Triumfując w odstępie kilku miesięcy w Tour de France i Giro d'Italia dołączył do elitarnego grona sześciu kolarzy, którym udało się wygrać te wyścigi w jednym roku. Popisy Marco Pantaniego w 1998 roku trwale zapisały się w historii dyscypliny, jednak sam kolarz kilka lat później znalazł się na marginesie. Zaszczuty i zdradzony, 14 lutego 2004 roku przedawkował kokainę, zabierając do grobu tajemnicę największych sukcesów.
PRZYPOMINAMY ARCHIWALNY TEKST KACPRA BARTOSIAKA Z LUTEGO 2017 ROKU.
W latach dziewięćdziesiątych był jedną z ikon włoskiego sportu – obok narciarza Alberto Tomby i piłkarza Roberto Baggio. W epoce jeszcze nie zdominowanej przez internet został nieco wbrew własnej woli bohaterem kultury masowej, którego rodacy darzyli bezgranicznym wprost uwielbieniem. Wstydliwy i cichy Marco starał się mediów unikać, ale te nie mogły już bez niego żyć. Kolarz śpiewał w San Remo z największymi gwiazdami włoskiego rocka i był przyjmowany na audiencjach przez papieża Jana Pawła II, szybko stając się globalnym ambasadorem kolarstwa.
Mimo niezaprzeczalnych sukcesów, od 1999 roku ciągnęła się za nim smuga dopingu. I to właśnie ona doprowadziła do jego przedwczesnej śmierci. Historia Marco Pantaniego to świadectwo nadwrażliwego chłopaka wrzuconego w zbrodniczy system zorganizowanego dopingu. To historia heroicznych wyczynów i spektakularnych upadków. To wreszcie historia tragicznej śmierci, która do dziś nie daje Włochom spokoju.
Do sportu trafił w wieku jedenastu lat. Na pierwszy trening przyjechał... na "damce" swojej mamy. Choć rówieśnicy dysponowali lepszym sprzętem, to gdy Marco wstał z siodełka przy pierwszym ostrzejszym podjeździe, wszystkich zostawił w tyle. Wkrótce w nowy sprzęt dla młodego adepta zainwestowała cała rodzina Pantanich.
– Marco uwielbiał rozkręcać rower na części i składać go z powrotem bez niektórych elementów. "Jeśli jest lżejszy, to będzie jechał szybciej" – tłumaczył – wspominała początki kariery matka kolarza, Tonina.
– Na płaskich trasach niczym się nie wyróżniał, jechał z tyłu peletonu. Jednak gdy zaczynał się podjazd... Marco potrafił na dystansie 200 metrów tak przyspieszyć, że momentalnie wyprzedzał sześćdziesięciu nawet rywali. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem – opowiadał jeden z pierwszych trenerów w Cesenatico.
Do kolarskiej elity dołączył stosunkowo późno. W 1992 roku – mając 22 lata – wygrał Girobio, amatorską wersję Giro d'Italia. W dwóch poprzednich edycjach dwukrotnie stawał na podium, ale dopiero po wywalczeniu tego trofeum mógł z czystym sumieniem przejść na zawodowstwo.
Wybrał ofertę rosnącej w siłę na krajowym podwórku grupy Carrera. I już w początkach kariery Marco spotkał się z czymś, co głęboko nim wstrząsnęło. Chłopak, który całą karierę marzył o startach w wyścigach, dzień po podpisaniu kontraktu był... autentycznie przerażony.
– Mamo, to mafia! – miał powiedzieć Toninie. Zdziwiona zachowaniem syna kobieta uspokoiła się po kilku dniach, kiedy – jak gdyby nigdy nic – wrócił do treningów i przestał się zamartwiać.
