Przejdź do pełnej wersji artykułu

Adam Matysek: czasami trzeba podjąć trudną decyzję

Adam Matysek w czasach gdy dla Bayeru Leverkusen (fot. Getty) Adam Matysek w czasach gdy dla Bayeru Leverkusen (fot. Getty)

– Każdy czekał na to, co wydarzy się w klubie. Przez zmiany właścicielskie straciliśmy dwa tygodnie. Chcielibyśmy zrobić kibicom niespodziankę jeszcze przed piątkowym meczem z Lechią Gdańsk – mówi Adam Matysek, dyrektor sportowy Śląska Wrocław.

Kuciak: nie słuchaliśmy tego, co mówił trener

Mateusz Karoń, SPORT.TVP.PL: – Kiedy okazało się, że Grzegorz Ślak nie przejmie Śląska, poczuł pan ulgę? Podobno pańskim następcą miał być Tomasz Kłos.
Adam Matysek:
– Pewien dziennikarz zajmuje się naszym klubem od 15 lat i chyba od początku pisze takie głupoty. Przecież to niedorzeczne – insynuować coś, nie pytając u źródła. Z Tomkiem Kłosem spędziłem pięć lat w jednym pokoju na zgrupowaniach. To mój przyjaciel i na pewno by mnie nie wygryzł. Owszem, spotkaliśmy się z panem Ślakiem, rozmawialiśmy siedem godzin o planach. Zwrot akcji był zaskoczeniem.

– Piłkarze chcieli podpisywać kontrakty w obliczu zmian właścicielskich?
– Każdy o to pytał i każdy czekał, czy zapewnimy sobie utrzymanie. Obie sprawy opóźniły kilka finalizacji. Na szczęście udało się wzmocnić zespół.

– Zagracie o coś więcej?
– Nasz cel to pierwsza ósemka. Trzeba walczyć, choć uciekły nam dwa tygodnie. Zakładałem, że do pierwszej kolejki w naszej kadrze będzie jeszcze dwóch, trzech zawodników.

– Czyli będą kolejne transfery?
– Trudno powiedzieć, kiedy dokładnie to się stanie. Pracujemy nad tym. Do piątkowego spotkania z Lechią Gdańsk chcielibyśmy zrobić kibicom jakąś niespodziankę.

– Frekwencja na waszym stadionie jest żenująca. Trybuny wreszcie zaczną się wypełniać?
– Wszyscy o tym rozmawiają, piłkarze też. Mam nadzieję, że tak będzie. Wskazana byłaby cierpliwość. Rozmawiamy o procesie długofalowym, pracy wielu działów. Z drugiej strony: na prezentację przy Oporowskiej przyszło ponad tysiąc osób.

– Zwycięstwo w derbach na pewno rozbudziłoby nadzieje.
– Zdecydowanie. Proszę pamiętać, że z Arką Gdynia zagrało tylko trzech graczy, którzy byli tu w poprzednim sezonie. Formacje muszą się zgrać.

– Kilka meczów z Zagłębiem pan zagrał. Mogę prosić o jakieś wspomnienie?
– Kiedyś Romuald Kujawa wykonywał rzut karny, a ja stałem w bramce. Podbiegł do "wapna", ale potem się cofnął i... sędzia dał mu żółtą kartkę. Romek myślał, że zrobię ruch w kierunku któregoś słupka. Wyczekałem go, więc stanął. Drugą próbę obroniłem. Niestety, nie udało mi się odbić piłki w bok. Kujawa tę szansę wykorzystał.

– Sądziłem, że usłyszę coś o słynnym 0:7...
– Boli do dziś. To moja największa sportowa porażka.

– Wróćmy do czasów obecnych. Praca dyrektora sportowego to wciąż nowość?
– Codziennie się uczę. Prowadzę wiele negocjacji, oglądam mnóstwo analiz, a potem trzeba podjąć decyzję dotyczącą podpisania kontraktu. Niektóre sprawy wcale nie są proste. Podoba mi się ta rola.

– Podobno do skutku dochodzi jedna na dziesięć transakcji.
– Boleśnie przekonałem się o tym zimą. Myślałem, że będę mógł sprowadzić wielu fajnych zawodników. Mniej więcej w środku negocjacji wszystko wyglądało dobrze, a na końcu mieliśmy fiasko, choćby w przypadku Tomka Hołoty. Rozmawiałem z władzami Arminii Bielefeld, agentem i zawodnikiem, rokowania były dobre, a jednak się nie udało.

