| Piłka ręczna / ORLEN Superliga kobiet
– Człowiek jak jest bardzo wysoko, to myśli, że nic mu się nie stanie. Gdy spada na ziemię, musi szybko odnaleźć się w nowych realiach – mówi były obrotowy reprezentacji Polski Daniel Żółtak. Na własnej skórze przekonał się o prawdziwości tych słów. Jest młodzieżowym mistrzem Europy z 2002 i brązowym medalistą mistrzostw świata z 2009 roku. W trakcie kariery cztery razy doznał poważnych urazów kolan. Teraz – jak koledzy z kadry Marcin Lijewski czy Bartłomiej Jaszka – zaczyna pracę trenera.
Maciej Wojs, SPORT.TVP.PL: – Ile razy kończył pan karierę?
Daniel Żółtak: – Więcej niż raz. Miałem w trakcie kariery dosyć duże problemy zdrowotne, zwłaszcza będąc w Zabrzu. Tam złapałem dwa poważne urazy, wróciłem do Olsztyna i zawiesiłem buty na kołku. Czekałem – na to jak będę wyglądał zdrowotnie i na propozycje. Poważnie myślałem wtedy o zakończeniu gry. Zdrowie na szczęście pozwoliło jeszcze na kilka sezonów występów. Dograłem trzy sezony i teraz mogę powiedzieć: nadszedł odpowiedni czas na pożegnanie się z boiskiem...
– Na więcej nie pozwalają kontuzjowane wcześniej kolana?
– Nie, to moja świadoma decyzja zawodowa. W trakcie minionego sezonu zdrowotnie wyglądałem naprawdę dobrze i nie wystąpiłem tylko w jednym spotkaniu. Grę łączyłem jednak z funkcją trenera. To za dużo. Wychodzę z założenia, że gdy robimy jednocześnie dwie rzeczy, to nie robimy ich dobrze. A ja gdy się w coś angażuję, chcę dać z siebie 100 procent. Dlatego kończę z grą i poświęcam się "trenerce".
– "Trenerka" świtała w pana głowie wcześniej?
– Dopiero w Zabrzu, kiedy przez kontuzje miałem trochę wolnego czasu i zacząłem rozmyślać nad tym, czym chciałbym się zająć po zakończeniu kariery. Wcześniej, gdy grałem w Kielcach, w ogóle nie zastanawiałem się nad przyszłością. Z czasem zacząłem robić kursy trenerskie. W zeszłym roku skończyłem ostatni i otrzymałem licencję A, która pozwala mi prowadzić zespoły z Superligi i I ligi. Pierwszy sezon w nowej roli za mną. I jestem z tej decyzji zadowolony.
– Trudno być grającym trenerem?
– Tak, nie jest to łatwe do połączenia. Ja dodatkowo rzuciłem się na głęboką wodę, bo nigdy wcześniej nie prowadziłem żadnego zespołu ani nie miałem do czynienia choćby z grupami juniorskimi. Wiedziałem tyle, ile udało mi się "zebrać" przez lata na boisku i podczas kursów. Sporo stresu było z tym związane, ale gdy dostałem propozycję, chciałem podjąć wyzwanie. I nie żałuję. Im dalej w las, tym było lepiej. Z każdym miesiącem uczyłem się nowych rzeczy i lepiej adaptowałem. Z perspektywy sezonu mogę ocenić, że jednoczesne granie i trenowanie zespołu jest uciążliwe, ale można sobie z tym poradzić.
– Do pewnego momentu pana kariera zawodnicza była jak z bajki. Grał pan w VIVE, występował w reprezentacji. Aż do końca sezonu 2010/11. Najpierw pozbyto się pana w Kielcach, chwilę później po raz ostatni zagrał pan w drużynie narodowej. Wypisz wymaluj potwierdzenie krążącej w środowisku teorii, że jeśli chcesz grać w kadrze, musisz grać w Kielcach.
