Przejdź do pełnej wersji artykułu

Sulęcki: Ameryka? W Polsce nie mamy się czego wstydzić

Maciej Sulęcki i Daniel Jacobs (fot. Getty Images)

Maciej Sulęcki przegrał na punkty po kapitalnej walce z byłym mistrzem świata, Danielem Jacobsem. Nie ma jednak wątplwości, że to co najlepsze, dopiero przed nim. – Udowodniłem, że jestem w czołowej piątce na świecie w wadze średniej. Interesuje mnie jednak tylko pozycja numer jeden – zapewnił w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.

ROZWÓD, MIKE TYSON, SZWY. GŁOWACKI WRÓCI NA TRON?

SPORT.TVP.PL, RAFAŁ MANDES: – Miało pana nie być w sali do końca maja...
MACIEJ SULĘCKI:
– Ciągnie wilka do lasu. Chłopaki (Artur Szpilka, Izu Uhonoh, red.) przygotowują się do walk na PGE Narodowym i ja chcę ich wspierać tak, jak oni wspierali mnie. Widać, że "Szpila" schudł, zgubił brzuch, dieta przynosi zatem efekty. Waży około 110 kg, wygląda coraz lepiej, trenuje mocno i jeśli głowa nie wysiądzie, to będzie dobrze. Ja do treningów wrócę w czerwcu, teraz czas dla rodziny – córeczki i ukochanej kobiety. Potem porozmawiam z promotorem Andrzejem Wasilewskim i zobaczymy co dalej. Na pewno nie chcę walki na przetarcie, na powrót, bo taka nie jest mi potrzebna. Chcę mocarzy i chcę z nimi wygrywać!

– Obejrzał już pan na spokojnie walkę z Jacobsem?
– Tak, dwa razy i przyznaję, że nie było żadnego oszustwa. Nadal jednak uważam, że gdybym miał większe nazwisko i walczylibyśmy na neutralnym gruncie, to bym wygrał. Wywierałem presję, zaczynałem akcję i choć czasem mocno oberwałem, to zazwyczaj jako ostatni zadawałem ciosy. Mam pewność, że gdybym nazywał się Canelo Alvarez, to bym triumfował. Przegrałem na papierze, ale nie w sercu i nie w oczach kibiców i wielu ekspertów, którzy widzieli walkę na żywo.

– Po walce wyznał pan, że to dopiero początek, że celem jest tytuł mistrza świata.
– Takie słowa padły z ust moich oraz trenera Andrzeja Gmitruka i były to słowa wypowiedziane z pełną odpowiedzialnością. Trenowaliśmy razem zaledwie trzy miesiące, a niewiele zabrakło do zwycięstwa z kozakiem. Udowodniłem, że jestem w piątce najlepszych pięściarzy w wadze średniej, ale ja chcę być jedynką. Najbardziej boli mnie to, że przegrałem nie z jedynką, czyli Giennadijem Gołowkinem, a z dwójką – Jacobsem. Przegrać z najlepszym to nie wstyd, a tak to ciągle we mnie siedzi.

– Co zatem trzeba poprawić, by wygrywać takie walki jak ta z Jacobsem?
– Przede wszystkim muszę poprawić sztukę zadawania ciosów. Jak biję prawym prostym, to mi ręce gdzieś uciekają, nadgarstki nie są stabilne i dlatego nie było "bomby" z Jacobsem. Poza tym niby te moje ciosy wchodziły, ale czułem, że on je amortyzuje, na milimetry, ale amortyzuje. Siła uciekała po jego brodzie, niesamowity pięściarz, naprawdę niesamowity gość. To właśnie jest doświadczenie, którego muszę nabrać. Chciałbym rewanżu, zasłużyłem, ale zdaję sobie sprawę, że taki rewanż byłby zbyt ryzykowny dla Jacobsa i jego obóz nigdy się na to nie zgodzi.

– Przyjechał anonim z Polski i o mały włos nie pokonał faworyta. Niewykluczone, że najlepsi nie będą chcieli teraz z panem walczyć. Za duże ryzyko.

– Sam jestem ciekawy, ale myślę, że wszystko to i tak kwestia pieniędzy. Dałem fajne show, w Ameryce zobaczyli, że warto na mnie stawiać, więc propozycje na pewno będą. Jechałem jako anonim, ale teraz kibice boksu za oceanem wiedzą kim jest Sulęcki i co sobą reprezentuje. Czekam cierpliwie, to robota promotorów. Od czerwca wracam do sali, poprawiam błędy i robię co w mojej mocy, by być jeszcze lepszym pięściarzem.

– W wadze średniej nie brakuje kozaków. Trafił pan na bardzo ciekawe czasy w tej kategorii.
– To prawda, ta waga jest kosmicznie obsadzona. Jest jeden potwór, czyli Gołowkin oraz kilku, którzy prezentują podobny poziom – Jacobs, Jermall Charlo, ja. Plan jest taki, żeby wyjść z każdym i z każdym wygrać. Jadąc do Nowego Jorku mówiłem, że nie jestem w stanie rywalizować z Jacobsem, a jestem w stanie zwyciężyć. Tak podchodzę do każdego pojedynku, wierzę w siebie, umiejętności i trenera Gmitruka. Dam wam, kibicom, jeszcze wiele radości.

– Apetyt rośnie w miarę jedzenia nawet po debiucie na salonach zawodowego boksu?
– Pewnie, wielkie rzeczy mnie napędzają, dobrze się czuję, gdy wszystkie jupitery skupiają się na mnie. Zestresowany to byłbym, gdybym musiał wejść do jakieś małej salki, do walki z "ogórkiem", a tak czułem się jak ryba w wodzie. Wiadomo, Ameryka, Buffer w ringu itd., jednak nie mamy się czego wstydzić, w Polsce organizujemy gale na takim samym poziomie.

– W oczy rzuca się także więź miedzy panem a trenerem Gmitrukiem.
–To najlepszy trener w Polsce i jeden z najlepszych na świecie. Nie ma innej opcji, trener Gmitruk musiał jak Obeliks wpaść do kotła z magicznym napojem i stąd jego nadludzka siła i ta niesamowita energia, która nigdy się nie kończy. Dogadujemy się kapitalnie, potrafi do mnie dotrzeć, po prostu ma talent do trenowania. On to kocha, żyje tym, robi to, bo chce, a nie bo musi. Nasze relacje są partnerskie, jednak nie ma reżimu. Nie potrzebuję bata nad sobą i trener to wie.

– Kapitalna była przede wszystkim przemowa trenera Gmitruka między 7., a 8. rundą.
– Trener nigdy nie krzyczy, dlatego jak na mnie ryknął, to się mocno zdziwiłem. Jak wróciłem do Polski, to brat powiedział, że w minutę więcej razy się z nim zgodziłem niż z innymi przez całe życie. Coś w tym jest, po prostu autorytet. Byłem wpatrzony w niego jak w obrazek, chłonąłem każde słowo. Ochrzanił mnie, zrozumiałem, wyszedłem do kolejnej rundy i tych błędów już nie było. Taki trener to skarb.

Źródło: SPORT.TVP.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także