| Piłka ręczna / Reprezentacja kobiet
Związek Piłki Ręcznej w Polsce został w piątek poinformowany przez władze światowej federacji (IHF) o przyznaniu polskim szczypiornistkom "dzikiej karty" na grudniowe mistrzostwa świata. Pojawiły się obawy, czy biało-czerwone są w stanie zagrać na wysokim poziomie. Wprawdzie w play-off Polki wyraźnie uległy Rosjankom, to historia pokazuje, że właśnie "dzika karta" jest często początkiem drogi do wielkiego sukcesu.
O tym, że kadra trenera Leszka Krowickiego może otrzymać od IHF zaproszenie na grudniowy turniej informowaliśmy tuż po rewanżowym meczu z Rosją w Koszalinie.
– Światowa federacja (IHF) może przyznać "dziką kartę", a Polki są w światowym rankingu najwyżej sklasyfikowanym zespołem spośród tych, które nie przebrnęły przez eliminacje – mówił wówczas Wojciech Nowiński.
– Jestem szczęśliwy. Nasz nowy, młody zespół powinien jak najwięcej grać. Udział w wielkiej imprezie to doskonała okazja do zdobywania doświadczenia – powiedział po ogłoszeniu piątkowej decyzji IHF Leszek Krowicki. – Odbieram wiele telefonów od moich zawodniczek. Radość jest ogromna – dodał.
Nie wszyscy jednak podzielają radość selekcjonera i reprezentantek Polski. W licznych komentarzach szybko pojawiły się pytania czy zespół, który jest w trakcie przebudowy, a od Rosjanek dostał prawdziwe "lanie", powinien występować na mundialu.
"Sukces nie na boisku, a w gabinetach, niektórym nie smakuje" – zauważył w swoim felietonie Maciej Iwański.
Komentator TVP Sport słusznie jednak przypomniał, że w przeszłości o "dziką kartę" starały się o wiele większe federacje niż polska, a za ich starania zawodnicy odwdzięczali się w najlepszy możliwy sposób – dobrymi występami na parkiecie.
Od kontrowersji do medalu
Po raz pierwszy o "dzikiej karcie" na mistrzostwa świata głośno zrobiło się w 2014 roku. Wówczas kwalifikacje do zaplanowanego na styczeń 2015 turnieju w Katarze przegrali Niemcy – w dwumeczu musieli uznać wyższość Polaków. Dla naszych zachodnich sąsiadów byłaby to druga z rzędu stracona mistrzowska impreza – nie wystąpili także w styczniowych ME w Danii.
Z pomocą Niemcom przyszli działacze, którzy w zaciszu gabinetów... wyrzucili z turnieju Australię (oficjalny powód: Oceania nie była zrzeszona w IHF).
Ostatecznie Niemcy zajęli w Katarze siódme miejsce. Nie było ono może sukcesem, ale dawało awans do turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Rio. A z Brazylii zespół prowadzony przez Dagura Sigurdssona wrócił z brązowym medalem. Przede wszystkim jednak, dzięki doświadczeniom zebranym podczas MŚ w 2015 roku, rok później młoda niemiecka kadra w imponującym stylu wygrała rozgrywane w Polsce mistrzostwa Europy.
"Dzika karta" na turniej w Katarze była zatem początkiem drogi do dwóch ogromnych sukcesów osiągniętych przez Niemców po kilku latach głębokiego kryzysu.
Dwa lata później, w styczniu 2017 roku, dzięki "dzikiej karcie" na mistrzostwa świata do Francji pojechali Norwegowie. Skandynawowie okazali się absolutną rewelacją turnieju. W finale ulegli gospodarzom, choć zdaniem wielu obserwatorów, to właśnie zespół Christiana Berge w całym turnieju spisywali się najlepiej, prezentując efektowną i nowoczesną piłkę ręczną.
Do najlepszej siódemki mistrzostw wybrani zostali Bjarte Myrhol, Sander Sagosen i Kristian Bjoernsen.
Warto dodać, że Norwegowie nie potrafili wywalczyć kwalifikacji na MŚ we wcześniejszych dwóch edycjach. Nie grali też w olimpijskim turnieju w Rio. Gdyby nie "dzika karta" styczniowy mundial we Francji byłby kolejną ważną imprezą bez ich udziału, a o Sagosenie czy Bjoernsenie nadal słyszałoby niewielu...
Nieco inaczej wygląda dotychczasowa sytuacja w rywalizacji pań. "Dzikie karty" przyznano jak dotąd tylko raz. W 2015 roku na mistrzostwa świata zaproszono Niemki i Serbki. Obie reprezentacje zagrały w Danii bez sukcesów, kończąc rywalizację odpowiednio na 13. i 15. miejscu.
Czas, żeby "dziką kartę" od IHF należycie wykorzystała jakaś kobieca reprezentacja, a chyba nikt inny nie ma ku temu lepszych predyspozycji niż Polki!
Do trzech razy sztuka
Biało-czerwone w dwóch poprzednich edycjach mistrzostw świata docierały do półfinału. I za każdy razem kończyły rywalizację bez medalu. Do trzech razy sztuka? Czemu nie!
Trener Krowicki otrzymał od ZPRP zadanie odmłodzenia zespołu. W kadrze nie ma wielu szczypiornistek, które stanowiły o sile zespołu Kima Rasmussena w 2013 i 2015 roku. Ale wówczas na Polki także nikt przecież nie stawiał.
Co więcej, w grze obecnej reprezentacji widać napawające optymizmem przebłyski. Polki co prawda nie awansowały na MŚ, ale w dwumeczu fazy play-off trafiły najgorzej jak tylko mogły – na Rosjanki, czyli aktualne mistrzynie olimpijskie, które wysoko ogrywają wszystkie zespoły poza Norwegią i Holandią.
W dodatku kadrę, która rywalizowała ze Sborną wzmocnią nieobecne ostatnio z różnych względów Karolina Kudłacz, Alina Wojtas czy Ewa Andrzejewska i Patrycja Kulwińska. W kręgu zainteresowań selekcjonera pozostają Emilia Galińska, Patrycja Królikowska, Aleksandra Zych, Natalia Nosek czy Aleksandra Rosiak.
Na koniec sceptykom trzeba przypomnieć, że udział i zebranie bezcennych doświadczeń w MŚ mają ogromne znaczenie w kontekście walki o awans na igrzyska olimpijskie w Tokio. Wcześniej biało-czerwone ogrywać się będą w dwóch towarzyskich turniejach w Japonii, a już jesienią rozpoczną walkę w eliminacjach Euro 2018.
Tymczasem już we wtorek losowanie grup mistrzostw świata. Transmisje z turnieju, który rozegrany zostanie od 1 do 17 grudnia w Niemczech na antenach Telewizji Polskiej, w aplikacji mobilnej i na stronie SPORT.TVP.PL.