| Piłka ręczna / Reprezentacja mężczyzn
10 bramek Arkadiusza Moryty, po osiem goli Tomasza Gębali i Pawła Paczkowskiego i blisko 40 trafień całego zespołu – polscy piłkarze ręczni rozegrali w sobotę szalone zawody przeciwko reprezentacji Czech. Co najważniejsze – wygrane. Szalę zwycięstwa przechylili na swą korzyść w samej końcówce, rewanżując się w ten sposób rywalom za porażkę sprzed dwóch dni.
W czwartek kadra po bardzo słabym występie uległa rywalom w Katowicach 21:25. Biało-czerwoni zawiedli wtedy prawie w każdym elemencie, szczególnie męcząc się w ataku pozycyjnym. W sobotę było jednak zdecydowanie inaczej. Dość powiedzieć, że już w pierwszej połowie Polacy uzbierali niemal tyle samo goli, co w całym czwartkowym spotkaniu...
Początek nie był jednak taki obiecujący, bo z pierwszych sześciu ataków, gracze Piotra Przybeckiego wycisnęli ledwie jedno trafienie. Na szczęście rywale nie odjechali im w tym czasie i od 9. minuty, gdy bramka Rafała Przybylskiego doprowadziła do remisu 4:4, niemal do samego końca pierwszej połowy obie drużyny zdobywały trafienia na przemian.
Bombardier Gębala
Liderem Polaków był w tym okresie Tomasz Gębala, który bez skrupułów bombardował bramkę Czechów. Podczas gdy w czwartek golkiper rywali odbił już pierwszą jego próbę, w sobotę znalazł zatrzymał dopiero ósmy rzut 22-latka. Do tego czasu Gębala miał na koncie sześć goli, do których w końcówce dołożył jeszcze dwa kolejne.
Rosły rozgrywający nie był jednak jedynym wybijającym się graczem w polskim zespole. Z zimną krwią rzuty karne zamieniał na gole Arkadiusz Moryto, przyzwoicie na prawym rozegraniu spisywał się Rafał Przybylski, a i środkowy Michał Potoczny rozsądnie prowadził grę drużyny. W ataku biało-czerwoni błyszczeli. Gorzej było z obroną, ale mimo słabej postawy w tym elemencie, do przerwy to Polacy mieli o jedną bramkę więcej (20:19).
Zimna krew Paczkowskiego
Chwilowa poprawa gry w defensywie przyszła tuż po zmianie stron. Trzy przechwyty oraz jedna interwencja Adama Morawskiego wystarczyły, by po serii kontrataków biało-czerwoni wyszli na prowadzenie 28:23. Była 40. minuta spotkania, a kadra znajdowała się na dobrej drodze do zwycięstwa.
Tyle, że Czesi w ciągu kolejnych 10 minut zdołali odrobić straty. Prym wśród nich wiódł prawy rozgrywający Stanislav Kasparek, ale i w bramce z czasem przebudził się Martin Galia. Na niego na szczęście sposób miał Paweł Paczkowski. 24-latek w drugiej połowie był do spółki z Morytą kluczową postacią w polskim zespole. W samej końcówce zapewnił zresztą Polakom triumf.
Zamiast sukcesu, mogło być rozczarowanie, bo nim Paczkowski dał drużynie sukces, Galia obronił jego pierwszy rzut. Na szczęście fatalny błąd przy wyprowadzaniu akcji popełnił jeden z rywali – Walczak piłkę przejął, a Paczkowski zrehabilitował się za wcześniejszą pomyłkę.
Teraz Euro
Wygrana w Zubri jest dla kadry miłym zakończeniem kolejnego etapu przygotowań do jesiennych meczów eliminacji Euro 2020. Rywali w tych zmaganiach Polacy poznają w czwartek. W czerwcu zagrają natomiast towarzysko z Hiszpanią. Mecz w Kaliszu.
Czechy – Polska 36:37 (19:20)
Czechy: Galia, Adamik – Hrstka 1, Becvar, Jurka 2, Hanisch, Horak 1, Kotrc, Kasparek 8, Babak 5 (3/4), Slachta 3, Petrovsky 3, Skvaril 1, Zdrahala 9 (2/3), Cip 2, Mubenzem 1, Kasal, Zeman
Kary: 4 min. (Babak, Horak – po 2 min.)
Polska: Kornecki, Morawski, Malcher – Daćko 1, Krajewski 2, Walczak, Nogowski, Łangowski, Genda 1, Potoczny 1 (1/2), Moryto 10 (5/5), Daszek, Bąk, Przybylski 2, Paczkowski 8, Gierak, T. Gębala 8, Chrapkowski 4
Kary: 12 min. (Paczkowski, Walczak – po 4 min., Chrapkowski, Genda – po 2 min.)