Były reprezentant Chorwacji, były piłkarz Arsenalu i Szachtara trafia do Polski! Kiedy taka informacja obiega kraj, media i kibice wpadają w ekstazę. Niestety, zła wiadomość jest taka, że niespełna 35-letni napastnik ostatnio grzał ławę, grał niewiele, bramek nie zdobywał.
Eduardo – w Ekstraklasie taki gracz to nie lada gratka. Pochodzi z Brazylii, ostatnio, na finiszu kariery, wrócił do kraju dzieciństwa, grał w Atletico Paranaense z Kurytyby. Tylko brać, niech czaruje polską publiczność!
Tyle teoria. Praktyka jest niestety nieco bardziej bolesna i z ostrożnością każe podchodzić do tego transferu. Po pierwsze, Eduardo w lutym, kiedy wznowi grę Ekstraklasie, będzie miał 35 lat. To naprawdę sporo i tylko wybrańcy losu prezentują w tym wieku wysoką formę. Oczywiście jest zawodowcem, dba o siebie, jest fit, itp., itd. Ale zawodowy piłkarz mający być postacią mistrza kraju to coś więcej niż po prostu zawodnik przychodzący do klubu łatającego dziury w składzie.
Czy w wieku 35 lat chorwacki Brazylijczyk ciągle jest w formie fizycznej pozwalającej na szybki start i wytrzymanie szybkościowe biegu? Kiedy 10 lat temu zaczęła się jego międzynarodowa kariera, słynął właśnie z szybkości i dynamiki, a teraz? Pamiętamy, że w 2008 roku jego pięknie rozwijającą się karierę przerwał brutalny faul, po którym bardzo długo wracał do wysokiej formy.
Nie ulega wątpliwości, że doświadczenie i ogranie są jego wielkimi atutami. To bywalec wielkich aren i turniejów. Zatem naturalny w tym wieku spadek szybkości i dynamiki nadrabia obyciem. Na pewno jest piłkarzem znakomicie wyszkolonym technicznie. Chorwacja, Brazylia, Szachtar, Arsenal – każda z tych drużyn znana jest z wysokiego lub w najgorszym przypadku średniego poziomu wyszkolenia. Jeśli poradził sobie w każdej z nich, to odpowiedź jest prosta, wręcz naturalna – może okazać się najlepiej wyszkolonym technicznie zawodnikiem na polskich boiskach. I nie chodzi o to, że ma mijać pięciu rywali w slalomie, lecz o prowadzenie piłki, szybkie jej podawanie, przyjmowanie w biegu, technikę strzału i niesamowitą wprost korelację szybkości myśli z precyzją wykonania.
Z drugiej jednak strony nie można zapomnieć, że równo rok temu Szachtar pozwolił piłkarzowi na darmowe odejście. Ten trafił do Atletico PR, z którego po roku również za darmo odchodzi. Pewnie, gracze po trzydziestce zwykle podpisują krótkie kontrakty i po roku albo dwóch szukają nowego klubu, jednak ani na Ukrainie, ani w Brazylii nie próbowano go zatrzymać i "nie płakano po Eduardo"...
Wzmocnienie na Libertadores
Eduardo ściągnięto do Atletico w lutym, czyli tuż przed Copa Libertadores. Klub przed startem rozgrywek zakontraktował kilku zawodników z "mocnymi nazwiskami" na lokalnym rynku, jednak sukcesu i tak nie odniósł, a efektem braku wyników była szalona żonglerka trenerami. W 2017 trenowało czterech!
Dość napisać, że w swoim ostatnim klubie grywał tak rzadko, że trzeba było zastanowić się, czy to skutek długotrwałej kontuzji czy jednak decyzja trenera?
W Brazylii gra się długo i dużo, znacznie więcej niż w Polsce. Liga jest bardzo intensywna, rozgrywa się ją w niespełna siedem miesięcy, 38 kolejek. Do tego puchar kraju, puchary międzynarodowe (Atletico grało w Copa Libertadores) i jeszcze nie występujące w Europie mistrzostwa stanowe. Czołowe kluby grają ok. 70 meczów rocznie. Tylko tych o stawkę!
