Meksyk ma najlepszą ligę w Ameryce Północnej i Karaibach. Pieniędzy w bród, piękne stadiony, świetnych trenerów z zagranicy, tylko... nie ma z kim rywalizować! Transmisja spotkania Polska – Meksyk w poniedziałek (studio – 18:45, mecz – 20:45) w TVP1, TVP Sport, SPORT.TVP.PL i aplikacji mobilnej).
Meksykańskie kluby wygrały ostatnich dwanaście (!) z rzędu edycji kontynentalnej Ligi Mistrzów! Rozsławiony w świecie za sprawą ściągania europejskich oldbojów MLS ostatni raz wygrał rozgrywki kiedy nazywały się jeszcze Puchar Mistrzów, w 2000 roku!
Supremacja albo hegemonia to jedyne określenia jakie przychodzą do głowy jeśli uświadomimy sobie, że pięć z sześciu ostatnich finałów rozgrywek było wewnętrzną rozgrywką klubów meksykańskich. Ba, w 2016 meksykańskie kluby w komplecie doszły do półfinałów zajmując wszystkie cztery miejsca! Przereklamowane zespoły z MLS wszystkie jak jeden mąż odpadły po konfrontacjach właśnie z Meksykanami.
Nie od rzeczy więc stwierdzenie, że Meksykanie mogą przegrać tylko... sami ze sobą!
A żeby było gorzej, wraz ze zmianą kalendarza rozgrywek pucharowych w Ameryce Południowej, meksykańskie kluby musiały wycofać się z rywalizacji o tamtejsze Copa Libertdores (inna sprawa, że były to te drużyny, które nie miały kwalifikacji do Ligi Mistrzów CONMEBOL).
Samotność hegemona zrobiła się więc dojmująca...
Transfery
Już kilka lat temu Meksykanie jako pierwsi na kontynentach amerykańskich rozszerzyli limit obcokrajowców do pięciu w kadrze meczowej. Z tym, że oni najszybciej dają paszporty nowo przybyłym, więc drugie tyle obcokrajowców "przechodzi" poza limitem. Zatem w klubowych kadrach I i II ligi mamy prawie 70 Argentyńczyków i blisko 30 Kolumbijczyków, nie licząc Ekwadorczyków, Urugwajczyków, Brazylijczyków i pojedynczych zawodników z innych krajów CONMEBOL i CONCACAF. Do tego mają plejadę znanych trenerów z Argentyny, Brazylii, Urugwaju i Paragwaju, od czasu do czasu także z Europy (obecnie w Lidze MX pracuje Hiszpan Paco Jemez w Cruz Azul). Ba, czas sukcesów marketingowych kosztem podstarzałych uznanych z Europy już mają za sobą. Nawet Pep Guardiola grał tutaj tuż przed zakończeniem kariery. Z Realu wyciągnięto Emilio Butragueno, z Interu Chilijczyka Ivana Zamorano, a w ostatnich latach grał tam Ronaldinho.
Od kilku lat bryluje w lidze reprezentant Francji, opłacany 5 mln dolarów rocznie, Andre-Pierre Gignac. W tym roku trafił do ligi znany z Lyonu i Borussii Moenchengladbach Thimotee Kolodziejczak. Pachuca złowiła w Milanie asa reprezentacji Japonii, grającego przez lata na europejskich boiskach Keisuke Hondę. Meksykańskie kluby bez większych oporów wyciągają ze Starego Kontynentu Latynosów, których kariery w Europie średnio się układały. Najzwyczajniej w świecie dostają też lepsze oferty finansowe, jak choćby Chilijczyk Marcelo Diaz z Celty Vigo od Pumas, Argentyńczyk Santiago Garcia z Werderu Brema od Toluki czy Lionel Vangioni z AC Milan od Monterrey. Wystarczy wspomnieć, że milion dolarów i więcej zarabia w Lidze MX ponad 30 zawodników, tylko liga brazylijska spośród tych latynoamerykańskich wytrzymuje porównania finansowe z Meksykanami.
