Jego popularność w latach 50. XX wieku można porównywać tylko ze sławą Adama Małysza w pierwszej dekadzie XXI. I tak jak Małysz nigdy nie zdobył olimpijskiego złota. W 1956 roku oszczepnik Janusz Sidło przegrał na igrzyskach olimpijskich w Melbourne.
26 listopada 1956 roku rozegrano najsłynniejszy w historii polskiej lekkoatletyki konkurs rzutu oszczepem. Sidło prowadził, do 80 metrów zabrakło 2 centymetrów. Norweg Egil Danielsen przegrywał z Polakiem po trzech kolejkach o ponad 8 metrów. W pierwszej serii uzyskał 72,60 m, potem tylko 68,49 i 70,75 m – był szósty. A jednak wygrał, ustanawiając fenomenalny rekord świata 85,71 m!
To jeden z największych i najpiękniejszych mitów polskiego sportu. Legenda głosi bowiem, że Polak w ostatniej serii "pożyczył oszczep nieznanemu Norwegowi", a ten zabrał mu złoty medal olimpijski. Ale prawda taka nie była.
Bohater Polski
Był największym sportowym idolem powojennej Polski. Już jako 19-latek startował na Igrzyskach w Helsinkach w 1952 roku. Nie przebrnął eliminacji, ale rok później ten śląski, bo pochodzący z Szopienic "samorodek" wyrósł na najlepszego sportowca kraju (od 1951 roku reprezentował klub Spójnia Gdańsk, a od 1954 Spójnię Warszawa).
Na zawodach w Jenie (2 października 1953 r., mecz NRD-Polska w lekkiej atletyce) najpierw rzucił 77,32 m i pobił rekord Polski należący od 1936 roku do słynnego Eugeniusza Lokajskiego. Po kolejnej próbie miał już miano pierwszego Europejczyka, który pokonał 80 metrów. Posłał oszczep na 80 metrów i 15 centymetrów. Rekord świata "Buda" Helda z USA i zarazem pierwszy w historii wynik powyżej magicznej granicy – wynosił 80,41 m i został ustanowiony niecałe 2 miesiące wcześniej.
Janusz Sidło był na ustach wszystkich. Jako pierwszy Polak po II wojnie światowej ustanowił rekord Europy w lekkiej atletyce. A w roku 1954 został naszym pierwszym mistrzem Starego Kontynentu (w Bernie z wynikiem 76,35 m). Nie dziwi więc, że dwa razy (1954 i 55) wybrano go najlepszym sportowcem kraju w plebiscycie "Przeglądu Sportowego".
O skali talentu świadczy fakt, że aż 14 razy był mistrzem Polski, w tym 11 razy z rzędu, od roku 1951 do 1961! Na podium MP stawał jeszcze w roku 1970! Wyprzedzał epokę – jeszcze dziś, po kilkudziesięciu latach, jest 7. na liście najlepszych polskich oszczepników. Ciekawostką jest fakt, że dwa razy (1951 i 52) był też mistrzem Polski w rzucie… granatem, dziś zapomnianej konkurencji.
Rekord świata w roku olimpijskim
30 czerwca 1956 roku, a więc kilka miesięcy przed igrzyskami, pobił rekord świata. Na zawodach w Mediolanie rzucił aż 83,66 m! Cała Polska liczyła, że w dalekiej Australii zawodnik legendarnego trenera Zygmunta Szelesta zdobędzie pierwszy po II wojnie światowej złoty medal olimpijski w lekkoatletyce (po wojnie Polska miała tylko jedno złoto – w roku 1952 Zygmunt Chychła wygrał w boksie). Sidło miał nawiązać do czasów Konopackiej, Walasiewiczówny i Kusocińskiego.
Przywiózł jednak "tylko" srebro. Tak pisał o Sidle Bogdan Tuszyński w książce "Polscy Olimpijczycy XX wieku": "Widząc, że sympatycznemu Skandynawowi nie bardzo się powodzi, zaproponował mu rzut swoim oszczepem. Danielsen po krótkim namyśle, nie mając nic do stracenia, skorzystał z propozycji rywala. Rzucił, 'trafił' i… zdobył złoty medal olimpijski". Wiele innych źródeł sugeruje, że rywal zwyciężył właściwie przypadkiem. Mit goni mit.
Mit pierwszy: nieznany Danielsen
W rzeczywistości Norweg był powszechnie uważany za najgroźniejszego rywala Polaka. Miał znakomity sezon. Sidło ustanowił rekord świata, ale Danielsen miał drugi wynik – 83,57 m, czyli niewiele gorszy, o zaledwie 9 cm! Był w wielkiej formie, aż trzy razy osiągnął 83 metry, 10 razy przekroczył 80 metrów! Tak jak Sidło wygrywał non-stop.
