Było już tak dobrze, że aż za dobrze, więc komuś zrobiło się niedobrze i popsuł atmosferę. Mowa o zgrupowaniu lekkoatletów w Chula Vista, które stało się tematem mediów i będzie nim przez jakiś czas, gdyż mediów mamy wiele, a nie wszystkie zdążyły wykazać czujność na okoliczność.
W Ameryce przepis jest przepis. Gdy masz butelkę whisky w papierowej torebce, możesz łyknąć nawet na ulicy. Gdy wyciągniesz nagą flaszkę, to nie możesz. Dla mnie to jest hipokryzja, dla nich prawo i kropka. Każdy kraj ma takie prawo jakie ma i należy go przestrzegać, chyba że narusza Prawa Człowieka. Wtedy należy protestować. Jednak w całej tej zadymie nie chodzi wcale o alkohol. Konflikt jest tyle, że na innym tle, o czym w "Przeglądzie Sportowym" powiadomiła rodaków Joanna Fiodorow, młociarka.
Między trenerem Anity Włodarczyk, Krzysztofem Kaliszewskim, a trenerką reszty młociarzy Malwiną Wojtulewicz-Sobierajską iskrzy i nie są to napięcia pozytywne. Fiodorow wnosi liczne pretensje pod adresem pierwszej pary polskiego młota, jak rozumiem podzielane przez panią trener. Żale mają wspólny mianownik, mianowicie, że nie ma sprawiedliwości, bo tamci czują się lepsi i zachowują się tak, jakby mieli większe prawa. Jeśli Joanna tak to odbiera to przypominam, że pierwsza para polskiego młota jest pierwsza parą światowego młota i najlepszą w naszej galaktyce, to niby jak się mają czuć? W sporcie sprawiedliwość oznacza równość na starcie i nic ponadto. Po zawodach nie ma równości, bo lepsi są wyżej, a słabsi niżej w hierarchii sportowej. Po to istnieje sport, żeby taką hierarchię ustalać. Ciąg dalszy to konsekwencja wyników. Fiodorow i przyjaciele nie zostali zesłani na Syberię do łagru, wysłano ich do Kalifornii, gdzie mogą trenować w warunkach, w jakich trenuje Anita. Nie widzę także żadnego powodu, by godziny treningu wyznaczała pani trenerka, a nie pan trener.
Tak czy inaczej zrobiło się polskie piekiełko w dyscyplinie, której publiczny wizerunek był przez lata nienaganny, a po halowych mistrzostwach w Belgradzie lekkoatleci stali się symbolem znakomitej, merytorycznej roboty. PZLA musi ten konflikt przeciąć: szybko, skutecznie i mądrze. Bez kapralskiego drylu, wdzięku słonia w składzie porcelany, do czego prezes Henryk Olszewski wykazuje ostatnio niezdrowe upodobania.