{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Wyspiarskie przygody Hiszpanów. Morata śladami rodaków

Kilkanaście lat temu transfery Z La Liga do Premier League były uważane za bardzo ryzykowne. Twierdzono, że zawodnicy wychowani na Półwyspie Iberyjskim nie są w stanie dostosować się do siłowej i mniej finezyjnej gry. Szlak przecierali pomocnicy – David Silva, Cesc Fabregas i Jesus Navas. Obecnie Hiszpanów jest już znacznie więcej. Liczna grupa obaliła mit, że tamtejsi zawodnicy nie potrafią grać podczas chłodnych i deszczowych wieczorów w Anglii.
Najgorętsze nazwiska lata. Potęgi jeszcze silniejsze...
Alvaro Morata, który kilka dni temu zamienił Madryt na Londyn, wpisuje się w trend, który od pewnego czasu panuje w Premier League. W każdej z drużyn zaliczanych do czołówki ligi, poza Manchesterem United, grał ostatnio lub będzie występował napastnik z Hiszpanii. Nie oznacza to, że Czerwone Diabły nie kupowały od klubów z La Liga. Ander Herrera, Juan Mata i David De Gea to przykłady trafionych inwestycji.
Napastnicy mieli jednak problemy, aby skuteczność z hiszpańskich boisk przełożyć na bramki w Anglii. Próbowało wielu, ale na dobrą sprawę żaden z nich nie zdołał przez długi czas utrzymać wysokiej formy. Najbardziej obiecujący start miał Fernando Torres.

Bohater i zdrajca
El Nino trafił do Liverpoolu w 2007 roku z Atletico Madryt. Na Anfield Road przychodził jako jeden z najbardziej utalentowanych piłkarzy młodego pokolenia w Hiszpanii. W tamtych czasach w Primera Division nie grali Lionel Messi i Cristiano Ronaldo, więc wyniki w okolicach 20 goli na sezon uznawano za bardzo dobre osiągnięcie. Los Colchoneros jeszcze 10 lat temu nie byli trzecią siłą ligi hiszpańskiej, więc dorobek Torresa, który w La Liga trafiał od 13 do 20 razy, wyglądał imponująco.
Na Anfield Road spisywał się podobnie jak w Atletico. Zaczął od strzelenia 24 goli w 33 meczach. W kolejnych latach grał mniej – głównie ze względu na kontuzje, ale i tak pokonywał bramkarzy z wysoką częstotliwością. Trafienia nie przekładały się jednak na trofea, co mogło irytować napastnika. – Nie miałem czasu. Miałem 27 lat, nie mogłem już dłużej czekać, chciałem zwyciężać – powiedział, dlatego zimą 2011 roku zdecydował się odejść do Chelsea.
Tego kibice Liverpoolu nie byli w stanie wybaczyć. – Przedstawili mnie jako zdrajcę. Klub nie chciał przyznać, że działał na szkodę całego zespołu. Musieli znaleźć winnego – dodał Torres. Przygoda w Chelsea nie potoczyła się jednak tak, jakby tego chciał. W Londynie spędził 3,5 roku, strzelając zaledwie 20 goli. – Ta drużyna nie pasowała do mnie. Była dobrze zorganizowana, ale o nieodpowiednim charakterze dla mnie – stwierdził. Mimo to zdołał sięgnąć po upragnione trofea – Puchar Anglii, Ligę Mistrzów i Ligę Europejską.