Kolarska charakterystyka Pantaniego stawała się ewidentna już na pierwszy rzut oka. Drobny (55 kg) i niewysoki (172 cm) przy potężnie zbudowanych tuzach pokroju Miguela Induraina (188 cm, 80 kg), Jana Ullricha (183 cm, 80 kg) czy nawet Lance'a Armstronga (178 cm, 75 kg) wyglądał jak chuchro.
Najmocniejszą stroną Włocha były podjazdy. Wtedy po prostu wstawał z siodełka i narzucał mordercze tempo, którego nie wytrzymywali nawet najwięksi. Gorzej radził sobie w jeździe indywidualnej na czas. Dużą rolę w karierze Pantaniego odegrała też podatność na urazy. Gdy upadał, to zazwyczaj odnosił poważniejsze obrażenia niż inni uczestnicy takich kraks.
Nawet nie wiecie jak przyjemnie jest mijać wszystkich tych zawodników widząc ich cierpienie. To od razu poprawia mi samopoczucie.
W 1993 roku wystartował w seniorskim Giro. Miał być "pomagierem" Claudio Chiappucciego i pomóc niespełnionemu zawodnikowi (w 1991 i 1992 roku kończył drugi) w osiągnięciu wymarzonego triumfu. Pantani jechał dzielnie, ale jak wielu początkujących w tym wyniszczającym wyścigu przeszacował siły i przed 18. etapem musiał wycofać się z zapaleniem ścięgna Achillesa.
Rok później młody kolarz zachwycił całą Italię i Europę. Na Giro znów miał być pomocnikiem doświadczonego Chiappucciego, ale szybko miało się okazać, że uczeń przerósł mistrza. Choć od czwartego etapu do końca liderem wyścigu był Jewgienij Bierzin, to Pantani atakował go do końca. Błysnął wygrywając dzień po dniu w niesamowitym stylu dwa górskie etapy. Ostatecznie w klasyfikacji końcowej zajął świetną drugą pozycję, tracąc do zwycięzcy niecałe trzy minuty. Wyprzedził legendarnego Miguela Induraina oraz przyszłego zwycięzcę Giro Pavla Tonkowa.
Początki EPOki
Mniej więcej w tym okresie zmorą kolarstwa stała się erytropoetyna (EPO). To hormon, który jest naturalnie produkowany przez nerki i wątrobę. Odpowiada głównie za stymulowanie krwinek czerwonych w szpiku kostnym. Im więcej krwinek czerwonych (erytrocytów), tym więcej hemoglobiny, która zapewnia krwi więcej tlenu. Im więcej tlenu we krwi, tym więcej jej w mięśniach, co bezpośrednio przekłada się na poprawę wydolności organizmu i podniesienie możliwości wysiłkowych.
W 1994 roku kolarze grupy Gewiss-Ballan zaczęli notować wyniki kosmiczne. Trzech reprezentantów tej grupy w bezprecedensowy sposób stanęło na podium trudnego jednodniowego wyścigu "Strzała Walońska", który kończył się morderczym górskim podjazdem. Szybki postęp Berzina i pozostałych ściągnął na grupę uwagę mediów. Michele Ferrari, pracujący z grupą medyk, któremu po latach nadano przydomek "doktor EPO", tłumaczył progres w sposób kuriozalny.
– EPO nie jest niebezpieczne... Niebezpieczne jest nadużywanie go. Posługując się tymi kryteriami, niebezpieczne jest także picie codziennie 10 litrów soku pomarańczowego – między innymi za te słowa w 1995 roku stracił pracę.
W pewnym sensie Ferrari miał jednak rację, bo problemem był właśnie zbyt duży poziom hemokrytu wywołany sięganiem po tę substancję. Skutkował on powstawaniem zakrzepów, zawałami, udarami mózgu oraz mógł prowadzić do odwodnienia. Szacuje się, że między 1990 a 2007 rokiem aż 30 zdrowych kolarzy zmarło na skutek powikłań związanych ze stosowaniem EPO.