Do konfrontacji doszło już trzy miesiące przed igrzyskami, pod koniec sierpnia 1956 r., przy okazji meczu Norwegia – Polska na stadionie Bislet w Oslo. I Danielsen wygrał z wynikiem 79,88m. Sidło miał tylko 75,19 m i wyprzedził go jeszcze Jan Kopyto (77,81 m). "Sidło był w tym dniu po prostu gorszym oszczepnikiem niż Danielsen i kolejność nie mogła być właściwie inna" – relacjonował "Przegląd Sportowy". Norweg nie wziął się więc znikąd.
Mit drugi: Sidło przegrał przez oszczep
– Z wielkiej rozgrywki wyeliminowany zostałem nie przez Danielsena, ale chyba przez los… Tak, przez los. O tym jednak niewielu w Polsce słyszało. A szkoda. Może wówczas mój srebrny medal świeciłby dla nich innym blaskiem – mówił tuż po igrzyskach.
W świątecznym "Przeglądzie Sportowym" z końca 1956 roku nic nie wspominał o pożyczeniu oszczepu, a o kontuzji. To ona miała spowodować, że nie zdobył złota. – Jak oceniam start w Melbourne? Lepiej niż wielu miłośników sportu. Startowałem z chorą nogą, byłem nieomal kaleką i mogłem w ogóle nie stawić się do walki – podkreślał.
W istocie, to był jeden z największych pechów w historii polskiego sportu. Już w Australii, zaledwie trzy dni przed medalowym konkursem, biegł do autobusu tak nieszczęśliwie, że skręcił w kostce lewą nogę! Ból był okropny, opuchlizna wielka. Dr Zajączkowski musiał dawać zastrzyki i nakładać kompresy.
W eliminacjach Janusz Sidło miał duszę na ramieniu: – Stoję na rozbiegu i myślę: czy zdołam biec? Nie mogę się zdecydować! Dwadzieścia siedem metrów rozbiegu. Jak pokonać tę odległość. Czy w momencie kroku skrzyżnego lewa noga wytrzyma ciężar całego ciała? Opóźniam start, analizując każdy mój ruch, który za chwilę wykonam. Opóźniam, bo wydaje mi się, że odwlekam tragedię, która ma za chwilę nastąpić. Na szczęście już w tym pierwszym rzucie uzyskał 72 metry i awansował do finału, jednak w nim musiał startować z przeciwbólową blokadą.
Pierwsze dwa rzuty były nieudane: – Kuleję i boję się szybko wykonać przekładankę. Czekam, kiedy zastrzyk uśmierzający ból zacznie działać. Wreszcie, w trzeciej kolejce, noga przestała boleć! Od razu zaprezentował się rewelacyjnie. Rzucił aż 79,98 m, to był nowy rekord olimpijski.
Mit trzeci: ostatnia kolejka
W wielu opowieściach mamy, że Danielsen pobił rekord świata w ostatnim rzucie i Sidło nie miał już szans na odpowiedź. W wydanym przez "Przegląd Sportowy" albumie "90 lat polskiego sportu" jest artykuł "Po co Sidło pożyczał?", a w nim stwierdzenie: "Przed ostatnią kolejką Polak zgodził się chętnie na pożyczenie swojego cudownego oszczepu Norwegowi (…)". To nieprawda, Norweg błysnął już w czwartej z sześciu serii. A w głównej roli wystąpił nie "cudowny" oszczep, a wiatr.
Powróćmy do relacji Sidły: – Czwarta kolejka rzutów. Daleko na rozbiegu staje Danielsen. Zamierający od 10 minut wiatr przestaje wiać zupełnie. Egil startuje i gdy dobiega do strefy wyrzutowej, zrywa się krótki wiatr. Danielsen staje. Powoli, jakby zwlekając wraca na miejsce startu. Wyczekuje na chwilę kompletnego spokoju. Jest! I Danielsen znowu rozpoczyna bieg. Żywiołowo dochodzi do przekładanki, wysyła wysoko oszczep w powietrze po to, by tym rzutem zdobyć złoty medal. Zrozpaczony, stawiam wszystko na jedną kartę. Choćbym miał połamać nogi, muszę walczyć. Niestety, nie poprawiłem już swego wyniku. Wiatr zaczął dąć znów z całą siłą i chociaż czekałem na przerwy, nie nastąpiły.
