| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, Liga Mistrzów i awans do Ligi Europejskiej – tak wyglądał rok stulecia Legii Warszawa, jeden z najlepszych w historii klubu. W sporcie sytuacja zmienia się często jak w kalejdoskopie, więc przed legionistami stoi jeszcze większe wyzwanie – jak nie zmarnować potencjału, wypracowanego w ostatnich dwunastu miesiącach.
Żeby dobrze uświadomić sobie, jak zwariowany był to okres dla wszystkich osób związanych z warszawskim zespołem, trzeba sięgnąć pamięcią do początku stycznia. Trenerem dopiero co został Stanisław Czerczesow, któremu udało się zmniejszyć stratę do liderującego w tabeli Ekstraklasy Piasta Gliwice. Rosjanin był elementem ryzyka, podjętego przez działaczy. Duże pieniądze zainwestowano w nowych graczy – Adama Hlouska, Artura Jędrzejczyka czy Kaspera Hamalainena. Mistrzostwo trzeba było zdobyć za wszelką cenę, co wtedy wcale nie wydawało się łatwym zadaniem.
Rosyjska ruletka i albańska klapa
Ostatecznie ten ruch okazał się strzałem w dziesiątkę, bo pod wodzą Czerczesowa Legia cel zrealizowała, dokładając do tego Puchar Polski, po wygranej w finale z największym rywalem ostatnich lat – Lechem Poznań. Dlaczego Rosjanin nie został w Warszawie, pozostanie już raczej tajemnicą legijnych gabinetów. Niby wszyscy byli "na tak", ale porozumienia nie osiągnięto. Wydarzenia kolejnych tygodni wskazują, że nawet w przypadku podpisania kontraktu, trudno byłoby go zatrzymać, bo nie sposób wyobrazić sobie, że szkoleniowiec odrzuciłby propozycję poprowadzenia rodzimej reprezentacji.
Należało więc znaleźć następce, który wytyczy nową ścieżkę. Taką, którą Legia zawsze chciała podążać. Besnik Hasi teoretycznie wszystkie wymagania spełniał – młody, ale już z doświadczeniem w dużym klubie (Anderlecht), świetnie pracujący z młodzieżą, nadający na tych samych falach co dyrektor sportowy. Z tej kombinacji wyszła totalna katastrofa, która najmocniej popsuła humory w stolicy. Nad Albańczykiem pastwić się nie ma sensu, bo właściwie zrobiono to już na wszystkie możliwe sposoby. Znacznie trudniej wskazać plusy jego pracy.
A takie też były. Nikt nie odbierze mu tego, że po raz pierwszy od 20 lat wprowadził polski klub do Ligi Mistrzów. Wprawdzie stało się to w mało efektownym stylu, ale koniec końców liczy się efekt. Sprowadził też dwóch zawodników, jakich na naszych boiskach ogląda się niezwykle rzadko. Thibault Moulin, a przede wszystkim Vadis Odjidja-Ofoe, jakością dorównują piłkarzom z czołowych lig Europy. Do tego drużyna wytrzymała fizycznie trudy pierwszej części sezonu, za co głównie odpowiada sztab Hasiego. 34 mecze w tak krótkim okresie to dawka iście ekstremalna.
The Magic One
Równowagę w przyrodzie zapewnił Jacek Magiera. Skoro Hasi był największą wpadką ostatnich lat, to trener z Częstochowy może okazać się jedną z najlepszych decyzji prezesa Bogusława Leśnodorskiego. Historia tego szkoleniowca jest niezwykła. Przez lata ustawiano go po kątach, by wreszcie wysłać na naukę do Sosnowca. Rzucony na głęboką wodę szybko nauczył się pływać. Debiutował przecież w Lidze Mistrzów, w spotkaniu ze Sportingiem.
– Najpierw chcemy strzelić gola, potem zdobyć pierwszy punkt, by wreszcie wygrać mecz – taką koncepcję przedstawił po porażce 0:2 w Lizbonie. Wtedy wielu pukało się w czoło, ale faktem jest, że żaden inny trener nie miał w Legii tak dużego kredytu zaufania. "Magic" szybko zaczął go spłacać i udowadniać, że jego pseudonim nie wziął się znikąd. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmienił Legię. Niektóre wydarzenia zaczęły wymykać się z ram racjonalnego spojrzenia na futbol.
Remis 3:3 z Realem Madryt i wygrana 1:0 ze Sportingiem, która zapewniła awans do 1/16 finału Ligi Europejskiej, zapiszą się złotymi zgłoskami na kartach polskiego futbolu. Legia miała zostać najgorszym zespołem w dziejach Champions League, co po klęsce 0:6 w pierwszym meczu z Borussią Dortmund wydawało się bardzo realne. Różnica między Hasim a Magierą polega jednak na tym, że ten pierwszy wolał szykować kibiców na sześć takich wieczorów. Drugi zakasał rękawy i uwierzył w piłkarzy. Tych których miał tu i teraz.