Strach o życie i zdrowie był powszechny wśród zawodników. Najwyższe stężenie EPO miało miejsce tuż przed pójściem spać. Wielu do snu zakładało specjalne elektroniczne opaski, które monitorowały pracę serca. Gdy tętno spadało, kolarza budził alarm. Następnie zawodnik siadał na treningowy rowerek i pedałował walcząc tak naprawdę o przeżycie.
EPO najczęściej przyjmowano dożylnie. Gra była w pewnym sensie warta świeczki – już pojedynczy cykl dawkowania przynosił długotrwały efekt polegający na znaczącej poprawie wydolności i wytrzymałości wysiłkowej konkretnego zawodnika.
Artysta wkracza na scenę
Gdy w 1994 roku nad kolarstwem zawisła smuga dopingu, Pantani był właściwie poza podejrzeniem. Na pierwszy w karierze Tour de France jechał opromieniony świetnym startem w Giro. Przegrał tylko ze specjalistą Indurainem i Łotyszem Piotrem Ugrumovem, zdobywając nagrodę dla najlepszego młodego kolarza.
Wszystko wskazywało na to, że wreszcie zostanie liderem grupy, ale wtedy swoje zrobił pech. Na treningu Pantani zderzył się z samochodem i z powodu kontuzji nie wystartował w Giro. Na Tour de France 1995 jechał z wielkimi nadziejami, ale problemy ze sprzętem sprawiły, że już na początku musiał odrabiać spore straty. Mimo wszystko pokazał przebłyski wielkiej formy. Na 12. etapie – zakończonym morderczym podjazdem pod L'Alpe d'Huez – odjechał jadącemu w żółtej koszulce Indurainowi i reszcie stawki.
Po heroicznym solowym ataku wygrał także etap czternasty, jednak w kolejnych górskich etapach "oddał" to co zdołał wypracować tymi zwycięstwami i ostatecznie w klasyfikacji końcowej zajął nieco rozczarowujące trzynaste miejsce. Na tym samym Tourze 36. pozycję w klasyfikacji końcowej i pierwsze etapowe zwycięstwo zgarnął młody Lance Armstrong, który wkrótce miał stać się jednym z największych rywali Pantaniego.
Pod koniec 1995 roku Pantani spróbował jeszcze po raz pierwszy w karierze sił we Vuelta a Espana, ale wycofał się z wyścigu myśląc o zbliżających się mistrzostwach świata. W nich ugruntował pozycję kolarza z elity – zdobył brąz w wyścigu ze startu wspólnego, przegrywając na ostatnich metrach srebro z Indurainem.
Zwieńczeniem sezonu miał być start w najstarszym kolarskim klasyku, prestiżowym we Włoszech wyścigu Mediolan – Turyn. Wtedy jednak fantastycznie rozwijającą się karierę przerwał kolejny wypadek. Okazało się, że trasa nie została poprawnie zabezpieczona, a zjeżdżający z ogromną prędkością Pantani zderzył się z samochodem, który nie miał prawa znaleźć się w tym miejscu drogi. Kolarz ledwo uszedł z życiem. Doznał poważnego złamania lewej kości strzałkowej i piszczelowej. Lekarze nie byli pewni, czy w ogóle będzie w stanie chodzić.
Abordaż w peletonie
Rehabilitacja trwała prawie rok. Powrót Pantaniego na rower był wielkim medialnym wydarzeniem. Wrócił w nowej wersji – jako Pirat ("Il Pirata"), z charakterystyczną bandaną na głowie i kolczykiem w uchu. Od zawsze sprawiał wrażenie osoby o wiele starszej niż faktycznie był, w wieku 27 lat wyglądając jak 40-latek. To, co przez wiele lat było kompleksem, nagle stało się znakiem rozpoznawczym.