– Rzeczywiście w tamtych czasach mówiło się, że jak ktoś jest zawodnikiem VIVE, to będzie też grał w kadrze, bo oba zespoły prowadził Bogdan Wenta. Ale rzeczywistość była inna. Na to, że akurat wtedy skończyłem występy w reprezentacji złożyło się kilka czynników. Poza tym, na powołanie trzeba było sobie zapracować. Jasne, zawodnicy z Kielc może i mieli łatwiej, bo na co dzień byli pod okiem Bogdana, a on widział naszą dyspozycję. Ale nam wcale nie było łatwiej, bo nie można było mieć momentu słabości. Trzeba było udowodnić, że miejsce w zespole ci się należy.
– Przypuszczał pan, że odejście z Kielc będzie równało się z końcem występów w kadrze Wenty?
– Wiedziałem, że skoro Bogdan rezygnuje ze mnie w Kielcach, to zrezygnuje też ze mnie w reprezentacji. I nie pomyliłem się w tym. Zawdzięczam mu wiele, bo dzięki niemu wypłynąłem na szersze wody w VIVE i w drużynie narodowej. Jako trener dał mi dużo. Ten okres dobiegł jednak końca, przeniosłem się do Olsztyna i niewiele później zaczęły się problemy zdrowotne. One przeszkodziły mi w tym, bym mógł starać się o grę choćby w średnim klubie i pozostał w walce o reprezentację. Kontuzje zamknęły mi jednak tę drogę i poważnie przyhamowały na kolejne lata. Można powiedzieć, że moja kariera skończyła się, gdy odszedłem z VIVE.
Czy wycisnąłem z kariery maksa? Patrząc na to, jak rozwijała się do pobytu w Kielcach, na pewno miałem większe oczekiwania...
– Z Kielc wyjeżdżał pan w wieku 27 lat...
– Czyli w najlepszym wieku dla zawodnika.
– I to ze sporym bagażem doświadczeń. Patrząc w metryczkę, mógł pan ruszać na podbój świata. Zamiast tego była dołująca Warmia, a pół roku później białoruski Mieszkow, wtedy jeszcze nie tak silny, co uznane zostało za krok wstecz.
– Porównując tamtą drużynę do polskiej ligi, to spokojnie załapalibyśmy się do czołowej szóstki. Mieszkow był dobrą perspektywą. Klub chciał się rozwijać, już wtedy miał świetną bazę i infrastrukturę. Warunki finansowe były bardzo dobre, oczywiście porównując do polskiej ligi, ale i tak istotniejsze było to, że drużyna regularnie notowała postępy. Zresztą rok po mnie do Brześcia trafił inny gracz VIVE, Henrik Knudsen, a niewiele później przyjechał Rastko Stojković. Klub szedł w górę.
– Na pana nieszczęście szybko doznał pan urazu kolana...
– I to był drugi poważny uraz w mojej karierze. Pierwszej kontuzji kolana doznałem na samym początku przygody w Kielcach, podczas meczu reprezentacji w eliminacjach mistrzostw świata z Grecją. Przez to nie pojechałem później na turniej do Niemiec, gdzie kadra zdobyła wicemistrzostwo. W Brześciu urazu doznałem po dwóch czy trzech miesiącach grania. Pechem było też to, że podpisałem kontrakt na pół roku, podczas gdy oni oferowali mi umowę na półtora sezonu. Ja jednak nie byłem pewien co mnie tam czeka, chciałem najpierw poznać tamtejsze realia. Rozstaliśmy się po problemach zdrowotnych.
– Po Brześciu wylądował pan w Zabrzu, ale też pojawiały się wówczas plotki o rozmowach z klubami z Bundesligi.
– Rzeczywiście, mój ówczesny menedżer rozmawiał z Bergischer, ale było to jeszcze przed wyjazdem na Białoruś. Klub brał mnie pod uwagę, ale ostatecznie postawił na kogoś innego. Transfer był jednak blisko, załatwiane było to zresztą przez Henrika Knudsena, który trafił tam z Kielc. Tyle, że nie wypaliło.