A w wywiadzie dla Polskiego Radia mistrz mówił jeszcze: – Uśmiechnął się los dla Egila. Ta aura! Wiatr, który do tej pory wiał ucichł…. Nie ma w tym słowa przesady. Warunki były rzeczywiście trudne i nierówne. Broniący złotego medalu Amerykanin Cyrus Young, choć wygrał eliminacje z rekordem olimpijskim 74,76 m, to w finale nie radził sobie. Zajął dopiero 11. miejsce z rezultatem 68, 64m.
Mit czwarty, najważniejszy: cudowny, pożyczony oszczep
– Zdobyłem złoty medal! Przecież Cybulenko jest drugi i gorszy o 3,5 m. Zagrozić mi może zawodnik, który przekroczy 80 m, a na to absolutnie się nie zapowiada – wspominał Sidło na łamach tygodnika "Sportowiec". To chyba najważniejsza relacja, spisana zaraz po igrzyskach, gdy jeszcze sprawa nie obrosła legendami.
Już kilka dni po konkursie, "Przegląd Sportowy" w krótkiej notce pt. "Danielsen pobił rekord oszczepem Sidły?" podawał, że Norweg skorzystał ze sprzętu Polaka: "Metalowy sprzęt wydał mu się najpewniejszy przy porywistym wietrze (…) Otrzymaliśmy oryginalną wypowiedź Danielsena, w której zdradza on swój sekret, zwierzając się, że zrozpaczony brakiem formy postanowił zaryzykować i stawiając wszystko na jedną kartę, rzucał nowiutkim oszczepem szwedzkim, będącym udoskonaleniem oszczepu typu heldowskiego. Oszczep ten wypróbował uprzednio raz jeden na zawodach kontrolnych w Benigo (Australia)". Rzeczywiście, kilka dni przed Igrzyskami w Benigo, niedaleko Melbourne, Danielsen wygrał ostatni sprawdzian; Sidło tam nie startował.
Po kilkudziesięciu latach (!) doszło do polemiki na łamach prestiżowego "Journal of Olympic History". Nasz znakomity szermierz Wojciech Zabłocki, przyjaciel Sidły i tak jak on olimpijczyk z Melbourne, opisywał w 2000 roku spotkanie z Danielsenem i to jak Norweg potwierdzał, że "pożyczył" oszczep od Sidły. Jeszcze wcześniej, w roku 1999 Sandy Hollway (działacz australijski) twierdził, że Danielsenowi oszczepu użyczył nie Polak, a reprezentant ZSRR Cybulenko. Wreszcie w roku 2007 obie wersje zakwestionował Ture Widlund, znany historyk olimpizmu.
I właśnie w ślad za Widlundem trzeba podkreslić, że oszczepy zapewniali organizatorzy. Nie był to prywatny sprzęt zawodników, więc samo używanie słowa "pożyczył" jest nieadekwatne. W Melbourne wszyscy rzucali drewnianymi oszczepami, aż Polak w końcu wybrał metalowy.
Po wielu analizach można stwierdzić, że prawda zawiera się w zapomnianej (!) opowieści samego Janusza Sidły, który "na gorąco", tuż po igrzyskach relacjonował w tygodniku "Sportowiec": – Ponieważ jestem niezagrożony, decyduję się na eksperyment: rzucam jednoczęściowym metalowym "szwedzkim heldem". Charakterystyczną cechą tego oszczepu jest to, że leci parabolą – a położenie jego względem ziemi jest równoległe – gwarantuje to uzyskanie większej odległości. Dodajmy, że nazwa "Held" wzięła od nazwiska amerykańskich braci, którzy pierwsi używali nowego typu oszczepu i bili nim rekordy. – Próbuję rzucać obok rzutni. Cybulenko zauważył lot oszczepu i prosi, bym mu pozwolił nim rzucać. "Jeżeli chcesz nim rzucać Wiktor”– mówię – “musisz rzucać nisko”. Cybulenko w pierwszym rzucie osiąga 79,50 m. To i ja poprawię jeszcze wynik – myślę – relacjonował Sidło.
Czyli Polak najpierw oddaje metalowy oszczep firmy Seefab Cybulence. Ten rzuca znakomicie (79,50), jest na drugim miejscu, blisko Sidły. On w 4. serii uzyskuje natomiast 79,70 m. To znowu świetny wynik.
I najważniejsza część opowieści: – Obok mnie stoi Danielsen. Jest on w tej chwili na szóstym miejscu i też nie ma nic do stracenia… Zachęcony do metalowego oszczepu naszymi wynikami wyraża chęć rzucenia moim oszczepem. Podaję oszczep Danielsenowi i idę w kierunku mierzących sędziów. W chwili, gdy jestem na odległości 70 m obserwuję lot oszczepu rzuconego przez Danielsena. Wydaje mi się wtedy, że będzie to rzut około 80 m. W momencie, gdy oszczep mija odległość, na której stoję, widzę jak podmuch wiatru prostuje zakreśloną przez niego końcówkę paraboli. Nie ma już żadnych złudzeń, to będzie wynik pond 80 metrów. Wynik Danielsena jest lepszy od mego rekordu świata o 2,05 m. Nie idę już dalej, wracam biegiem do rozbiegu złożyć gratulacje Danielsenowi. Spotykam go w połowie drogi, rzucamy się w objęcia. W tej chwili nie myślę, że jestem drugi, cieszę się, że padł rekord.