W 1997 roku dołączył do nowej grupy Mercatone Uno, która powstała na bazie Carrery. Był liderem, który przyciągał sponsorów i błyszczał w mediach. Sam Pantani niezbyt dobrze radził sobie w tej roli. Na wielkim bankiecie Ferrari potrafił publicznie powiedzieć, że najlepiej jeździ mu się Porsche. Uwielbiał imprezować i śpiewać, czego dowód dał w San Remo występując z Vasco Rossim.
Podczas jednej z imprez poznał Dunkę Christinę, która została jego partnerką. Była równie ekstrawagancka jak Pantani. Nie mówiła zbyt dobrze po włosku i miała luźne podejście do życia, czym irytowała matkę kolarza, która marzyła o tym, by jej syn wreszcie się ustatkował.
W Giro znów dał o sobie znać pech. Na jednym z pierwszych etapów do kraksy w peletonie doprowadził... czarny kot. Pantani nabawił się urazu feralnej lewej nogi i nieco dmuchając na zimne wycofał się z wyścigu.
Na Tour de France faworytami byli Bjarne Riis (obrońca tytułu) i Jan Ullrich, który poprzednią edycję zakończył na drugim miejscu. Jednak późniejsze zeznania członków grupy Telekom rzuciły na te wyniki nowe światło – przyznali się do zorganizowanego systemu dopingu, który polegał na nadużywaniu EPO. Te informacje po latach potwierdził sam Riis, który oficjalnie nie został pozbawiony wygranej, ale przy wszystkich informacjach o jego wyniku widnieje adnotacja o jego dopingowej "spowiedzi".
W 1997 roku Pantani przegrał z innym kolarzem Telekomu – Ullrichem. Popisał się jednak wyczynem historycznym – słynny podjazd pod L'Alpe d'Huez wygrał z czasem 37:35. Nikt później tego osiągnięcia nie pobił. Zbliżyć do tych wyników potrafił się tylko mistrz dopingowych gier – Armstrong.
Trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej potwierdziło powrót Pantaniego do elity. Kolejny rok zakończył spektakularnym dubletem, triumfując jako siódmy w historii kolarz zarówno w Giro, jak i w Tour de France.
W pierwszym do końca odpierał ataki Tonkowa. Plan Pantaniego był prosty – choć prowadził o ponad minutę w klasyfikacji generalnej, to na 19. etapie – ostatnim górskim – musiał zaatakować na ostatnim podjeździe i zgubić rywala. Włoch bał się, że taka przewaga nie wystarczy przed kolejnym odcinkiem jazdy indywidualnej na czas, w której Tonkow był jednym ze specjalistów.
"Pirat" zaatakował... na samym starcie 20-kilometrowego podjazdu do Plan di Montecampione. Rosjanin siedział na kole liderowi i nie odpuszczał do końca. Kibice emocjonowali się fascynującą rywalizacją, w której Pantani stale atakował i oglądał się na rywala, który jednak umiejętnie kontrował. Dwa kilometry przed metą Włoch zaatakował po raz kolejny i tym razem rywal nie był w stanie odpowiedzieć. Lider zyskał dodatkową minutę przewagi.
Gdybym jeszcze raz ruszył za Pantanim, to chyba bym umarł...
Główny przeciwnik schodził z roweru na zupełnie miękkich nogach. Taktyka Pantaniego opłaciła się podwójnie – wykończony tempem Tonkow nie doszedł do siebie w kolejnym etapie i "czasówkę" zakończył... kilka sekund za Pantanim, który triumfował w wielkim stylu.
Nieco ponad miesiąc przerwy przed "Wielką Pętlą" wykorzystał na regenerację i treningi. Tour zaczął się jednak od skandalu. Trzy dni przed startem na granicy z Belgią zatrzymano samochód należący do grupy Festina, który był wyładowany środkami dopingującymi. Wszyscy związani z grupą usłyszeli zarzuty, a kolejna edycja słynnego wyścigu stała się znana jako "Tour de Dopage" ("Dopingowy Tour").