– Nieudany wyjazd do Bundesligi, kontuzje... Wycisnął pan maksimum z kariery?
– Patrząc na to, jak rozwijała się do momentu gdy byłem w Kielcach i na to, jak potoczyła się później, to miałem zdecydowanie większe oczekiwania. Wiadomo, pewnego poziomu bym nie przeskoczył, tym bardziej, że grałem głównie w defensywie i wykonywałem czarną robotę. Tyle, że robiłem ją dobrze i dlatego trafiłem do VIVE czy reprezentacji. Czegoś jednak zabrakło... Zdobyłem młodzieżowe mistrzostwo Europy, w dorobku mam mistrzostwa i puchar Polski. Z kadrą byłem na dwóch wielkich imprezach: w Chorwacji na mistrzostwach świata zdobyliśmy brąz, a w Austrii na mistrzostwach Europy zajęliśmy czwarte miejsce. Byłem też blisko wyjazdu na igrzyska w Pekinie, bo razem z Mariuszem Jurkiewiczem i Damianem Wleklakiem byliśmy trójką, która odpadła z zespołu podczas zgrupowania w Korei.
– W tamtym momencie myślałem, że pogram na tym wysokim poziomie dłużej. Wszystko zmieniły jednak kontuzje. Ukształtowały mnie. Człowiek jak jest bardzo wysoko, to myśli, że nic mu się nie stanie i może wszystko, ale gdy w pewnym momencie spada na ziemię, to musi się podnieść i odnaleźć w nowych realiach. Takie sytuacje sporo uczą. Kontuzje mocno przystopowały moją karierę po odejściu z Kielc. W Zabrzu wszyscy mnie skreślili, ale zdołałem wrócić i rok temu byłem nawet nominowany do Gladiatora dla najlepszego obrońcy sezonu.
– Po tej nominacji zamienił pan jednak Superligę na I ligę.
– Miałem propozycję, by zostać w Elblągu, ale nie dogadaliśmy się w kwestiach finansowych. A że kończyłem wtedy kursy trenerskie, w głowie zaczęło mi świtać, by zacząć stawiać na tę drugą karierę. Tamtą decyzję podjąłem już nie z perspektywy zawodnika, a trenera. Zresztą w minionym sezonie skupiałem się głównie na pracy z zespołem, a nie tym jak gram, choć oczywiście to też brałem pod lupę.
– Pierwszoligowe realia to trudna szkoła trenerskiego życia?
– Nie jest łatwo. Na szczęście mamy jednak stabilną sytuację finansową, co w I lidze nie jest częste. W Warmii jest fajna grupa chłopaków, z którymi dobrze mi się pracuję. Skupiam się na tym, byśmy podnosili swój poziom jako zespół, ale też by chłopcy podnosili swoje umiejętności indywidualnie – jeśli nie w Olsztynie, to by zagrali wkrótce w Superlidze. Patrzę na to, jak trzy lata temu pracę w Kaliszu rozpoczął Bartek Jaszka. W pierwszym sezonie był grającym trener, a w drugim awansował z klubem do Superligi. Fajnie potoczyły się jego i klubu losy, bo w Kaliszu powstał silny ośrodek. Mam nadzieję, że uda mi się przejść podobną drogę.
– W Olsztynie są podobne możliwości?
– Wszystko sprowadza się do pieniędzy. Naszym sponsorem, tak jak i zespołu z Kalisza, jest Energa. Jeżeli główny sponsor lub inni mniejsi inwestorzy zobaczą szansę, to myślę że z awansem nie mielibyśmy problemów. To jednak tylko gadanie... Dopóki nie ma pieniędzy, to możemy wyłącznie dywagować.
– To niestety rzadkość w naszych rozgrywkach, by klub najpierw uzbierał budżet i dopiero wtedy rozpoczął starania o awans do wyższej ligi. Wciąż króluje zasada: niech chłopaki grają, a jak awansują, to pomyślimy o kasie. I takie kluby widać dziś w Superlidze.
