01 mar 2018 | Tenis

"Byłam bliska śmierci". Powrót mistrzyni Wimbledonu

RaMa

W lipcu 2013 roku wygrała wielkoszlemowym Wimbledon, a w sierpniu niespodziewanie zakończyła karierę. Powód? Poważna kontuzja barku. Największy koszmar przeżyła jednak na sportowej emeryturze – przemoc psychiczna oraz tajemniczy wirus, który niemal nie zakończył się dla niej tragicznie. W poniedziałek Marion Bartoli wraca na światowe korty.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

TAJEMNICZA CHOROBA. BARTOLI ZREZYGNOWAŁA Z POKAZOWEGO WYSTĘPU

Zwycięstwo Bartoli w Londynie było jednym z najbardziej niespodziewanych w historii tenisa – w finale pokonała Sabine Lisicki 6:1, 6:4, odnosząc największy sukces w karierze. I gdy wydawało się, że kolejne tak spektakularne zwycięstwa to tylko kwestia czasu, Francuzka ogłosiła zakończenie kariery. Kontuzja barku sprawiła, że każdy ruch ręką był dla niej drogą przez męką. – Po pięciu minutach na korcie nie nadawałam się do gry. To był przerażając ból – wspomina po latach.

Bartoli nie spodziewała się jednak, że to co najgorsze, dopiero przed nią. Jesienią 2015 roku rozpoczął się koszmar – ukochany, którego imienia i nazwiska nie chce zdradzać, zaczął się nad nią znęcać psychicznie. Poszło o wagę – w pewnym momencie przy wzroście 170 cm ważyła ponad 80 kg.

– Gdy wychodziliśmy na miasto wskazywał palcem na szczupłe kobiety i zaznaczał, że wyglądają lepiej ode mnie, że muszę wreszcie zrobić coś, by zrzucić kilka kilogramów. Zmusił mnie do diety, która ze zdrowym i rozsądnym odchudzaniem nie miała nic wspólnego. Śmiał się, że jestem gruba, nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Zaczęłam więc dietę, efekty przyszły szybko, po kilku tygodniach ważyłam nieco ponad 50 kg – powiedziała Bartoli.

Największy dramat rozegrał się w Indiach. Bartoli zaraziła się tam tajemniczym wirusem – wysoka gorączka trzymała ją ponad dwa tygodnie, a tenisistka schudła do 40 kilogramów! – Byłam bliska śmierci. Bałam się, że moje serce wkrótce przestanie bić. Mój organizm odrzucał praktycznie każde jedzenie, nie mogłam też dotykać telefonu komórkowego bez rękawiczek, nie mogłam nosić biżuterii, nawet woda z kranu mogła się dla mnie okazać zabójcza. To był koszmar.

Gdy po wszystkim pojawiła się w jednej z telewizji, kibice nie mogli uwierzyć, że osoba podpisana nazwiskiem Bartoli to rzeczywiście Bartoli. Powrót do zdrowia i pełnej sprawności był najtrudniejszym wyzwaniem w jej karierze.

– Choroba wykończyła moje ciało, zanikły mięśnie, nie mogłam zginać rąk. Kluczowe okazało się zgrupowanie we francuskich Alpach – tam ciężką pracą sprawiłam, że organizm odżył. Oczywiście nadal jest daleko od ideału, jednak nie poddaję się. Od nowa musiałam nauczyć się m.in. serwowania. Wszystko, co przede mną, to bonus jaki dostałam od kogoś na górze. Jeśli będę mogła nazwać się jeszcze kiedykolwiek zawodową tenisistką, to będzie to ogromne zwycięstwo.

Bartoli w poniedziałek ma zagrać w pokazowych zawodach Tie Break Tens w nowojorskiej Madison Square Garden. W planach ma także start w Miami oraz Monterrey, chciałaby wystąpić również choć w jednym wielkoszlemowym turnieju w tym roku. Trzymamy kciuki!