W roli trybuna
Dla snującego wielkie plany Pantaniego wszystko zaczęło się fatalnie – na metę prologu dotarł ósmy... od końca, a w kolejnym etapie jazdy indywidualnej na czas stracił do faworyzowanego Ullricha ponad cztery minuty. 23 lipca – w połowie wyścigu – policja przeprowadziła niezapowiedziane kontrole wśród wielu ekip. Wśród członków zespołu TVM znaleziono EPO.
Kolarze zareagowali... siedzącym protestem. Pantani jako jeden z najbardziej znanych zawodników na trasie stał się jego nieformalnym liderem. – Zaczęły się wyrywkowe badania, których nie przechodzą nawet podejrzani o morderstwo – tłumaczył mediom.
Żółtą koszulkę wyrwał z rąk Ullricha na 15. etapie, który kończył się podjazdem pod Les Deux Alpes. Włoch w pewnym momencie jak za dawnych lat włączył "turbo" i na dystansie 4 kilometrów... odrobił 4 minuty straty do lidera w klasyfikacji generalnej. Ostatecznie na tym odcinku wygrał z 10 minutami przewagi nad Niemcem, zwyczajnie go deklasując.
Wielkie kontrowersje dotyczące Festiny nie przysłoniły skali dokonania Pantaniego. Od 1998 roku nikt nie powtórzył jego dubletu. Lance Armstrong nawet nie spróbował... W ojczyźnie sukces świętowało ponad 80 tysięcy osób. Gratulacje złożył sam premier Romano Prodi. To był pierwszy triumf Włocha w "Wielkiej Pętli" od 1965 roku.
"Pirat" stał się jedną z największych gwiazd sportu, ale w życiu prywatnym przeżywał więcej upadków niż wzlotów. Jego burzliwy związek z Christiną mocno się do tego przyczynił. U Pantaniego nie było stanów pośrednich – albo spektakularnie wygrywał, albo równie widowiskowo upadał.
Oszukany przez... Camorrę?
W 1999 roku doszło do wydarzenia, które bohatera Italii w jednej chwili zmieniło w głównego wroga. Do Giro d'Italia przystępował jako faworyt. Był w życiowej formie – 15. etap wygrał deklasując rywali, choć tuż przed ostatnim podjazdem stracił sporo czasu po mechanicznej usterce łańcucha. Przed przedostatnim etapem jego zwycięstwo wydawało się niezagrożone – nad drugim Paolo Savoldellim miał ponad 5 minut przewagi.
5 czerwca zawodnikom z czołówki ponownie przeprowadzono badania poziomu hematokrytu. U Pantaniego stwierdzono 52 procent. Choć nie wskazywało to bezpośrednio na doping, to w myśl regulacji Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) kolarza musiała czekać dwutygodniowa "zdrowotna" przerwa od startów. W tym wypadku wiązała się z infamią i oddaniem różowej koszulki lidera Giro.
Rok wcześniej po burzliwych obradach ustalono, że górna granica poziomu hematokrytu we krwi to 50 procent. Dlaczego akurat tyle? Tego do końca nie wiadomo. Pierwotnie w porozumieniu z lekarzami proponowano limit 53 proc., ale ostatecznie przyjęto wariant bardziej radykalny, tłumacząc to dbałością o zdrowie zawodników.
– Nie podoba mi się, że muszę coś udowadniać. 80 proc. ludzi uważa mnie za oszusta i podważa wszystko co do tej pory osiągnąłem – opowiadał w wywiadach rozżalony Pantani. Jego matka przyznała po latach, że sytuacja była dla Marco o wiele bardziej bolesna niż którykolwiek z wypadków.
