Jupp Heynckes ma jasny cel – wydobyć maksimum z zawodników Bayernu Monachium. Jest specem od motywacji i człowiekiem, którego trudno nie lubić. Szefowie mistrza Niemiec podjęli decyzję idealną. Teraz mogą spokojnie szukać trenera na przyszłość.
Kiedy w Monachium ogłoszono, że drużynę przejmie Heynckes, kilku piłkarzy odetchnęło z ulgą. Oznaczało to, że na Allianz Arenie nie pojawi się Thomas Tuchel. Mats Hummels nie wspominał tej współpracy zbyt dobrze. Za czasów Borussii Dortmund obaj panowie dogadywali się, delikatnie mówiąc, średnio.
Tuchel zostałby przyjęty raczej chłodno. Zresztą, sam też nie zadbał o to, by jak najszybciej zidentyfikować bolączki szatni. Z przecieków medialnych dowiadujemy się, że interesowały go przede wszystkim aspekty sportowe. Wypytywał o nie już podczas pierwszej rozmowy. Fakt ten mocno zmartwił działaczy Bayernu. Zdawali sobie sprawę, jak ważne będzie poprawienie atmosfery po odejściu Carlo Ancelottiego. Były trener BVB to typ, który nigdy nie przywiązywał szczególnej wagi do relacji interpersonalnych. Zachowywał się jak kierownik w dziale handlowym dużej korporacji. Monachijczycy potrzebowali zupełnie innego podejścia.
Spec od atmosfery
Heynckes jest przeciwieństwem Tuchela. Piłkarze go uwielbiają. Po zakończeniu kariery trenerskiej, pozostawał z nimi w stałym kontakcie. Gdy wrócił do zawodu, gracze Bayernu cieszyli się na tę współpracę. Kilku znało go osobiście, reszta jedynie z opowieści.
– To najlepsze rozwiązanie dla klubu i dla nas. Ma duże doświadczenie, które pomoże nam wrócić do odpowiedniej formy. Z pewnością jego przyjście będzie pozytywnym impulsem – przyznał Jerome Boateng, obrońca FCB.
W podobnym tonie wypowiadali się między innymi Hummels czy Joshua Kimmich. Zmianę dało się odczuć już podczas meczu z SC Freiburg. Mistrzowie Niemiec rozgromili zespół Rafała Gikiewicza i Bartosza Kapustki aż 5:0. Najważniejszy był oczywiście styl. Ociężała, przewidywalna drużyna zaczęła wreszcie walczyć. Chwilowy bodziec zadziałał. Heynckes musi nadal wzniecać ogień, choć w pewnym momencie sam poczuł się wypalony.
Ciepłe kapcie
W 2013 zakończył się jego kontrakt z Bayernem. Zdecydował wtedy, że pora odpocząć. Zajął się domem i zwierzętami, które uwielbia. Ma psa, dwa koty oraz wielki ogród – w nim znajduje się sporych rozmiarów oczko wodne pełne rozmaitych ryb. Właśnie tam emerytowany trener szukał spokoju.
– Potrzebowałem tego. Żartowałem z żoną, że powinniśmy stworzyć album z wszystkimi zaproszeniami na wydarzenia, które miałbym uświetnić. Dostawałem ich mnóstwo. Ostatnio nawet były oficer chciał, bym przyszedł na jakiś wieczór dyskusyjny. Staram się zawsze odpowiadać na tego typu listy. Zazwyczaj robiła to właśnie moja żona. Otrzymujemy ich tak dużo, że dobrze byłoby zatrudnić sekretarkę – śmiał się Henynckes, będący domatorem oraz dżentelmenem. W domu to on odpowiada za wynoszenie śmieci czy nakrywanie do stołu.
Ostatnio kontakt ze sportem kontakt miał głównie przed telewizorem albo w piwnicy, gdzie trzy razy w tygodniu ćwiczył dla podtrzymania formy. Telefony od Uliego Hoenessa i Karla-Heinza Rummenigge wyrwały go z zacisza.
Ma już 72 lata, ale zdecydował się pomóc Bayernowi. Po pierwsze: z Hoenessem łączy go przyjaźń. Po drugie: do bawarskiego giganta ma ogromny sentyment. Prowadził go trzy razy. W 2009 myślał też o zakończeniu kariery, ale został poproszony o tymczasowe przejęcie zespołu. Piłkarze czuli się doskonale, a Heynckes dostał "drugie życie". Chwilę później został trenerem Bayeru Leverkusen.
Ostatnie podejście (2011-13) zostało zwieńczone wielkim sukcesem. "Don Jupp" zasiadł na tronie w potrójnej koronie. Wygrał najważniejsze trofeum – Ligę Mistrzów. W ramach podziękowania szefowie niemieckiego klubu wręczyli mu... pamiątkowy album. Choć był to skromny upominek, dla Heynckesa znaczył wiele. Postawił go w honorowym miejscu – tuż obok miniaturowej repliki pucharu wręczanego za zwycięstwo w Champions League. Dostał go za wygranie tych rozgrywek z Realem Madryt w 1998. Teraz ma pomóc Bayernowi zbudować fundamenty pod podobny sukces. Zapewne dokonany przez dużo młodszego Juliana Nagelsmanna.
Oświetli drogę
Heynckes przyszedł do Bayernu, by wskazać piłkarzom drogę. Dawniej żartowano, że mógłby ją oświetlać. Koledzy z szatni nadali mu pseudonim "Osram" – od nazwy firmy produkującej żarówki. Wszystko przez niespotykanie czerwoną twarz.
Trudno nie lubić nowego trenera FCB. W świecie piłkarskim uchodzi on za "prawdziwka", który nigdy nie zachowywał się chytrze. Nie miał zwyczaju negocjowania premii za osiągane cele. Przychodził do pracy, by wykonać ją jak najlepiej.
Krytycznie na jego temat wypowiadał się jedynie Christoph Daum. Pod koniec lat 80. powiedział: – Prognoza pogody jest ciekawsza od rozmowy z Heynckesem.
Dodawał też, że przynosi pecha, ponieważ jego zespoły zawsze przegrywają w końcówkach spotkań. Co ciekawe – Daum nie doczekał się odpowiedzi "Don Juppa". Zrobił to za niego przyjaciel Uli Hoeness.
Heynckes to człowiek spokojny, a przede wszystkim sumienny. Gdy odchodził z Borussii Moenchengladbach, na stole położył kluczyki do samochodu służbowego oraz dokumenty. – Auto jest umyte i zatankowane – powiedział, a potem wyszedł. W identycznym stanie zostawił Bayern przed czterema laty. Dziś misja wygląda dokładnie tak samo.