Kamil Stoch wygrał konkursy w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen i na półmetku 66. Turnieju Czterech Skoczni jest liderem zawodów. Historia pokazuje, że ten, kto do rywalizacji w Innsbrucku przystępował z pierwszego miejsca, zazwyczaj cieszył się z końcowego triumfu.
Polak wystrzelił na inaugurację, skacząc znakomicie w drugiej serii. Odległość 137 metrów pozwoliła mu wyprzedzić drugiego Niemca Richarda Freitaga i trzeciego Dawida Kubackiego. Równie znakomicie było w Ga-Pa. Obrońca tytułu prowadził już po pierwszej kolejce i nawet kapryśna aura nie popsuła mu święta.
Swoboda, z jaką wygrywa mistrz olimpijski, sprawa że wielu już zastanawia się, czy stać go na powtórzenie wyczynu Svena Hannawalda, który w sezonie 2001/02 zwyciężył we wszystkich konkursach TCS. – Wy sobie o tym mówcie, ale poza mną – powiedział Stoch zaraz po drugim zwycięstwie. On doskonale zdaje sobie sprawę, że najważniejsze będzie teraz utrzymanie przewagi, wynoszącej na półmetku 11,8 pkt.
Prowadzenie po noworocznym konkursie to kapitał, który trudno zmarnować. Z 17 edycji w XXI wieku tylko cztery razy zdarzyło się, by ktoś inny wznosił na koniec statuetkę złotego orła. W 2001 roku po Ga-Pa liderem był Noriaki Kasai. W Innsbrucku zajął jednak 3. miejsce, a wygrał Adam Małysz. Polak nie oddał już prowadzenia, pieczętując tytuł w Bischofshofen.
Dwukrotnie przewagi w klasyfikacji generalnej nie utrzymał Gregor Schlierenzauer. Szczególnie bolesny był dla niego konkurs w 2007 roku, gdy w rodzinnym Innsbrucku był dopiero 11. i stracił do zwycięzcy zawodów – Andersa Jacobsena – blisko 40 punktów. Dwanaście miesięcy później "Schlieri" przegrał rywalizację z doświadczonym Janne Ahonenem, który wygrał dwa ostatnie konkursy.
Austriak z ogromną presją nie radził sobie jako nastolatek. Gdy nabrał doświadczenia, potrafił nawet skutecznie odrabiać straty. Tak było w 2013 roku, kiedy noworocznym liderem był Anders Jacobsen. Norweg został jednak znokautowany w Innsbrucku przez Schlierenzauera, który w Bischofshofen postawił kropkę nad "i". Był to zresztą ostatni turniej, gdy ktokolwiek dogonił zawodnika, prowadzącego po pierwszych dwóch konkursach.
Nieco inaczej trzeba spojrzeć na sytuację z sezonu 2005/06. Wszystko przez niespotykane rozstrzygnięcie końcowe – wygraną ex aequo Ahonena i Jakuba Jandy. Z Ga-Pa jako lider wyjeżdżał Fin. Na Bergisel niespodziewanie był szósty, co wykorzystał Czech, który przed zawodami w Bischofshofen miał dwa punkty przewagi nad "Maską".
Następne