{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Mirko Vucinić. Może grać, może prowokować...

Jest największą postacią czarnogórskiego futbolu w ostatnich latach. Do reprezentacji wraca akurat na mecz z Polską. Znając go, nudy nie będzie. To specjalista od wywoływania zamieszania, ale przede wszystkim znakomity piłkarz.
APLIKACJA TVP SPORT – JAK POBRAĆ?
Nie możemy odmówić mu umiejętności i temperamentu. Na boisku często ucieka się do wejść bezpardonowych. Ostrą grę kocha tak samo jak boiskowe zadymy. – Przeżyliśmy wojnę, więc wiemy jak wygląda walka. Mamy ją we krwi – tłumaczył przed jednym ze spotkań kadry.
W meczach klubowych zobaczył już 55 żółtych i pięć czerwonych kartek. Nic dziwnego. Na Bałkanach charakter to jeden z ważniejszych wyróżników gry.
Pokręcone losy
Tak bezkompromisowy nie jest, gdy chodzi o patriotyzm. Kiedy przed 11 laty Czarnogóra ogłosiła niepodległość i odłączyła się od Serbii, natychmiast zabrał głos. Powiedział jasno, że bliżej mu do drugiego kraju, choć z niego nie pochodzi.
Podczas spotkania reprezentacji, po golu krzyczał z całych sił "Serbia!", a gdy sędzia zakończył zawody, zasalutował do kibiców trzema palcami. Jest to pozdrowienie przypisywane środowiskom ortodoksyjnym, deklarującym przywiązanie do Serbii. Na pytanie, czy nie wolałby grać dla Czarnogóry, odpowiadał: – To nie jest dobry pomysł.
Mimo wszystko zdecydował się na tę kadrę i szybo zmienił front . Kilka miesięcy później, w rozmowie z "La Gazzetta dello Sport" przyznał: – Bardzo się cieszę, że to koniec unii. Jestem stuprocentowym Czarnogórcem.
Od tamtego czasu zagrał 44 mecze w reprezentacji i zdobył 17 bramek. Najbardziej pamiętna jest ta ze spotkania przeciwko Szwajcarii w eliminacjach Euro 2012. Najpierw "podcinką" pokonał Marco Woelfliego, a następnie... ściągnął spodenki i założył je na głowę. – Jeśli da nam to awans, to rozbiorę się do naga – mówił potem o nietypowym zachowaniu.
Sprzątał internat
Krewki 16-latek wylądował we Włoszech. Przyjechał na testy do US Lecce. Ówczesny prezydent klubu, Rico Semeraro, od razu zdecydował, że musi mieć u siebie tego piłkarza. Po pierwszym treningu porównał jego grę do obrazów Vincenta van Gogha. - Vucinicia można było podziwiać, milcząc. Tak jak dzieła tego artysty – opowiadał po latach.
Młodzian elegancją zadziwiał, mniej zachowaniem poza boiskiem. Przysparzał mnóstwo kłopotów, więc już w pierwszym miesiącu za karę dano mu do ręki wiadro i mopa. Musiał posprzątać cały internat.

Kary dyscyplinarne i pobyt w ośrodku o charakterze religijnym ani trochę nie pomagały. Młody szybko przyswoił kilka włoskich zwrotów, więc podczas jednego z meczów ligi juniorskiej naubliżał sędziemu. Była też groźba pozbawienia życia. Federacja zawiesiła go na trzy miesiące.
Z czasem docenił, jak wiele dało mu Lecce. Dzięki tej szansie wyrwał się z kraju, w którym była bieda. – Myślę o tym, by zakończyć karierę właśnie w tym klubie. Nie będzie mieć dla mnie żadnego znaczenia, czy będą w Lega Pro, Serie B, Serie A czy D – powiedział niedawno.
Wielka piłka
Z Lecce przeniósł się do AS Roma. Najpierw był wypożyczony, a dopiero po roku kupiony. Zapłacono za niego 19,5 miliona euro. Klub ze Stadio Olimpico nie mógł pozwolić sobie, by odpuścić gracza tej klasy.
– Mirko to specyficzny piłkarz. Zazwyczaj już po pięciu minutach spotkania można było stwierdzić, czy ma dobry dzień. Jeśli przytrafił mu się lepszy, mógł grać jak Leo Messi. Dryblował, widział kolegów, pięknie strzelał. W słabszych momentach wyglądał jakby był najgorszy na świecie – mówi Alessandro Carducci, redaktor naczelny VoceGiallorossa.it.
W barwach AS Roma trzykrotnie został wybrany piłkarzem roku. Zdobył z nią dwa puchary Włoch i jeden Superpuchar. – To nie jest typowy napastnik. Znakomicie gra piłką, potrafi celnie strzelić, ale przede wszystkim uwielbia dryblować. Zdarzało się, że ogrywał w ten sposób kilku przeciwników. Dzięki temu go uwielbiano, ale do pewnego momentu – przyznaje Carducci.
Kibice przestali pałać do niego sympatią latem 2011, kiedy wybrał Juventus. Później w stolicy Italii każdorazowo witano go gwizdami.
Czarnogórzec niespecjalnie przejmował się fanami. Po wygraniu Serie A trzy razy z rzędu, mógł grać w Interze. Klub proponował takie rozwiązanie jako jeden z elementów rozliczenia transferu Fredy'ego Guarina. Mediolańczycy ostatecznie uznali, że nie chcą pozbywać się Kolumbijczyka na rzecz ligowego konkurenta. Woleli sprzedać go chińskiemu Szanghaj Greenland Shenhua. Bałkański piłkarz bardzo tego żałował.
Nie wytrzymał tempa
Nieudaną transakcję osłodzić miała mu gotówka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Kontrakt podpisany z Al-Jazira Club gwarantuje mu sześć milionów euro rocznie.
– Osiągnąłby zdecydowanie więcej, gdyby tylko chciał. Jego podejście do życia jest jednak dość specyficzne. Chodzi własnymi ścieżkami, brakuje mu profesjonalizmu – ocenia Carducci.
Rzeczywiście, we Włoszech przez wiele lat Vucinić poruszał się bez prawa jazdy. Zatrzymującym go policjantom tłumaczył, że zostawił dokumenty w domu. Wymówkę powtarzał za każdym razem. Nielegalnie jeździł samochodem oraz motocyklem. Przez pewien czas miał też własnego kierowcę.
Teraz zamierza doprowadzić reprezentację Czarnogóry do finałów mistrzostw świata. W grupie są trzy punkty za Polską. Choć przez ostatni rok lider zespołu leczył kontuzję kolana, teraz chce pomóc kolegom. Ma braki fizyczne, ale wybuchowy temperament nie został stłumiony. Oby nikogo z naszych nie sprowokował.