Piąta i szósta kolejka już nie przyniosła zmian. Znowu rządził wiatr. Norweg ponownie rzucał o dwie klasy gorzej (zaledwie 72,60 i 68,86), Sidło go bił (75,79 i 73,50), ale medale były już rozdane.
Wspominany już Ture Widlund podkreślał w "Journal of Olympic History", że wszystkie oszczepy były do dyspozycji wszystkich zawodników i twierdził, że cała historia o „pożyczeniu” mogła wynikać z prostego faktu, że organizatorzy mieli tylko jeden (!) egzemplarz metalowego sprzętu szwedzkiej produkcji.
Sidło więc rzeczywiście dał oszczep Danielsenowi, a także Cybulence. Pierwszy wybrał sprzęt metalowy, a potem przekazywał, a nie "pożyczał" konkurentom. Sam Janusz Sidło nigdy nie obnosił się z ową "pożyczką". W wywiadzie dla Polskiego Radia po Melbourne mówił tylko: – Po koleżeńsku dałem oszczep, zresztą prototypowy, którym nikt nie odważył się rzucać. Przekonałem Egila, żeby właśnie tym oszczepem wykonał rzut.
Na marginesie: w Norwegii wierzą w całkiem inny mit. Danielsen podobno zawdzięczał sukces "małej czarnej". Norweg wspominał, że przed rekordowym rzutem Francuz Michel Macquet, który właśnie odpadł, poczęstował go… kawą. Danielsen nigdy kawy nie pijał. – To było jak zapłon – mówił potem.
Pogoń za Norwegiem
W czasie IO w Melbourne Sidło miał dopiero 23 lata (ur. 1933; zmarł przedwcześnie na serce, w wieku 60 lat w roku 1993). Startował aż do czterdziestki, a na igrzyskach jeszcze trzy razy.
W roku 1960 w Rzymie wydawało się, że wygra. Od porażki w Melbourne znowu był niepokonany, rekord Polski wyśrubował na 85,56 m, w roku 1958 został mistrzem Europy w niezapomnianym dla polskiej lekkiej atletyki Sztokholmie (80,18 m). Wziął wtedy wielki rewanż na Danielsenie, który zdobył srebrny medal z wynikiem 78,27 m.
Na IO w Rzymie w eliminacjach Sidło był bezapelacyjnie najlepszy, rzucił aż 85,14 m! Powtórka w finale dałaby mu złoto. Jednak był dopiero 8. z wynikiem 76,46 m, a wpływ na to miało dramatyczne zdarzenie z rozgrzewki. Sidło cudem uniknął poważnego wypadku, gdy jeden z rywali rzucił oszczepem w jego pobliżu. Gdyby Polak nie uchylił się instynktownie, mógłby zostać poważnie ranny. Zdenerwowany rzucał słabiej, a na dodatek po pierwszych próbach zaczął lać deszcz, do poprawy wyniku nie było już warunków. Wygrał Cybulenko (84,64 już w pierwszej serii), a Danielsen wtedy nie wszedł nawet do finału, był 17.
Na kolejnych Igrzyskach w Tokio (1964) Sidło był tuż za podium – zajął 4. miejsce z wynikiem 80,17 m. W Meksyku (1968) był 7. rzucając 80,58 m.
Wciąż gonił rezultat Danielsena z Melbourne. Wyglądało, że nie spocznie póki nie pośle oszczepu dalej niż 85,71 m. Stało się to dopiero po 14 latach, w 1970 roku! Wtedy, mając już 37 lat Sidło ustanowił rekord życiowy i zarazem rekord Polski 86,22 m. "Myśl o medalach stała się wiarą i przekleństwem Sidły" – pisał po latach dziennikarz Witold Duński.
Tak oto jeden z najlepszych w historii polskich sportowców nigdy nie zdobył złota Igrzysk Olimpijskich. 60 lat temu w Melbourne Janusz Sidło przegrał ze znakomitym rywalem, ale też z kontuzją i wiatrem. Kwestia sprzętu nie była najważniejsza. W poolimpijskich wypowiedziach mistrz nie mówił za wiele o sprzęcie, jakby nie uważał, że miało to decydujący wpływ na wynik.
Leszek Jarosz