Winston Bogarde wygrał Ligę Mistrzów z Ajaksem Amsterdam, a jako gracz Barcelony wywalczył m.in. mistrzostwo Hiszpanii czy Superpuchar Europy. W 2000 roku przeniósł się do Chelsea Londyn, w której przez cztery lata rozegrał zaledwie... dwanaście spotkań. Zarabiał jednak olbrzymie pieniądze i wypełnił kontrakt, a następnie zakończył karierę. Przypięta do niego łatka zachłannika sprawia, że od lat nie może znaleźć pracy jako trener.
Kontrakt życia?
– Chelsea zaproponowała mi kontrakt, który podpisałem, więc jaki jest problem? – to jeden z najpopularniejszych cytatów dotyczących Bogarde, który przytacza się po latach. Holender występował na pozycji środkowego obrońcy. Gdy Gianluca Vialli – ówczesny menedżer Chelsea – sprowadzał go do Londynu z Barcelony, wydawało się, że The Blues zyskają solidnego piłkarza. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna...
W wieku 29 lat podpisał kontrakt, który pozwolił mu na zarobienie 10 milionów funtów przez cztery sezony. Mimo to kilka lat po zakończeniu kariery popadł w problemy finansowe – w 2011 roku zbankrutował i odebrano mu posiadłość nazywaną "Wielkim Domem".
Ludzie wspominają go jako człowieka lubiącego przepych i rozgłos. Wokół jego osoby po latach narosło wiele legend – na przykład taka, że na treningi Chelsea często przylatywał prosto z Holandii. Sam zawodnik kategorycznie zaprzeczał takim pogłoskom. – Bogarde zawsze miał wielkie ego. Gdy był w pokoju, wszyscy musieli wiedzieć, że tam jest – wspominał jeden z jego byłych kolegów z reprezentacji.
– Nie miał ochoty osiągnąć niczego. Gdybym był na jego miejscu, jako profesjonalista czułbym się wtedy zakłopotany. Pod wieloma względami to tragiczna opowieść, bo odszedł na emeryturę zaledwie siedem lat temu – przyznał w 2011 roku Graeme Le Saux, były kolega Bogarde z czasów gry w Chelsea, gdy zapytano go o problemy finansowe dawnego partnera z zespołu.
Po zakończeniu gry w piłkę zajmował się różnymi rzeczami. Mówiono o tym, że prowadził klub gier hazardowych. – To nieprawda. Miałem natomiast firmę rozrywkową. Zajmowaliśmy się organizacją koncertów i innych wydarzeń – wspominał w 2015 roku w rozmowie z "The Guardian".
Ludzie nie zapomnieli...
Bogarde za wszelką cenę próbuje ocieplić wizerunek i chce wyjaśnić to, co wydarzyło się w Chelsea. – Do klubu sprowadził mnie Vialli, ale tydzień po moim przyjściu został zwolniony. Musiałem czekać kto zostanie nowym trenerem i liczyć na to, że dostanę szansę – opowiadał.
Viallego zastąpił Claudio Ranieri, a Holender widział, że ma niewielkie szanse na regularną grę. Klub chciał w jakiś sposób rozwiązać tę sytuację, ponieważ przed erą Romana Abramowicza sytuacja finansowa nie była tak dobra jak teraz...
W pewnym momencie pojawiła się nawet możliwość wypożyczenia zawodnika – Chelsea nie chciała jednak zgodzić się na to, by pokrywać 30 procent jego wynagrodzenia. Z tego powodu... Holender dalej obciążał budżet nie przynosząc żadnych korzyści zespołowi.
Bogarde twierdzi, że klub nigdy nie próbował nakłonić go do rezygnacji z części wypłacanych pieniędzy. Ostatni mecz rozegrał w... listopadzie 2002 roku. Miał problemy z kontuzjami, a także z utrzymaniem wagi, co tłumaczył... "trudnym dla siebie okresem".
Teraz ma uprawnienia trenerskie, pracował z grupami młodzieżowymi Ajaksu. Chciałby też spróbować sił jako pierwszy szkoleniowiec – łączono go m.in. z pracą w angielskim Oldham czy szkockim Motherwell. Wie jednak, że to, co wydarzyło się w Chelsea, nie sprzyja mu w poszukiwaniu pracodawcy...
– Uprawnienia mam już od kilku lat, teraz czekam na szansę. Jeśli ludzie wciąż mają w głowie tamtą sytuację, może być to problemem. Wtedy byłem jednak piłkarzem, a teraz jestem trenerem. To ciągnie się za mną i być może będzie tak przez całe życie. Każdy popełnia jednak błędy, z których trzeba wyciągnąć wnioski – podkreślił.
Uważa, że mógłby pomóc wielu młodym zawodnikom, przekazując doświadczenia z czasów piłkarskiej kariery. Wielu z nich dzięki temu mogłoby uniknąć pułapki, w którą wpadł on sam...