Józefa Lisowskiego fanom lekkiej atletyki przedstawiać nie trzeba. Trener, który poprowadził sztafetę 4x400 metrów do zdobycia worka medali wielkich imprez, opowiedział SPORT.TVP.PL m.in. o największych talentach, które spotkał na swojej drodze, o nadchodzących mistrzostwach Europy w Berlinie i po prostu o życiu.
Józef Lisowski: – Pewnie chce Pan zapytać, kiedy odejdę ze stanowiska, bo się trochę zasiedziałem.
Wojciech Koerber: – Wiem, wiem, za rok stuknie ćwierć wieku, tak długo trwa już ta współpraca z reprezentacją. Na początek chcę jednak zapytać o coś innego – czym się interesował mały Józio w latach 60., tak pięknych dla polskiego sportu?
– Jako dzieciak (J. Lisowski to rocznik 56 – przyp.red.) oglądałem wszystko, nie tylko lekką atletykę i Memoriał Kusocińskiego, na którym pojawiali się przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński oraz premier Cyrankiewicz. Za komuny śledziłem też namiętnie Wyścig Pokoju. Najpierw jechało się na ul. Podwale we Wrocławiu, by zobaczyć peleton, a późnej biegliśmy z chłopakami do domu, w okolice Stadionu Olimpijskiego, by już w telewizji obejrzeć finisz. Lata 60. to była również kapitalna koszykówka, Frelkiewicz i Łopatka grali jeszcze na ul. Saperów. A na wspomnianym Olimpijskim albo jeździł Mauger, albo Śląsk grał z Liverpoolem. Pamiętam, jak stałem z ojcem w kolejce po bilety na ten mecz, a obok porządku pilnowała milicja i kazała grzecznie czekać. Zwykłe, ligowe spotkania piłkarzy oglądaliśmy przy Oporowskiej, dzięki klubowej legitymacji za darmo. Mam ją od 1968 roku, a więc wszystkim mówię, że obchodzę właśnie pięćdziesięciolecie przynależności do Śląska. W sobotę się chodziło na koszykówkę, a w niedzielę na futbol.
– Też z takiej legitymacji korzystałem. Tyle że już pod halą na ul. Mieszczańskiej, by zobaczyć Zeliga, Zielińskiego, Williamsa. I derby z Gwardią – Wójcika, Zyskowskiego, Olesiewicza. A sukcesów zawodniczych nie było?
– Zawodniczo uprawiałem tylko biegi krótkie, trochę skoku w dal.
– Ostatnio na urlopie zobaczyłem na sklepowej wystawie koszulkę z napisem "Nie potrzebuję google, moja żona wie wszystko". Niegłupie, choć czasem jednak wyszukuję – życiówka 10,8 na setkę, jak podaje wikipedia, jest prawdziwa?
– Tak, tak. Ale nie mogę się pochwalić wielkimi osiągnięciami. Mam jakiś medalik z mistrzostw Polski młodzików, zdobyłem w 1970 roku w Tarnowie srebro w wieloboju, przegrywając z Mariuszem Klimczykiem, późniejszym tyczkarzem Zawiszy Bydgoszcz, zresztą finalistą olimpijskim z Moskwy i medalistą mistrzostw Europy. On był nawet blisko rekordu świata, a życiówkę wyniósł na poziom 5,60. No i mam też jakiś medalik, brązowy, z mistrzostw Polski w Szczecinie, również w niższej kategorii wiekowej. Tam już biegłem w sztafecie 4x100 metrów. Zawodnicy pytają mnie też czasami o rekord na 400 metrów. Na tym dystansie też zdarzało mi się biegać, ale zawsze im odpowiadam, że nie zdradzę czasu. Bo jest gorszy od wyników prezes Szewińskiej.
– A może nam Pan tylko zdradzi?
– Wam też nie.
– To kiedy Pan sobie wymyślił, że zostanie trenerem?
– Jak się dużo trenuje i odnajduje w tym pasję, lecz postępów specjalnie nie widać, to zaczyna się czytać, analizować. Dlaczego tych postępów brak. Ja sięgnąłem w 1973 roku po "Zarys fizjologii wysiłku i treningu sportowego" Malareckiego, to był początek przygody. Czasy ogólniaka, gdy wuefista Majchrowski otwierał nam na przerwie siłownię i wyciskaliśmy sztangę. Wyciskał też wtedy, mniej od nas, taki chudzielec o nazwisku Juzyszyn, który później został rekordzistą Polski w rzucie dyskiem.
