{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Barca rozminęła się z wartościami? "Motto jest aktualne"

Z perspektywy kibica w Polsce sytuacja sprzed niedzielnego meczu Barcelony z Las Palmas wydaje się niezrozumiała. Klub z Camp Nou chciał go przełożyć ze względu na zamieszki spowodowane przeprowadzaniem referendum niepodległościowego w Katalonii. Obserwując sytuację z boku łatwo powiedzieć, że polityka nie powinna mieszać się do sportu, ale FC Barcelona to klub, który dla wielu jest symbolem walki o niezależność regionu.
"Wstyd i godność". Barca wygrała przy "zamkniętych drzwiach"
Decyzja o rozegraniu spotkania na Camp Nou nie przyszła gospodarzom łatwo, o czym świadczą słowa Gerarda Pique, który po końcowym gwizdku nie potrafił ukryć łez. – To był trudny dzień. Doskonale zdaje sobie sprawę, że są tacy, którzy nie rozumieją decyzji o rozegraniu meczu. Nie wydaje mi się, aby motto "więcej niż klub" przestało być aktualne, ale rozumiem tych, którzy uważają, że nie powinniśmy wyjść na boisko – powiedział obrońca.
Obrońca Barcelony najbardziej otwarcie mówił o wątpliwościach, ale nie był jedynym, który manifestował niezadowolenie. Sergio Busquets udzielał pomeczowego wywiadu w koszulce treningowej w barwach Katalonii (czerwono-żółte pasy), a kilku zawodników, m.in. Sergi Roberto, opublikowało przed meczem zdjęcia z lokali wyborczych, gdzie głosowali.
Historia kołem się toczy
Tym razem polityka nie wygrała ze sportem, bo spotkanie zostało rozegrane, ale i tak miała ogromny wpływ. Kibice nie weszli na stadion, ale nie ze względów bezpieczeństwa. – Mecz zostanie przeprowadzony przy pustych trybunach z powodu wyjątkowości sytuacji – skomentował enigmatycznie prezydent klubu – Josep Maria Bartomeu.
Decyzja nie spotkała się z przychylnością miejscowych fanów. Rozbieżności były na tyle duże, że do dymisji podał się wiceprezes Carles Vilarrubi, a także Jordi Mones i Xavi Vilajoan. Pierwszy z nich był członkiem zarządu, a drugi pracował w pionie sportowym i młodzieżowym.
FC Barcelona jest wyjątkowym zespołem nie tylko dzięki grze na wysokim poziomie. Od wielu lat to symbol walki regionu o niepodległość. W latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku Katalończycy na meczach dodawali sobie otuchy w walce z reżimem generała Francisco Franco. Dziś, patrząc na obrazki z ulic miasta i walk policji z mieszkańcami, wielu twierdzi, że historia zatoczyła koło.

To właśnie ze względu na wydarzenia historyczne nie można w Barcelonie oddzielić polityki i sportu. To połączenie jest widoczne w: katalońskim hymnie klubu, okrzykach "independencia" w 17. minucie i 14. sekundzie każdego spotkania na Camp Nou (1714 to data zdobycia Barcelony przez wojska Burbonów), a także w żółto-czerwonych flagach, które są nieodłącznym elementem starć pod szyldem UEFA. Klub niejednokrotnie był za nie karany, ale nie odstraszyło to od ich wywieszania. Wręcz przeciwnie – wzbudzało jeszcze większą złość, która doprowadziła do wygwizdywania hymnu Ligi Mistrzów.
Wartości cenniejsze niż punkty
Redakcja "Marki" napisała w poniedziałkowym wydaniu gazety, że Barcelona sprzeciwiła się wyznawanym wartościom. Pod groźbą utraty sześciu punktów zdecydowała się wyjść na boisko i zagrać mecz, gdy mieszkańcy miasta cierpieli w starciach z policją. Z jednej strony można to rozpatrywać jako rozsądne zachowanie władz klubu, które zorientowały się, że nie zdołają wymusić na szefach ligi przełożenia spotkania. Według hiszpańskiego rządu referendum w Katalonii było nielegalne, więc dalsze negocjacje z La Liga byłyby nieskuteczne.
Kibice Barcy nie należą do tych, którzy patrzą jedynie na wyniki. Camp Nou to dla nich miejsce, gdzie mogą się zjednoczyć i wspólnie walczyć o prawo do niepodległości. Decyzja o rozegraniu spotkania z Las Palmas to więc policzek i kolejny argument do krytyki prezydenta Bartomeu.