{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Gikiewicz podbija Jordanię. "Każda liga ma swoją Legię"

Łukasz Gikiewicz w lutym podpisał kontrakt z jordańskim Al-Faisaly. To jego ósmy zagraniczny klub w ostatnich czterech latach. – Ci, którzy nazywają mnie turystą, mylą się. Wydarzenia z czasów gry w Polsce nie miały żadnego wpływu na to, gdzie gram obecnie – podkreślił były napastnik m.in. Śląska Wrocław w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
APLIKACJA TVP SPORT – JAK POBRAĆ?
Maciej Rafalski, SPORT.TVP.PL: – Cypr, Kazachstan, Bułgaria, Arabia Saudyjska, Tajlandia i Jordania.
Teraz gra pan w jordańskim Al-Faisaly. Dlaczego od 2013 roku występuje pan w samych zagranicznych klubach?
Łukasz Gikiewicz: – Gram tam, skąd mam oferty. Myślę, że w pewnym stopniu wynika to z tego, że wcześniej grałem na Cyprze czy w Arabii Saudyjskiej i dlatego znają mnie agenci,
którzy zajmują się bardziej egzotycznymi ligami.
– Różnice kulturowe są dużym problemem?
– Nie mam żadnych kłopotów ze zmianą otoczenia. Jestem otwartym człowiekiem, znam języki i bez problemów porozumiewam się z ludźmi. Kiedy przenosiłem się do Al-Wahda z Arabii
Saudyjskiej, właściciel klubu pokochał mnie po dwóch godzinach. Teraz czuję się bardzo dobrze w Amman. Oprócz mnie, w klubie jest trzech katolików.
– Gdy grał pan w Śląsku doszło do afery, w którą był pan zamieszany. Media informowały, że poskarżył się pan sztabowi szkoleniowemu, że Patrik Mraz pojawił się na treningu po spożyciu
alkoholu... Czy to, że nie może pan znaleźć klubu w Polsce, nie jest efektem tamtego wydarzenia?
– To nie ma znaczenia. W sądzie wygrałem sprawę z "Przeglądem Sportowym", który opisywał tamto zdarzenie. Tak naprawdę sprawę znają osoby z najbliższego otoczenia. Kiedy w styczniu
odszedłem z Tajlandii, byłem nawet blisko przenosin do jednego z klubów Ekstraklasy. To najlepiej świadczy o tym, że wydarzenia
sprzed kilku lat nie wpłynęły na to, że obecnie nie gram w Polsce.
Priorytetem była jednak zagranica, dlatego wybrałem Al-Faisaly.
– Jak ocenia pan nowy klub?
– Jestem pozytywnie zaskoczony. Zarówno drużyną, jak i całym miastem. Gram w zespole, który jest 32-krotnym mistrzem Jordanii, gramy na ładnych, nowoczesnych stadionach. W tym sezonie
również walczymy o mistrzostwo, tracimy dwa punkty do lidera. Mamy też fantastycznych kibiców – na mecze wyjazdowe jeździ z nami po sześć tysięcy fanów.
– Lepiej niż obecnie we Wrocławiu. Od okresu, gdy świętował pan ze Śląskiem mistrzostwo kraju, frekwencja na Dolnym Śląsku spada. Ostatnio, spotkania ogląda raptem kilka tysięcy kibiców...
– To chyba najlepsza odpowiedź na pytanie, czy żałuję transferu do Jordanii. Na wyjazdy jeździ mnóstwo kibiców, a ja czekam z niecierpliwością na 8 kwietnia – zagramy u siebie z Al-Wihdat, mistrzem z ubiegłego roku. Wszyscy żyją tym meczem. Na trybunach ma być kilkadziesiąt tysięcy fanów. Co do Śląska, rzeczywiście mają problem. Myślę, że to kwestia tego, że w klubie brakuje ludzi związanych z regionem.
Wcześniej był Dariusz Sztylka, Krzysztof Wołczek czy Sebastian Mila. A teraz? Jakub Wrąbel odszedł na wypożyczenie i zamiast niego broni Słowak Lubos Kamenar, który ostatnio wpuścił cztery
gole z Piastem Gliwice. Ludzie nie będą przychodzić na stadion, żeby oglądać grupę Hiszpanów, czy innych zawodników z zagranicy.

– Nie żal panu tego, co wydarzyło się w Śląsku? Pół roku po tamtym zajściu nie było już pana w klubie.
– Nie myślę o przeszłości, patrzę przed siebie. Tamto wydarzenie zostało zbyt nagłośnione przez media. Wiele rzeczy, które wtedy napisano, było nieprawdziwe. Gdy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski w 2012 roku, w drużynie była kapitalna
atmosfera. To jeden z najlepszych okresów w karierze, nie tylko dla mnie. Narzekano na Oresta Lenczyka, ale nie rozumiem, jak mógłbym powiedzieć złe słowo o człowieku, z którym osiągnąłem
taki sukces? Gdyby ktoś zaproponował mi ponowną współpracę z Lenczykiem, nie zastanawiałbym się nawet przez chwilę.
– W środowisku piłkarskim krążą legendy o metodach treningowych Lenczyka.
– Prawda, zdarzało się, że na zgrupowaniach godzinami robiliśmy przewroty w przód, czy rzucaliśmy do siebie plastikowymi krzesłami. Kiedyś podczas jednego ze zgrupowań Przemek
Kaźmierczak mocno poobijał mi twarz jednym z takich krzesełek (śmiech).
– Jak porównałby pan poziom ligi jordańskiej czy tajlandzkiej do polskiej Ekstraklasy?
– Wszędzie jest trudno. Każda liga ma swoją Legię, która dominuje i z którą muszą mierzyć się pozostałe zespoły. Nie ukrywam, że poziom piłki w Jordanii czy Tajlandii jest słabszy niż w Polsce.
Co do lig, w których grałem, inaczej jest jeszcze w przypadku Kazachstanu, czy Cypru. Tamtejsze drużyny już nieraz pokazywały zespołom z Ekstraklasy, że potrafią zwyciężać.
– W trakcie pobytu za granicą z pewnością nie brakowało ciekawych przygód...
– Kilka razy było wesoło. Na przykład w kazachskim Tobyle Kostanaj. Po każdym przegranym spotkaniu przed klubem rozkładano czerwony dywan, przyjeżdżał gubernator, który wchodził do szatni albo na boisko. Trener i zawodnicy spuszczali głowy, a on rugał wszystkich dookoła.
– Kiedy wróci pan do Polski?
– Mam wykupione bilety lotnicze na powrót do Europy 31 maja. Zobaczymy, co się wydarzy. Z klubem podpisałem półtoraroczny kontrakt, ale jeśli będę chciał, latem mogę poszukać sobie nowego zespołu.
Teraz chcę zostać mistrzem Jordanii.