| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
– Najbardziej ubolewam nad tym, że środowisko legijne zostało podzielone. Mam wrażenie, że w ciągu miesiąca będzie po wszystkim – przyznał Dariusz Mioduski, szef Rady Nadzorczej Legii Warszawa, w programie "Stan futbolu" w Eleven, odnosząc się do konfliktu między udziałowcami klubu.
Od kilku miesięcy Mioduski walczy o całkowitą władzę przy Łazienkowskiej z pozostałymi udziałowcami – Bogusławem Leśnodorskim i Maciejem Wandzlem. O wszystkim ma rozstrzygnąć procedura "shoot-out", którą zaplanowano na drugą połowę marca.
Konflikt został ujawniony w ubiegłym roku, gdy w "Przeglądzie Sportowym" ukazał się artykuł dotyczący nieporozumień pomiędzy właścicielami. – Wielu uważa, że to ja byłem jego inicjatorem, a to nieprawda. O komentarz poproszono mnie na samym końcu. Usunąłem się w cień, żeby nie eskalować konfliktu – powiedział Mioduski.
Co było przyczyną? – Każdy miał przydzielone swoje zadania. Leśnodorski miał zajmować się bieżącą działalnością klubu, ja skupiłem się na budowaniu jego wizerunku i budowie akademii. Wandzel miał skoncentrować się na kwestiach związanych z PZPN. Ale zaczął wychodzić poza swoją rolę. Nie musiałem być codziennie w klubie, bo nie takie były nasze ustalenia – dodał.
– To Leśnodorski przekonał mnie, żeby dopuścić Wandzla. Zgodziłem się, bo nie poruszałem się najlepiej w tych obszarach działalności. Dałem im możliwość, by poczuli się właścicielami Legii i to był mój największy błąd – przyznał.
Zamieszki podczas pierwszego meczu w Lidze Mistrzów stały się polem do wzajemnych oskarżeń. – Te wydarzenia były momentem granicznym. Nie różnimy się w kwestiach podejścia do kibiców. Chodzi o fundamentalny sposób funkcjonowania klubu, aby gra w europejskich pucharach była regułą, a nie dziełem przypadku – przyznał.
– W pewnym momencie rozpoczęły się gry. Na wcześniej zwołane zebrania nie przychodził nikt z zarządu. Musiałem złożyć wniosek o jego odwołanie, bo Leśnodorski i Wandzel odmówili dalszej współpracy. W ten sposób uruchomiłem procedurę rozwiązania naszego konfliktu – wyjaśnił Mioduski.
Szef Rady Nadzorczej Legii powtórzył m.in. to, o czym wspomniał wcześniej w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". – To jest mój projekt, nie Leśnodorskiego. Nie zacząłem go trzy lata temu, a dużo wcześniej. Nigdy nie traktowałem tego klubu pod kątem biznesowym. Prezes jest tego częścią, bo jest bardzo dobry w tym co robi. Również dzięki mnie objął tę funkcję.
Mioduski odniósł się m.in. do zarzutów o brak wsparcia finansowego. – Zarząd podejmował decyzje o wydawaniu pieniędzy bez uzgodnienia ze mną, jak mają być pozyskiwane. Będzie taki moment, że bez zastrzyku pieniędzy z zewnątrz dotkniemy sufitu. Uważam, że jeszcze nie nadszedł. Na razie możemy zrobić jeszcze wiele rzeczy w obecnej strukturze finansowej.
Zapewnił też, że nie ma w planach rewolucji personalnej. – Jest kilka osób, które z klubu odejdą, jeśli ja w nim pozostanę. Michał Żewłakow może być jednym z najlepszych dyrektorów sportowych w Europie, ale musi mieć od kogo się uczyć. Kimś takim nie może być Bogusław Leśnodorski.