– I dziewięciokrotnym mistrzem kraju w tej specjalności, którego przerzucił dopiero, gdy chodzi o liczbę tytułów, Piotr Małachowski (12 złotych). Z kadrą pracuje Pan od 1994 roku i przechodził przez okresy różne. Zdarzało się, że pieniądze na zgrupowania zakładał z własnej kieszeni.
– Kiedyś tak bywało, że związek prowadził gospodarkę, powiedzmy, nieplanową. Przed igrzyskami w Pekinie (2008) PZLA miał jakieś długi i rzeczywiście wyłożyłem własne pieniądze. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później pojawią się z powrotem na moim koncie. Każdy by tak postąpił.
– Generalnie cała ta przygoda jest jednak opłacalna, bo na koncie pojawiło się też kilka sukcesów. Największy?
– Hmm… Przede wszystkim przychodzi na myśl pierwsza wygrana z Amerykanami. Często mnie pytali, czy polscy biali sprinterzy są w stanie pokonać ekipę z USA. Wtedy zawsze kontrowałem pytaniem – a czy biali koszykarze są w stanie wygrać z amerykańskimi gwiazdami NBA? Okazało się, że i jedno, i drugie jest możliwe. W 1999 roku nam się jeszcze nie udało, ale już w 2001, w mistrzostwach świata w Lizbonie, pokonaliśmy ich w walce. Mimo że w statystykach znajdziemy informację o ich dyskwalifikacji, bo taka rzeczywiście miała miejsce po tym, jak jeden z członków sztafety wpadł na dopingu. A koszykarze? Moi zawodnicy wiedzieli, że jestem fanem basketu i podczas ateńskich igrzysk (2004) pomogli mi wywalczyć w misji bilet na mecz Amerykanów. W fazie grupowej ulegli oni Litwie (90:94 – przyp.red.). Na moich oczach.
– Wspomniana przez Pana Irena Szewińska była swego czasu rekordzistką świata na 100, 200 i 400 metrów. Skoro można było wtedy, to zapewne i teraz się da. Trzeba tylko trafić na odpowiedniego sportowca.
– To prawda. Nieodkrytych talentów jest wiele. Kiedy Usain Bolt zostawał mistrzem świata juniorów młodszych na 200 metrów z czasem 20,40 trudno było nie dostrzec skali jego talentu. Ale już za takiego van Niekerka nie dałbym się kiedyś pokroić. Mam nadzieję, że w Polsce też już się urodził ktoś, kto za jakiś czas zejdzie na 400 metrów nie tyle poniżej 45, co poniżej 44 sekund. W czysty sposób!
– I najlepiej, gdyby trafił do stajni Lisowskiego…
– Ja po igrzyskach w Tokio mogę już być tylko jakimś konsultantem w kadrze, ewentualnie magazynierem w nowo wybudowanej hali lekkoatletycznej we Wrocławiu.
– Czyli doszliśmy do wątku, którego się Pan dopominał. Po Tokio koniec z reprezentacją?
– Nie ukrywam, że taki mam plan. Niektórzy twierdzą, że nasza praca jest lżejsza od spania, ale to praca w pocie czoła. Owszem, w pocie czoła zawodnika, jednak stres z tym związany sprawia, że nie ma trenera, który nie nabawiłby się po tylu latach problemów zdrowotnych. Ja chciałbym jeszcze popracować trochę z młodzieżą, dopóki sił będzie starczało. Byle tylko warunki we Wrocławiu się poprawiły, a na myśli mam tę obiecaną halę. Łatwiej by się pracowało.
– A tak trzeba pracować na wyjeździe.
– Nie jest może tak jak kiedyś, gdy spędzałem na obozach do 250 dni w roku. Wciąż jednak zbyt wiele czasu pochłania ta tułaczka. Powinniśmy dążyć do tego, co mają w Niemczech czy Wielkiej Brytanii – bardzo dobre warunki do pracy w miejscu zamieszkania i tylko dwa, trzy razy w roku zgrupowania. A u nas? By rywalizować skutecznie ze światem, należy przebywać te 200-250 dni w roku poza domem. A to się później odbija negatywnie na wykształceniu zawodników. Młodzi mogliby pokończyć lepsze studia i zapewnić sobie lepszy start życiowy.