Wokół tamtej edycji Giro narosło wiele teorii spiskowych. Zdaniem samego Pantaniego cała sprawa testu to szwindel, w który zamieszani byli ludzie na najwyższych szczeblach władz. Gdy badano go w Madonna di Campiglio, to na miejscu mieli nagle pojawić się wszyscy szefowie wyścigu. Sam lekarz miał też zachowywać się specyficznie. Miał tłumaczyć kolarzowi całą procedurę wyjątkowo starannie – tak, by nikt nie mógł się do niczego przyczepić.
– Zostałem upokorzony i medialnie sponiewierany. To właśnie z tym zaczęło kojarzyć mi się kolarstwo – złościł się Pantani. Skazany na niepowodzenie w walce o dobre imię, wpadł w depresję i schował się przed całym światem. W tym trudnym dla siebie okresie miał po raz pierwszy sięgnąć po kokainę.
Mimo wszystko wrócił. Do Giro d'Italia 2000 nie zdążył się przygotować, ale ukończył wyścig na przyzwoitym 26. miejscu i mógł mieć satysfakcję z tego, że triumfował jego kolega z grupy Stefano Garzelli. Pod nieobecność "Pirata", Tour de France 1999 wykreował nową gwiazdę. Lance Armstrong sprawiał wrażenie zawodnika kompletnego i był faworytem kolejnej edycji. Pantani zrobił jednak wszystko, by pokrzyżować Amerykaninowi szyki.
Nikt nie wygrywa Tour de France na samej wodzie mineralnej...
Początki były fatalne – Włoch stracił wiele minut w Pirenejach i w drugiej części wyścigu musiał odrabiać gigantyczną stratę. Dwunasty etap – z legendarnym podjazdem pod Mont Ventoux – kibice kolarstwa wspominają do dziś. Pantani desperacko zaatakował, a jedynym, który potrafił jechać mu na kole, był Armstrong.
Sytuacja zmieniała się z metra na metr – Amerykanin próbował zostawić Włocha w tyle, ale nie był w stanie. Ostatecznie wygrał Pantani, jednak zdaniem wielu obserwatorów jadący w żółtej koszulce lidera rywal "puścił" go na mecie.
– Nie powinienem dawać mu tego prezentu. On przyjechał tu wygrywać etapy, ja wygrać Tour – skomentował podrażniony Armstrong, czym wyprowadził dumnego Włocha z równowagi. Pantani wygrał jeszcze 15. etap i w klasyfikacji generalnej awansował na szóste miejsce. Wciąż tracił jednak do lidera blisko 10 minut.
Na ostatnim górskim etapie z metą w Morzine "Pirat" zachował się jak kamikaze. Przeliczył się z siłami – desperacko zaatakował na samym początku i nie był w stanie wytrzymać morderczego tempa. Do mety przyjechał z dużą stratą. Wściekły i rozgoryczony niepowodzeniem wycofał się z Touru uznając wyższość Armstronga.
Kariera Pantaniego, który dopiero co świętował 30. urodziny, wkroczyła w okres schyłkowy. Zmuszony do ciągłej walki o reputację miał coraz mniej motywacji do jeżdżenia na rowerze. Imprezował i źle się prowadził. Po TdF 2000 nie ukończył trzech kolejnych wielkich wyścigów, zaliczając między innymi drugie nieudane podejście do Vuelty.
Podczas Giro 2001 w pokoju Pantaniego znaleziono strzykawki z insuliną, za co ukarano go 8-miesięczną dyskwalifikacją, która została anulowana przez Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu. Mniej więcej w tym okresie "Pirat" wygrał też inną sądową batalię – został uniewinniony od zarzutu "oszustwa sportowego" po tym, jak w 1995 roku po dramatycznym wypadku trafił do szpitala z poziomem hematokrytu wynoszącym aż 60 procent.
Przez moment mogło się wydawać, że znalazł nową motywację do sportu. W 2003 roku przebłyski dawnej formy pokazał na Giro, które ukończył na 13. miejscu. Byłby wyżej gdyby nie kolejny groźnie wyglądający upadek. Mimo postępów indywidualnych kolarza, jego grupa nie została dopuszczona do 90. Tour de France.
