazywał się oszustem, bo tytuły i medale zdobywał przy pomocy niedozwolonego dopingu. Żarliwe komentarze radiowe i telewizyjne, napisane na ich cześć pochwalne peany trzeba było wyrzucić do kosza na śmieci.
Therese Johaug też jest na tej liście wstydu i zażenowania.
Kilka lat temu widziałem w norweskiej telewizji bardzo interesujący reportaż poświęcony tej młodej, ładnej, drobnej dziewczynie. Pokazano farmę jej rodziców, na której pracowała. Zajmowała się gospodarstwem, zwierzętami. Poza tym ciężko trenowała. Wydawała się bardzo skromna i miła. Wkrótce zaczęła osiągać wspaniałe sukcesy. Byłem przekonany, że zawdzięcza je właśnie mozolnej harówce i nieprzeciętnemu talentowi.
Dziś słyszę, że przyłapano ją na stosowaniu dopingu, sterydów
anabolicznych. Wprawdzie twierdzi, że o niczym nie wiedziała a całą winę
wziął na siebie lekarz kadry, ale czy można w to wierzyć? Nie wiem. Ale
jeśli nawet po dyskwalifikacji powróci do wyczynowego sportu, nie
będzie już moją ulubienicą.
Chronologicznie pierwszym wielkim oszustem z jakim się zetknąłem był kanadyjski sprinter Ben Johnson. Poznałem go osobiście w Zurychu w połowie lat osiemdziesiątych. Na dwie godziny przed słynnym mityngiem Weltklasse poszedłem na boczny stadion. On akurat miał przerwę w rozgrzewce, przedstawiłem się i kilka minut rozmawialiśmy.
Sprawiał wrażenie onieśmielonego. Może dlatego, że się jąkał i był w cieniu legendarnego już wtedy Carla Lewisa. Życzyłem mu jak najlepiej. Wiedziałem, że pochodził z niezamożnej rodziny z Jamajki i w Kanadzie dostał wielką szansę na rozwinięcie swego talentu.
Mój radiowy komentarz finału stumetrówki na igrzyskach w Seulu podobno się podobał. Fragmenty puszczano wielokrotnie w serwisach informacyjnych. Ale po kilku dniach można było tę taśmę wyrzucić tak, jak Bena wyrzucono z wioski olimpijskiej. A fascynujący bieg określono mianem najbrudniejszego w historii.
Kolejną kobietą, która zawiodła miliony, była Marion Jones. Jako juniorka z powodzeniem grała w koszykówkę. Urodziwa dziewczyna o wspaniałych warunkach fizycznych zachwycała. Nie tylko łatwością zwyciężania w sprintach oraz skoku w dal i rekordowymi rezultatami. Także ujmująco pięknym stylem i uśmiechem. Na lekkoatletycznych stadionach osiągnęła wszystko, weszła na sam szczyt. Spadła niego z wielkim hukiem, bo po przyznała się do stosowania dopingu.
Już po zakończeniu kariery przyznał się do tego haniebnego procederu
Lance Armstrong. A ja, dziś ze wstydem, muszę przyznać, że zawsze go
broniłem. Gdy wielokrotnie bez konkretnych dowodów zarzucano mu "koks"
napisałem, że to niesprawiedliwe, bo skoro go przez tyle lat nie
złapano, to nie musi udowadniać, że nie jest wielbłądem. Byłem pod
wrażeniem jego kariery. Przeczytałem dwie książki autobiograficzne, w
których szczegółowo opisano jego zwycięską walkę z nowotworem. Nie
wierzyłem, że ktoś tak twardy, uparty, człowiek, który tyle w życiu
cierpiał może się wspomagać niedozwolonym dopingiem.
Okazałem
się naiwnym głupcem.
Opisałem zaledwie kilka historii, choć wszyscy wiemy, że było ich
znacznie więcej. Życie toczy się dalej. Dopóki będę siadał przy
mikrofonie czy komputerze, będę obiektywnie relacjonował wydarzenia
sportowe. I zgodnie ze stanem faktycznym dobrze i ciepło wyrażał się o
aktualnych mistrzach. Z nadzieją, że kosz na śmieci nie będzie się nimi
zapełniał zbyt szybko.