Rywalizacja z najlepszymi zespołami Starego Kontynentu dała legionistom więcej niż kilka lat gry w Ekstraklasie. Widać to było po końcówce roku, gdy mistrzowie Polski właściwie nie mieli sobie równych. Za kadencji nowego szkoleniowca rozegrali 10 spotkań w lidze, przegrywając tylko na samym początku z Pogonią Szczecin (2:3) i remisując z Wisłą Płock (2:2). Łazienkowska znów stała się twierdzą. Magiera nie przegrał tu jeszcze ani razu. I to pomimo wizyty zdobywcy Pucharu Mistrzów.
Miliony płyną strumieniem
Pod jego ręką zyskali niemal wszyscy. O Odjidji-Ofoe i Moulinie już wspomnieliśmy. Drugą młodość przeżywa Miroslav Radović, ostoją defensywy jest Michał Pazdan, pewnością w bramce imponuje Arkadiusz Malarz. Zyskali także ci z drugiego szeregu (Aleksandar Prijović), czy wręcz odstawieni na boczny tor (Jakub Rzeźniczak). Regularnie strzela Kasper Hamalainen, Bartosz Bereszyński wskoczył na reprezentacyjny poziom, a Michał Kopczyński odkleił łatkę niewykorzystanego talentu.
Na osobny akapit zasłużył Nemanja Nikolić. Zadziwiające jest to, jak łatwo wytyka mu się brak pewnych atutów, zapominając o tym, że statystykami po prostu zmiażdżył tę ligę. W półtora roku strzelił 41 goli, wyprzedzając takie tuzy jak Stanko Svitlica, Piotr Włodarczyk czy Danijel Ljuboja. Ze średnią 0,73 bramki na mecz jest najskuteczniejszym piłkarzem Ekstraklasy w XXI wieku. Swoimi golami zapewnił Legii awans do Ligi Mistrzów. Brak szybkości może nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł w rywalizacji z zespołami pokroju Borussii czy Realu, ale na naszych stadionach był prawdziwym artystą w swoim fachu.
To na boisku, ale sporo działo się także poza nim. Awans do Champions League był nie tylko wielkim sukcesem sportowym. Według szacunków Legia zarobiła około 20 milionów euro, co stanowi praktyczne cały budżet Lecha – drugiego najbogatszego klubu w Polsce. A to wcale nie musi być koniec, bo przed warszawianami perspektywa rywalizacji w Lidze Europejskiej. Gdyby udało się pokonać Ajax Amsterdam, zastrzyk gotówki byłby jeszcze większy. Udało się też wypromować kilku zawodników, którzy w bliższej lub dalszej perspektywie z pewnością opuszczą Łazienkowską za duże pieniądze.
Problemy wielkie jak wyzwania
Na przeciwległym biegunie znalazły się szeroko pojęte problemy organizacyjne. Są to przede wszystkim kłopoty z chuliganami, którzy doprowadzili do zamieszek w spotkaniu z Borussią, co skutkowało zamkniętym stadionem na mecz z Realem w Warszawie. Prawdą jest, że Legia nie potrafi sobie z nimi poradzić, tak samo jak to, że podejmuje próby i szuka rozwiązania. Koncepcje są różne, co stanowi podstawę konfliktu między właścicielami klubu.
Na początku 2017 roku okaże się, czy za sterami pozostanie prezes Leśnodorski, wspierany przez Macieja Wandzela, czy obu wspólników wykupi Dariusz Mioduski. Na tę chwilę nie sposób przewidzieć, kto położy na stół grubszą kopertę. Wiadomo tyle, że wspomniany duet, by przebić większościowego udziałowca, będzie musiał znaleźć nowego inwestora. Inny wariant nie wchodzi w grę, bo różnice między stronami są zbyt duże. Cały ten konflikt, łącznie z tym jak rozegrali go w mediach sami zainteresowani, chluby nikomu nie przynosi. Im szybciej Legia wyjdzie z tej patowej sytuacji, tym lepiej dla klubu.
Od tego w największym stopniu będzie zależało, w jakim kierunku pójdzie mistrz Polski. Przewaga finansowa warszawian nad resztą jest w tej chwili przygniatająca. Pod wymarzoną akademię wylano już fundamenty, jej owoce poznamy za kilka lat. Zastąpienie Nikolicia nie będzie sprawą łatwą, ale klub stać bez wątpienia na piłkarzy z równie wysokiej półki. Od kilku lat media przekonują o lidze dwóch prędkości, czego legioniści nie potrafili udowodnić na boisku. Dzięki pieniądzom i doświadczeniu z Ligi Mistrzów staje się to realne jak nigdy wcześniej. A to być może kluczowy krok do miejsca, w którym Legia finalnie chce się znaleźć, czyli w gronie 30 najlepszych klubów w Europie. I to znacznie szybciej, niż za kolejnych 100 lat.
Maciej Lewandowski
Follow @pan_maciej