– Zdobył pan specjalne wykształcenie?
– W Niemczech ukończyłem dwuletnie studium zarządzania w sporcie. Papierek to jedno. Doświadczenie jest natomiast nieocenione. Jako trener bramkarzy widziałem sporo, co okazało się pomocne; wtedy też ocenialiśmy przydatność piłkarzy, patrząc na nich pod wieloma względami. Oczywiście teraz interesuje mnie jeszcze więcej aspektów, myślę tutaj przede wszystkim o kwestiach budżetowych.

– Pozostał natomiast zwyczaj siadania na ławce rezerwowych.
– W Niemczech to normalne. Niestety, musiałem się oduczyć. Przyszedł do klubu oficjalny mail od PZPN i z tym nie mogłem dyskutować. Przepisy zabraniają. Nie ukrywam, że byłem tamtą wiadomością zaskoczony.

– Trener Jan Urban był zadowolony, gdy siadał pan obok?
– Nie spodziewał się. Podobnie rzecz wyglądała w przypadku Mariusza Rumaka. Nie słyszałem, żeby to był jakiś problem. Szkoleniowiec jest podczas meczu najważniejszy. Nie zamierzałem się wtrącać w jego zadania.

Prezentacja nowej drużyny Śląska wzbudziła ogromne zainteresowanie (fot. Maciej Kulczyński/PAP)

– W Polsce mamy niewielu menedżerów. Zazwyczaj o wszystkim decyduje prezes.
– Rola dyrektora sportowego jest bardzo ważna, ale trzeba współpracować. Tylko tak możemy zbudować dobry klimat do sukcesu.

– Rozstanie z Kamilem Bilińskim na pewno nie przebiegało w pozytywnej atmosferze. Zawodnik ma do was ogromny żal.
– To jedna z niewdzięcznych ról dyrektora sportowego. Czasami trzeba podjąć trudną decyzję, czasami będzie ona bardzo niewygodna. Intensywnie analizowaliśmy kształt kadry i uznaliśmy, że nie potrzebujemy jego czy Mariusza Pawełka. Kamil może mieć żal, nie oceniam tego. Musieliśmy zmienić oblicze drużyny. Po prostu nas nie przekonał.

– Skąd zwłoka?
– Nie jest w moim zamyśle czekanie do samego końca, ale musieliśmy wiedzieć, czy zapewnimy sobie utrzymanie. Wolałbym przekazywać te sprawy piłkarzom wcześniej.

– Z moich informacji wynika, że część zawodników nie była w stanie usłyszeć jakiegokolwiek stanowiska klubu...
– Nie wnikałbym w szczegóły, to nie jest odpowiednie miejsce do takich rozmów. Przypominam: długo walczyliśmy o utrzymanie. Jak zachowywaliby się, gdyby mieli pięć miesięcy do końca kontraktu i wiedzieli, że go nie przedłużymy?

– Myślę, że chodzi o brak komunikacji, a nie decyzji.
– Nie chcę więcej wypowiadać się na ten temat.

– Jaki pomysł na klub ma Adam Matysek?
– Mam go w głowie, ale potrzebuję czasu. Jestem tu od listopada ubiegłego roku. To stosunkowo krótko, a mieliśmy przecież zmianę na stanowisku prezesa. Wciąż szukano nowego właściciela, co nie zwalnia mnie z obowiązków. Musimy nadal pracować nad poprawieniem szeregu spraw: administracji, działu analizy, marketingu, służby medycznej czy innych obszarów. Potrzeba ludzi oraz pieniędzy. Na razie nasza sytuacja jest stabilna. Najważniejszy będzie wynik sportowy, ale trzeba pokazać miastu, że taka drużyna piłkarska jak Śląsk Wrocław istnieje.

– Umowa z miastem na dwa miliony złotych rocznie dla akademii robi wrażenie.
– Wypada przyklasnąć. Pierwsze efekty będą za cztery, pięć lat. Zatrudniono Tadeusza Pawłowskiego, który działa prężnie, układa struktury. To jest nasza przyszłość, musimy wychowywać piłkarzy do pierwszego składu.

– Marzy wam się projekt jak w Zagłębiu Lubin?
– Nie wzorujemy się na jednym klubie. Czerpiemy informacje z akademii różnych drużyn. Zawarliśmy umowy o współpracy z kilkunastoma akademiami we Wrocławiu. Dolny Śląsk to wspaniały region, są tu utalentowani chłopcy. Nie możemy pozwolić, żeby uciekali do Białegostoku czy gdziekolwiek indziej.

Rozmawiał Mateusz Karoń

Źródło: sport.tvp.pl
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także