To w połączeniu z kolejnymi problemami natury osobistej dobiło Pantaniego, który zniknął z dnia na dzień. Ukojenia szukał na Kubie, ale znalazł je głównie w kokainie i lekach antydepresyjnych. We wrześniu 2003 roku przestał pojawiać się na treningach i został zawieszony przez szefów Mercatone Uno. Nikt nie miał świadomości o skali problemów udręczonego kolarza, który 14 lutego 2004 roku zmarł w hotelowym apartamencie w Rimini. Dzień wcześniej zamawiał pizzę i wyglądał fatalnie. Sekcja zwłok jako przyczynę śmierci wskazała przedawkowanie kokainy w połączeniu z lekami.
Śmierć charyzmatycznego zawodnika wstrząsnęła światem sportu. W ostatnich momentach życia Pantani – podobnie jak w chwilach największych triumfów – był zupełnie sam.
Marco zmarł w samotności. To nasza wina: moja, twoja, jej i jego. Powinniśmy się tego wstydzić.
W pogrzebie uczestniczyło ponad 20 tysięcy osób. Nie zabrakło też wybitnych kolarzy. Dumny syn Cesenatico doczekał się pięknego pomnika. Wokół jego śmierci narosło jednak wiele mitów. W 2014 roku Włochami wstrząsnęła ekspertyza profesora Francesco Avato. Specjalista w dziedzinie medycyny sądowej sugerował, że w stężenie narkotyków w organizmie Pantaniego było tak wysokie, że kolarz musiał wypić... kokainę rozpuszczoną w wodzie. Do czego – według jednej z wersji – ktoś miał go zmusić.
Spekulowano też na temat zadrapań na twarzy kolarza. "La Gazzetta dello Sport" na bazie tych informacji wysnuła hipotezę, że "Pirat" został zamordowany przez mafię. Tezę tę wspierała rodzina, która do końca nie potrafiła uwierzyć w wersję o przedawkowaniu. W 2016 roku śledztwo w sprawie Pantaniego definitywnie zakończono. Nie znaleziono żadnych dowodów na udział osób trzecich w śmierci zawodnika.
Dopingowy wyścig zbrojeń
Po latach wiemy więcej o realiach panujących w kolarskim światku w latach dziewięćdziesiątych. EPO okazało się w peletonie powszechne jak sok pomarańczowy. W latach 1992-95 w ramach "plików EPO" zgromadzono dokumentację wskazującą na stosowanie dopingu przez ponad setkę kolarzy. Zamieszanych było 18 z 20 zawodowych grup.
Dopingowym hegemonem okazał się Lance Armstrong, który rozwinął ten proceder do niewyobrażalnej skali. Do stosowania dopingu przyznali się także Jan Ullrich i Bjarne Riis – inni triumfatorzy Tour de France z EPOki, jak nazywa się dziś tamte lata.
A Pantani? Choć do końca walczył o dobre imię, to wszystko wskazuje na to, że on także zażywał EPO. Sugerują to choćby kosmiczne wahania poziomu hematokrytu. W marcu 1994 roku wynosił o 40,7 proc., by w czerwcu... wzrosnąć do poziomu 58 procent! Podczas Tour de France 1995 Pantani miał 56 proc., a po dramatycznym wypadku na trasie wyścigu Mediolan – Turyn w jego krwi wykryto stężenie wynoszące 60 procent. Wtedy regulacje na poziomie 50 procent jeszcze nie obwiązywały, ale dokumentacja się zachowała i wnioski można wyciągnąć na własną rękę.