– Prawda. Od zawsze powtarzam, że ten brak odskoczni, brak ewentualnego planu B na wypadek niepowodzenia w sporcie, paraliżuje polskich sportowców przy okazji dużych imprez jak igrzyska olimpijskie. Wciąż pracują pod presją, bo ze świadomością, że jeśli nie wyjdzie, to zostaną jak… ten Krychowiak po mundialu. A mówiąc poważnie – piłkarz jakąś robotę zawsze sobie znajdzie, przedstawiciel mniej popularnych sportów indywidualnych już niekoniecznie.
– Dzięki temu głowa rzeczywiście byłaby mniej zajęta. Odwiedziliśmy kiedyś ośrodek w niemieckim Warendorfie. Niby wioska, ale byli tam wszyscy najlepsi jeźdźcy z Niemiec i najlepsze konie. Dalej – rzutnia do oszczepu na pięć czy sześć stanowisk, hala do rzutu dyskiem, baseny, laboratoria. I ośrodek Bundeswehry, bo większość czołowych sportowców w tym kraju to wojskowi. To świetny kierunek, my też mieliśmy obiecane etaty w wojsku, a przecież co cztery lata są igrzyska wojskowych. W tamtym ośrodku trenował m.in. Mateusz Przybyłko, syn mojej zawodniczki (brązowy medalista HMŚ z Birmingham w skoku wzwyż z wynikiem 2,29 i rekordem życiowym 2,35, medal poszedł na konto Niemiec – przyp.red.). Myśmy go mogli jeszcze kilka lat temu przejąć. Szkoda, że nie trafił do Wojska Polskiego.
– Skoro mowa o swego rodzaju porażkach. Pańska największa to…
– Brak medalu w Sydney. Wiem, co powiedzą niektórzy – że teraz mogę bajki opowiadać, iż…
– No właśnie miałem zapytać. Już tego nie sprawdzimy, ale wedle Pana oceny – realnie, bez fantazjowania – po jakie miejsce wówczas biegliśmy?
– Chciałbym przypomnieć, że rok wcześniej w Sewilli wywalczyliśmy na bieżni srebro mistrzostw świata. Po latach, po ujawnieniu dopingu u Antonio Petigrew i dyskwalifikacji Amerykanów, zamienione na złoto. W 2001 roku zdobyliśmy złoto w HMŚ w Lizbonie, gdzie Amerykanów, później też wykluczonych, wyprzedziliśmy od razu, na bieżni. Sądzę, że ten brąz w Sydney nam się należał. Po wywrotce Roberta Maćkowiaka ograliśmy jeszcze Australijczyków, co dało nam siódmą lokatę, jednak w statystykach figurujemy o jedną wyżej, z powodu kolejnej dyskwalifikacji sztafety USA (złoto dla Nigerii, srebro dla Jamajki, brąz dla Bahamów – przyp.red.).
– A największy talent, z jakim miał pan do czynienia i z kolegami trenerami poddawał obróbce?
– Mam nadzieję, że jeszcze się nie ujawnił. Patrząc jednak z perspektywy czasu, wskazałbym Piotra Haczka. Po prostu nie wykorzystano jego możliwości, za wcześnie skończył karierę. Nawet jest teraz u nas w Spale, z Duńczykami, sprawuje funkcję dyrektora sportowego w ichniejszej federacji lekkoatletycznej. Przestał biegać w wieku 24 lat, a główną "winowajczynią" była obecna żona, Kaśka. Tak czasem bywa, że wybiera się kobietę. Z kolei na drugim miejscu wymieniłbym tu Marka Plawgę. Wierzę jednak, że pojawią się zaraz jeszcze większe talenty. Zauważyłem, że w Pucharze Świata w Londynie mieliśmy może nie najlepszą, ale na pewno najwyższą sztafetę. Maksymilian Klepacki – 197 cm, Rafał Omelko – 195, Mateusz Rzeźniczak – 195 i Kajetan Duszyński – 192. Wychodzi średnia 194,5, nawet z drobnym haczykiem. A propos – Piotrek Haczek uchodził za wysokiego przy wzroście 187 cm, a dziś to codzienność. Niech tylko zdrowie dopisuje, bo Rzeźniczak jest po operacji kolan, a Klepacki po odmie płuc. Nawet prosiłem ostatnio lekarza związkowego, żeby przejrzał dokumentację chłopaków, bo są wartościowi. Co prawda niektórzy mnie przestrzegają, że doprowadzi się ich do stanu używalności, a później cztery litery pokażą, ale ja mogę pracować dla idei. Mam nadzieję, że polskie czterysta metrów nie zginie i pracuję nad powołaniem Fundacji Team 400, której celem będzie propagowanie naszej konkurencji i pomoc zawodnikom. Chodzi o finansowanie młodych, ale też zajęcie się starymi, którzy coś od siebie dali, którzy byli medalistami MŚ i ME. Chcę, żeby młodzież wiedziała, iż nawet czterystumetrowiec może zostać profesorem i kierownikiem zakładu na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, jak prof. Wojciech Lipoński. Wielu z naszej ekipy już nie żyje, Badeński, Werner, ale wierzę, że wielu uda się pomóc. Dlatego tak bardzo chciałbym odtworzyć Stowarzyszenie Team 400, przy pomocy zawodników, oczywiście. Oceniam, że jest wśród nich dwóch milionerów, taki Filip Walotka skończył studia w USA, a teraz prowadzi Agencję Eventową Reequest Events, organizuje imprezy dla Samsunga oraz Ministerstwa Sportu i Turystyki, wygrywa przetargi na prezentację Teamu 100.