Stadiony
Dobrych obiektów nie brakuje. Pamiętajmy jednak, że kraj ten organizował Igrzyska Olimpijskie w 1968 roku, a w 1970 i 1986 dwa mundiale. Siłą rzeczy wysokiej klasy aren stawianych lub modernizowanych na czas tych imprez jest sporo. Co najwyżej trzeba je odnawiać co kilka lat, ale to żaden problem dla klubów sponsorowanych przez wszystkie wielkie firmy działające na lokalnym rynku. Od sieci sklepów przez firmy budowlane, banki i te telekomunikacyjne. Meksykańskie, ale też amerykańskie, chińskie a nawet europejskie. Futbol dzięki ogromnej popularności jest po prostu kapitalnym nośnikiem reklam. Imponująca średnia ponad 23 tysięcy widzów w meczu ligowym przemawia do wyobraźni sponsorów. Nie ma się co dziwić, że najlepsza drużyna ostatnich lat, CF Monterrey, bez większych kłopotów znalazła pieniądze na postawienie pięknego, futurystycznego Estadio BBVA Bancomer. Obiekt na 51 500 widzów co tydzień gości średnio ponad 47 500, a bilety na mecze należą do najdroższych w kraju. Działająca od dwóch lat arena jest trzecią największą w kraju za znanymi z mundialu Jalisco z Guadalajary i Azteca z Mexico City, acz nie ma wątpliwości, że najnowocześniejszą.
Prawa telewizyjne
To kraj prawdziwej wolności pod tym względem. Każdy klub samodzielnie dogaduje się w kwestii sprzedaży praw telewizyjnych. Innymi słowy nie ma dominacji jednego kanału sportowego jak w większości krajów świata. I tak mocny w Meksyku FOX Sports pokazuje mecze Tijuany, Pachuki, Santos Laguny i Club Leon. Ale pozostałe kluby mają podpisane umowy z trzema różnymi telewizjami z Meksyku: Univision, Azteca i Televisa. Mało tego, Chivas z Guadalajary po wielu latach współpracy z Televisą i niezbyt udanym przejściu do ESPN zrobiło kanał Chivas TV i wszystkie mecze ligowe i pucharowe na własnym stadionie pokazuje swoimi siłami!
Oczywiście, my Europejczycy, przyzwyczajeni do scentralizowanych praw patrzymy na taki podział jak na dziwactwo, z drugiej jednak strony model meksykański daje możliwość zarabiania na futbolu wielu podmiotom, a każdy klub jest panem swojego losu. Inna też jest perspektywa pokazywania drużyn, bowiem każda telewizja ma "swoje ekipy", zatem transmisje i programy przed i pomeczowe muszą być naładowane potężnym ładunkiem emocjonalnym, co dla kochających emfazę Latynosów nie jest bez znaczenia. O ile w Meksyku rozgrywki ogląda się w pięciu różnych telewizjach, o tyle w USA, gdzie liga MX jest bardzo popularna, doszło do aliansu Univision z ESPN i nowe joint venture pokazuje wszystkie 18 drużyn na terytorium tego kraju.
W Europie liga meksykańska raczej nie ma szans na popularność z racji sporej różnicy czasu, bo mecze zaczynają się "u nas" zwykle grubo po północy. Żeby nie być gołosłownym w wychwalaniu autorskiego pomysłu działaczy Ligi MX wystarczy wspomnieć, że co roku klubu dostają od 15 mln do 60 mln zł. Czyli globalnie ponad cztery razy więcej niż w Ekstraklasie, a ostatnie wyniki Indigo's Raport nie uwzględniają jeszcze pieniędzy z sprzedaży praw międzynarodowych.
Meksykanie mają więc infrastrukturę, pieniądze i skutecznie działają na rynku transferowym przez co ich piłkarze, w przeciwieństwie do Argentyńczyków i Brazylijczyków, nie muszą błąkać się po mizernych klubach Europy, żeby zarobić przyzwoite pieniądze. Dość napisać, że jeśli znajdziemy meksykańskiego zawodnika w małym klubie Portugalii lub Holandii to jest to młokos wypożyczony z FC Porto, Manchesteru City lub Realu Madryt. Wystarczy wspomnieć, że na mecze z Polską i Belgią powołano aż dziewięciu graczy z ligi lokalnej (tyle co w Argentynie i Brazylii pospołu), a najliczniej reprezentowanym klubem w kadrze jest lider ligi portugalskiej, FC Porto. Co ciekawe, z sąsiedniej MLS powołania dostali jedynie odkurzeni przez selekcjonera byli gracze FC Barcelony, bracia Giovani i Jonathan dos Santosowie.
Bartłomiej Rabij
Następne