– Dlatego twardo stąpam po ziemi. Chcę jak najlepiej wykonać swoją pracę. Klub założył plan, by za dwa lata awansować do Superligi, ale to wszystko musi mieć podparcie finansowe. Wtedy można realnie o tym myśleć.
– Gdy w 2011 roku odszedł pan z Kielc, VIVE po raz ostatni ustąpiło Orlen Wiśle Płock w rywalizacji o mistrzostwo Polski. W niedzielę obie drużyny rozegrają rewanżowy mecz w finale ligi. Trudno oczekiwać, by VIVE nie tyle straciło mistrzostwo, co w ogóle przegrało z Wisłą...
– Po pierwszym meczu [VIVE wygrało 33:28 – przp. MW] wiadomo, że faworyt jest jeden. Chyba mało kto postawi dziś na Wisłę, ale... sport jest sportem i Płock ma swoje szanse, tyle że nie są one duże. W tym momencie VIVE jest osobowo zdecydowanie silniejsze. Wisła mogłaby coś zdziałać, gdyby VIVE było w dołku, a oni sami notowaliby postęp, jak było za kadencji Cadenasa, gdy mieli rzeczywistą szansę coś zdziałać. Teraz oba zespoły dzieli przepaść. Widać to zresztą w lidze, gdzie VIVE leje wszystkich jak chce, a Wisła miewa problemy. Moim zdaniem, nie zanosi się na zmianę mistrza ani teraz, ani w ciągu najbliższych lat. Kielce w ciągu czterech dni formy nie stracą.
W niedzielę zawodniczą karierę zakończyli Karol Bielecki i Sławomir Szmal. Więcej na ten temat:
– Lewandowski, "Niepokonani" i łzy... VIVE pożegnało legendy
– Złote pożegnanie Szmala i Bieleckiego. PGE VIVE Kielce mistrzem Polski
– Sławomir Szmal kończy karierę. "Moje kolana są w tragicznym stanie"
– Chorąży, rekordzista, legenda... Karol Bielecki kończy karierę
– Patera i mecz pożegnalny. ZPRP i VIVE podziękują Szmalowi i Bieleckiemu
– Bielecki nie czuje się legendą. "Pozostałem zwykłym chłopakiem"
Daniel Żółtak – były obrotowy reprezentacji Polski. W kadrze rozegrał 69 meczów. Młodzieżowy mistrz Europy z 2002 roku; brązowy medalista mistrzostw świata 2009 i uczestnik mistrzostw Europy 2010 (4. miejsce). Grał m.in. w VIVE Kielce, Mieszkowie Brześć, Warmii Olsztyn oraz Górniku Zabrze. Z kieleckim klubem zdobył dwa tytuły mistrza Polski i trzy razy triumfował w rozgrywkach krajowego pucharu. Jego karierę poważnie wyhamowały urazy kolan. Od lipca 2017 jest trenerem pierwszoligowej Warmii Energa Olsztyn.
24 - 24
Młyny Stoisław Koszalin
29 - 21
MKS PR URBIS Gniezno
26 - 22
KPR Gminy Kobierzyce
18 - 31
KGHM MKS Zagłębie Lubin
29 - 25
Młyny Stoisław Koszalin
28 - 27
Energa Szczypiorno Kalisz
38 - 32
Energa Start Elbląg
28 - 22
Piotrcovia Piotrków Tryb.
32 - 19
Sośnica Gliwice
odwołany
Handball JKS Jarosław
15:00
KGHM MKS Zagłębie Lubin
17:00
Sośnica Gliwice
19:30
Energa Start Elbląg
17:00
Energa Szczypiorno Kalisz
17:00
KPR Ruch Chorzów
17:00
PGE MKS FunFloor Lublin
17:00
MKS PR URBIS Gniezno
16:00
KPR Ruch Chorzów
16:00
KPR Gminy Kobierzyce
16:00
PGE MKS FunFloor Lublin