Pamiętacie to? "I tu, proszę państwa, polski akcent, na linii sędziować będzie nie kto inny tylko Michał Listkiewicz".
W latach 1974-1986 czterokrotnie braliśmy udział w finałach mistrzostw świata. Ba! Rozdawaliśmy nawet karty, każdorazowo opuszczając grupę nie w kierunku domu, lecz drabinki fazy pucharowej. Dwukrotnie kończyliśmy imprezę na trzecim miejscu (1974, 1982), ocierając łzy narodu skrytego przed światem za żelazną kurtyną.
Później bardzo nie pasowały nam lata dziewięćdziesiąte, kiedy to polski futbol był bliżej dna. Wtedy właśnie, przy okazji kolejnych mundiali, zaczęło się słynne poszukiwanie tzw. polskich akcentów.
"I tu, proszę państwa, polski akcent, na linii sędziować będzie nie kto inny tylko Michał Listkiewicz" – do dziś słyszymy Dariusza Szpakowskiego, który musiał nas karmić takimi małymi radościami. No, nie dla wszystkich małymi. Wspomniany Listkiewicz nie tylko obsługiwał przy linii finał MŚ we Włoszech (1990), ale też starcie półfinałowe i mecz otwarcia. Na tej imprezie biegał z chorągiewką podczas ośmiu spotkań, co do dziś pozostaje rekordem finałów.
Były to czasy, gdy Dariusz Szpakowski przystępował do podsumowywania meczów narodowej jedenastki już około 65. minuty. A brzmiało to mniej więcej tak: "Koniec nadziei, koniec złudzeń, rozdęta do granic absurdu polska ekstraklasa, brak szkolenia młodzieży, to wszystko tworzy taki, a nie inny obraz polskiej pił..., no może teraz! Niestety, obok bramki. A zatem to wszystko...".
Gdy nastał XXI wiek, powiało wreszcie umiarkowanym optymizmem. Nasi powrócili do finałowych turniejów globalnych mistrzostw i wtedy właśnie zaczęli tworzyć podwaliny pod świetnie dziś znany schemat – mecz otwarcia, mecz o życie, mecz o honor. Sprawdzamy się tylko w tym ostatnim, co – przewrotnie rzecz ujmując – też ma dobre strony, bo duma narodowa i honor to przecież nasze podstawowe cnoty.
A jakimi polskimi akcentami możemy się napawać podczas rosyjskiego mundialu? Media podkreślają choćby, że bramkarz reprezentacji Anglii, Jordan Pickford, wielki klubowy kontrakt podpisał w… Kielcach. Nie znaczy to co prawda, że z tamtejszą Koroną. W czerwcu zeszłego roku brał udział w rozgrywanych u nas młodzieżowych mistrzostwach Europy i tu odwiedzili go działacze Evertonu. Za 23-letniego wówczas bramkarza zapłacili 28,5 mln euro, wiążąc go z klubem na pięć lat. Młodzi Anglicy ulegli wtedy w półfinale Niemcom po rzutach karnych, teraz na tym samym etapie dorosłych MŚ czeka ich mecz z Chorwatami. I nie ma wątpliwości, że wartość Pickforda rośnie z każdym kolejnym dniem.
Co jeszcze łączy nas z półfinalistami kończących się mistrzostw świata? Choćby to, że nie tak dawno laliśmy ich aż miło. Wystarczy wspomnieć tak udane dla nas eliminacje finałów mistrzostw Europy 2008 na boiskach Austrii i Szwajcarii. To był nasz pierwszy, historyczny awans na tę imprezę, a drogę wskazał ten, który kazał się nam przechadzać wyłącznie po jasnej stronie Księżyca – Leo Beenhakker. Zajęliśmy wówczas pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej, dostając się na imprezę wespół z Portugalią. Belgowie, półfinaliści mistrzostw świata, kompletnie się wtedy nie liczyli. W naszej grupie zajęli ledwo piąte miejsce, jeszcze za Serbią i Finlandią. Na wyjeździe, w Brukseli, ograliśmy ich 1:0 po golu Radosława Matusiaka, a na Stadionie Śląskim w Chorzowie efektownie poprawiliśmy. Wygraną 2:0 zapewnił nam Euzebiusz Smolarek. Gdzie jest dziś Matusiak – nie mamy nawet pojęcia, swego czasu był widywany w kasynach. A gdzie jest dziś Belgia? Wiemy świetnie. Na finiszu ataku szczytowego, a za chwileczkę może się znaleźć na dachu piłkarskiego świata.
Podczas fazy ćwierćfinałowej mogliśmy wspominać polską przygodę Brazylijczyka Paulinho, swego czasu grającego w barwach Łódzkiego Klubu Sportowego, tylko… ile razy można? Ten jego polski epizod tak często był wałkowany przez naszą prasę już podczas poprzedniego mundialu, że aż stał się obiektem drwin.
Co poza tym? W kadrze Argentyny – ta odpadła w 1/8 finału – figurował Paulo Dybala, którego dziadek pochodził z okolic Krakowa. Z kolei Rosjan prowadził Stanisław Czerczesow, nie tylko niedawny opiekun Legii Warszawa, ale też były klubowy kolega Radosława Gilewicza z Tirolu Innsbruck, którego bramki bronił w latach 1996-2002. Panowie wspólnie sięgali po mistrzostwo Austrii, a Polak został też królem strzelców tamtejszej ligi.
I trzeba też pamiętać, że polskie nazwisko znalazło się na liście arbitrów, którzy mogą oceniać ostatnie cztery mecze. FIFA zostawiła sobie do dyspozycji dwunastu sędziów głównych, natomiast wśród asystentów wideo jest Paweł Gil. On też, jak Listkiewicz, ma teraz pewien rekord, aż szesnaście razy pracował jako asystent arbitra głównego, czyli AVAR. M.in. analizował ćwierćfinałowy mecz Brazylia – Belgia (1:2). A pamiętacie jeszcze, że jeden z tych wielkich Brazylijczyków, Paulinho, to były gracz ŁKS…? Tak to już niestety jest, że my Polacy, pokonani za wcześnie, musimy pocieszać się na siłę i szukać swoich śladów w rywalizacji wielkich tego świata...
12:00
Aruba
17:45
Białoruś
20:30
Bonaire
0:00
Portoryko