Zwichnięta kostka – zwichnięta kariera
Próżno szukać pozytywów także w przypadku kariery Michu, który swój talent pokazał w Rayo Vallecano. Dla zespołu z Madrytu zdobył 17 bramek w 39 spotkaniach, co szybko zauważono w Anglii. Transfer do Swansea City miał być jedynie pierwszym stopniem do zaistnienia w Premier League.
Jako pierwszy po Hiszpana zgłosił się Arsenal. Po roku gry Hiszpana, w trakcie którego zdobył aż 18 bramek, Arsene Wenger był w stanie kupić go za 25 milionów funtów. Michu nie skorzystał jednak z oferty. Kolejny sezon rozpoczął w tym samym zespole, ale okazał się on początkiem koszmaru piłkarza.
Przez kontuzję kostki nie mógł grać od końca grudnia 2013 roku do lutego 2014. Przez następny miesiąc starał się wrócić do optymalnej dyspozycji, ale na boisko wybiegł dopiero w marcu. Nie był w stanie wywalczyć sobie ponownie miejsca w wyjściowym składzie, grając głównie w końcówkach spotkań. Został wypożyczony do Napoli, ale tam także nie przekonał do siebie trenera.
Sytuacja zdrowotna zmusiła go do podjęcia trudnych decyzji. Spróbował postawić karierę na nogi w… czwartoligowej drużynie hiszpańskiej – UP Langreo, skąd następnie trafił do Realu Oviedo, który występuje w Segunda Division. W klubie rozegrał 24 spotkania i strzelił zaledwie jednego gola, co zmusiło go do rozstania się z profesjonalnym futbolem.
"Stan prawej kostki doprowadził mnie do miejsca, w którym muszę się pożegnać z uprawianiem piłki nożnej. (…) Chciałbym powiedzieć, że uważam siebie za szczerego faceta, dzięki wychowaniu moich rodziców i zawsze starałem się dać z siebie wszystko dla każdego klubu, w którym występowałem" – napisał piłkarz w oświadczeniu.
Nieprzemyślane wybory
Czasami zawodnicy są skazani na porażkę w danym zespole od samego początku, o czym przekonali się Roberto Soldado i Lucas Perez. Pierwszy z nich przez dwa lata grał w Tottenhamie, a drugi w poprzednim letnim okienku został sprowadzony przez Arsenal. To dwa duże zespoły, w których trudno dostać się do wyjściowego składu, a obaj zawodnicy nie są zaliczani do najlepszych piłkarzy na swojej pozycji.
Soldado musiał rywalizować z Emmanuelem Adebayorem. Podczas pierwszego sezonu w Londynie grał całkiem sporo, ponieważ wystąpił w 28 spotkaniach. Strzelił zaledwie sześć goli, ale to i tak dużo w porównaniu do kolejnego, w którym musiał zadowolić się rolą zmiennika i zaledwie jedną bramką w 24 meczach. Przez rozczarowującą liczbę minut spędzonych na boisku zdecydował się wrócić do Hiszpanii.
Ten sam los czeka najprawdopodobniej Lucasa Pereza, który w sezonie 2015/2016 był motorem napędowym Deportivo La Coruna, stając się jednym z najlepszych strzelców i asystentów ligi hiszpańskiej. Arsenal kupił go za 20 milionów, mimo że miał już 27 lat. Jego rola była z góry znana – miał być zmiennikiem Olivera Girouda. Po przyjściu Alexandre Lacazette’a jego pozycja znacznie osłabła i prawdopodobnie będzie musiał pożegnać się z Kanonierami.
Wyrzucony przez... rodaka
Zaprzeczeniem wszystkich powyższych przypadków jest Diego Costa, ale i on nie może być pewny swojej przyszłości w Anglii. Nie trapiły go urazy, ma za sobą znakomity sezon w barwach Chelsea, ale przyjście rodaka – Alvaro Moraty – może doprowadzić go do pożegnania ze Stamford Bridge.
Antonio Conte nie liczy na piłkarza, który zagwarantował mu 22 bramki we wszystkich rozgrywkach. – Zasugerowałem władzom klubu, aby zdecydowały do dalej. Dla mnie jest jednak jasne, że trener nie chce mnie w klubie – powiedział Costa na początku czerwca.
Wiele mówi się o zainteresowaniu ze strony Atletico, w którym piłkarz grał już zanim trafił do Chelsea. Chce on jednak zagrać na mistrzostwach świata, a Los Colchoneros nie mogą rejestrować nowych zawodników do następnego okienka transferowego ze względu na karę od FIFA. – Powrót byłby czymś miłym, ale potrzebuję regularnej gry. Trudno pozwolić sobie na cztery lub pięć miesięcy przerwy. Ludzie jednak wiedzą, że kocham życie w Madrycie – zapewnił.