– A drugi milioner?
– Może nim być, tylko po cichu, Piotrek Rysiukiewicz w Polaniku. Zostawmy jednak nazwiska, najważniejsze, by pomagać starszym, aktywizować ich i promować lekką wśród młodzieży.
– A ze zdrowiem trenera Lisowskiego jak jest?
– Obecnie bardzo dobrze. Raz, dwa razy w tygodniu trenuję w siłowni, więc chłopaki się nabijają. Pięć lat temu zdarzył się wypadek przy pracy.
– Na mistrzostwa Europy do Berlina po co jedziecie? Po złote runo?
– Spokojnie. Zdecydowanie najlepszą średnią mają w tym roku Hiszpanie. Są w stanie pobiec nawet w granicach 2,57. Kolejna szybka ekipa to tradycyjnie Belgowie, czyli trzech braci Borlee i Jonathan Sacoor – mistrz świata juniorów z lipcowych zawodów w Tampere, gdzie uzyskał 45,03. Brytyjczycy też wyglądają na szybszych, a na dodatek z lepszą średnią pojawią się w Berlinie Włosi. A więc teoretycznie jesteśmy na piątym miejscu.
– Co nie znaczy, że tego miejsca nie poprawicie. Dla tych chłopaków zawsze najważniejsza jest sztafeta. A indywidualnie kto pobiegnie? Słyszałem, że piętą achillesową mistrzów świata z Birmingham były ostatnio… achillesy.
– Faktycznie, problemy z nimi mieli Krzewina, Omelko i Krawczuk. Ten pierwszy do Berlina się nie wybiera, nie skorzystał z miejsca, na które mogłem go powołać jako trener kadry. W mistrzostwach Polski w Lublinie był dopiero siódmy, uznał, że ból się nasila i nie jest w stanie wystartować. Omelko dochodzi do niezłej dyspozycji. Indywidualnie pobiegnie pierwsza trójka z mistrzostw Polski w Lublinie: Zalewski, Krawczuk i Kowaluk. O miejsce w sztafecie powalczą też Omelko, Duszyński i Rzeźniczak, choć do pomocy będę miał również Patryka Dobka, obecnie płotkarza.
– Kilku chłopaków wreszcie nie ma chyba na co narzekać. Mistrzowie świata z Birmingham trafili właśnie do Grupy Sportowej Orlenu, poza tym widzimy ich często w telewizyjnej reklamie. Zastanawiam się tylko, dlaczego we trójkę, bez Zalewskiego…
– Każdy pyta.
– Ja też.
– Jakby to powiedzieć – zawodnik za bardzo się cenił. Na ostatniej prezentacji nowych członków orlenowskiej grupy też jednego zabrakło.
– Zalewskiego.
– Ja tego nie powiedziałem.
–Terminarz berlińskich mistrzostw nie jest problematyczny?
– Dla nas nie. Ale dziewczyny mają problem, bo finał 400 metrów koliduje z finałem sztafety 4x400. Bodajże półtorej godziny dzieli te konkurencje.
– Przecież to jakieś nieporozumienie!
– Pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Myślałem, że po protestach organizatorzy to zmienią, ale nic takiego nie ma miejsca. Na szczęście w naszej ekipie jest sporo dobrych dziewcząt. Ale wie pan, co? Bo my sobie tak gadamy, a mnie na jednym zależy. Proszę koniecznie napisać, że czekam na tę halę lekkoatletyczną we Wrocławiu. Jak mnie minister Bańka spotyka, to mówi "wiem, wiem, zaraz będzie o hali".
– No to napisałem.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP, w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.