Eduardo zagrał w... 19 i strzelił w nich dwa gole, z tego ani jednego w lidze brazylijskiej. Kontuzje? Tak, ale żadnych aż tak poważnych, by wyłączyć piłkarza na wiele miesięcy.
Może trener go nie lubił, jak Sławomira Wojciechowskiego w Bayernie?
I tu pudło, bo Atletico miało – jako się rzekło – w 2017 roku aż czterech szkoleniowców, w tym dwóch preferujących futbol zaawansowany taktycznie i technicznie (Paulo Autuori i Eduardo Baptista), care takera (Kelly na trzy kolejki) i pracującego przez dwie dekady w Europie Fabiano Soaresa. Żaden z nich na Eduardo nie postawił. Nie stawiano na niego tak ostentacyjnie, że we wrześniu minionego roku ESPN poświęcił mu materiał filmowy i tekstowy, zastanawiając się po co tak wysoko opłacany napastnik na ławę, skoro drużyna ma kilku młodszych i tańszych piłkarzy w kadrze.
Czy trenerzy kurczowo trzymali się składów i nazwisk? Bynajmniej!
Wiedzieć trzeba, że składy z pierwszej połowy roku (luty-lipiec) i drugiej (sierpień-grudzień) bardzo się zmieniały. W rozgrywkach o mistrzostwo Brazylii Atletico grało 35 zawodnikami. Jeśli dodać pozostałe trzy turnieje było ich blisko 50!
Słowem szans na "pokazanie się" jest w trakcie długiego i intensywnego sezonu naprawdę wiele. Może więc konkurencja była za ostra? A może Furacao nie lubi weteranów?
Najłatwiej rozwinąć drugą wątpliwość pisząc, iż w pierwszej części sezonu w ataku miał obok siebie m.in. 38-letniego Grafite (były król strzelców Bundesligi), a w drugiej linii, przez cały rok, grał były reprezentant Argentyny, 36-letni Lucho Gonzalez. Czyli do weteranów klub uprzedzony nie był.
Co do konkurencji, ta istotnie była mocna, acz żadnych, na których polują europejscy giganci nie odnotowano. Pewnie, że Douglas Coutinho czy Ribamar to młodzi i dobrze rokujący gracze, a pierwszy był nawet w FC Porto i Ajaksie, ale ostatecznie kontraktu nie podpisał, a drugi w II Bundeslidze pograł kilka miesięcy i wrócił nie mogąc zaaklimatyzować się w Niemczech. Goli strzelili niemało, więc ciśnie się na klawiaturę pytanie... dlaczego Legia nie spróbowała kupić któregoś z tej dwójki, piłkarzy mających odpowiednio 23 i 20 lat?
Atletico PR zajęło w lidze brazylijskiej 11. miejsce, przegrało mistrzostwa stanowe (konkurencja jest słaba), nie błyszczało w pucharze, ani Copa Libertadores. Ani w pierwszej, ani w drugiej połowie sezonu Eduardo nie był graczem pierwszego planu, ot, jednym z pięciu, sześciu napastników rywalizujących o miejsce w solidnym, ale nie czołowym klubie Brazylii.
Czy jest zatem błędem kupienie go przez Legię? Tego nie wiemy, nie jesteśmy wróżbitami, co więcej, to chorwacki trener Legii chyba najlepiej wie, czego spodziewać się po tym wieloletnim reprezentancie Chorwacji. Acz, zawsze kłuje z tyłu głowy myśl, że każda podupadła gwiazda (Ljuboja), niespełniony talent z nadwagą (Odidja Ofoe) czy oldboj (Eduardo) może przyjechać do mistrza Polski w glorii i być fetowany jak ten, którym już dawno nie jest.
Mało tego, "ławkowicz" w brazylijskim średniaku może zagrać w Polsce pierwsze skrzypce i nie jest to bynajmniej jego wada, o czym zawsze warto pamiętać. Bo nawet jeśli liga brazylijska jest już tylko pustym szyldem po dawnej, to i tak ciągle łatwiej z niej trafić do Ligi Mistrzów niż mistrzowi Polski. Chociaż, z tego wiadomo, Brazylii do UEFA nikt nie ma zamiaru dołączać.
Batłomiej Rabij