Jeszcze mocniejszą dopingową poszlaką jest osoba lekarza, który od zawodowych początków kariery opiekował się kolarzem. U Francesco Conconiego odnaleziono szczegółową kartotekę wzrostów i spadków poziomu hematokrytu u poszczególnych zawodników. Wśród jego klientów byli Tonkow, Pantani oraz Claudio Chiappucci – lider, na którego "Pirat" pracował podczas pierwszych startów w Giro. I to właśnie Chiappucci jako jedyny przyznał się włoskiej prokuraturze do stosowania EPO. Zeznania z 1997 roku szybko jednak wycofał.
Conconi został osądzony w 2004 roku. Choć przez brak odpowiednich ograniczeń obowiązujący w latach 1992-95 nie można było orzec jego bezpośredniej winy, to sędzia uznał go "moralnie winnym" sportowego oszustwa. Bliskim współpracownikiem lekarza był Michele Ferrari, któremu później dożywotnio zakazano pracy przy sporcie.
Wiele wskazuje na to, że Conconi eksperymentował z EPO... także na sobie. Prokurator Pierguido Soprani dotarł do utajnionych danych, według których w 1994 roku 59-letni wówczas lekarz miał pod pseudonimem zająć drugie miejsce w wyścigu Stilfser Joch w Zachodnim Tyrolu, docierając do mety za swoim klientem Francesco Moserem. Poziom hematokrytu u kolarza-amatora wyniósł 57 procent.
W czystość zwycięstw Pantaniego nie wierzy nikt. W 2013 roku francuski senat opublikował raport zawierający wyniki nowych testów na EPO, które dotyczyły rezultatów z 1998 roku. Zakazaną substancję wykryto... u całej czołówki. Marco Pantani, Jan Ullrich i Bobby Julich – całe podium było na dopingu, do którego oficjalnie przyznał się wcześniej tylko ostatni z nich.
Niemiec po latach unika tematu. Głos zabiera z rzadka. Gdy już się odezwał, to stanął w obronie Lance'a Armstronga, którego pozbawiono wszystkich wielkich triumfów. – Takie były wtedy czasy. Nie chcę zwycięstw wywalczonych przy zielonym stoliku – mówił reagując na to, że część triumfów Amerykanina w "Wielkiej Pętli" miałaby zostać zapisana na jego konto. O rywalizacji z Pantanim się nie wypowiada.
– Jeśli ja byłem rzemieślnikiem, to on był artystą. W nim odbijała się cała buńczuczność świata. Ja czegoś takiego nie miałem – wspominał w 10. rocznicę śmierci Włocha Armstrong, żałując dawnych nieporozumień.
Choć zorganizowany system dopingu faktycznie stworzył w kolarstwie nową epokę, to ostatnie miesiące przyniosły w tej sprawie kolejny zwrot akcji. Wykluczony z Giro 1999 Pantani mógł mieć rację mówiąc o mafijnym spisku. Włoska prokuratura z Forli w 2016 roku rozpoczęła badanie tego wątku. Poziom hematokrytu we krwi Pantaniego miał zostać podwyższony sztucznie tzw. metodą deplazmacyjną. Wielu wpływowych członków Camorry miało postawić wielkie pieniądze na to, że "Pirat" nie wygra wyścigu drugi raz z rzędu.
– Członkowie klanu spotkali się z osobami, które przeprowadzały kontrole. Nikt nikogo nie szantażował ani nikomu nie groził. To była zwykła korupcja – tłumaczył cytowany przez "La Gazzetta dello Sport" anonimowy przestępca z Neapolu, wyrażając skruchę.
Jeśli te słowa okażą się prawdą, to paradoksalnie w pewien sposób potwierdzą inną spiskową teorię, według której Pantaniego miała wykończyć mafia. To przecież właśnie wydarzenia z 1999 roku na Madonna di Campiglio zapoczątkowały powolny proces autodestrukcji "Pirata".
Kacper Bartosiak
Follow @kacperbart
Cytaty i anegdoty pochodzą z książki "The Death Of Marco Pantani" Matta Rendella oraz z dokumentalnego filmu Jamesa Erskina "Pantani: The Accidental Death of a Cyclist".