Gelsenkirchen nie jest miastem korporacji, drapaczy chmur i biznesowych spotkań. Ulice są surowe, nad budynkami z ciemnej cegły unosi się gęsty dym, a mieszkańcy, częściej niż w koszulach i pod krawatem, spędzają godziny w pracy spoceni i w brudnych kombinezonach. Wspólnym mianownikiem jest miłość do Schalke i szacunek do ciężkiej pracy. A klub, choć może pochwalić się ultranowoczesnym stadionem i miejscem w czołówce najbogatszych na świecie, traktuje priorytetowo pielęgnowanie ciągnących się od setek lat tradycji górniczych.
HAŁDY, KOPALNIE, DYM...
W sercu Zagłębia Ruhry na próżno szukać wielu atrakcji turystycznych. Nie zazna się tu urokliwych piaszczystych plaż, bujnie rozwiniętych ogrodów czy choćby efektownych budowli wznoszących się wyżej niż sięga ludzki wzrok. Już rzut oka na panoramę miasta pozwala szybko zrozumieć z czym mamy do czynienia. Kilka poszarzałych kominów fabryk, będące reliktem minionej epoki szyby kopalniane, nieśmiało przebijające się ponad horyzont wierzchołki kościołów i gdzieś w tle połyskujący, biały dach umiejscowionego na niewysokim wzgórzu stadionu Veltins Arena. I to w zasadzie tyle. Poza niewielkim kanałem Ran-Herne, którego w niektórych miejscach otacza bujna przyroda i sporo zieleni, pokus dla zwiedzających nie ma tam wiele.
Jest za to coś, co sprawia że już w drodze do Gelsenkirchen, czy to autem, czy koleją, czuć historię oraz tradycję tego relatywnie niewielkiego miasta. Na miejscu wystarczą pierwsze kroki, minięcie kilku zaułków i rozejrzenie się po oknach domów, by zauważyć że tygodniowy cykl mieszkańców ogniskuje się wokół dwóch czynności – od poniedziałku do piątku rytm życia wyznacza ciężka harówa, a weekendy stoją pod znakiem rodzinnych wycieczek na mecze ukochanego zespołu. Zespołu, który choć z jednej strony idący z duchem czasu, stale się rozwijający i dobrze prosperujący, to z drugiej tak mocno związany z regionem i jego tradycjami, że wydawałoby się wręcz – nieprzystający do dzisiejszych czasów.
By zrozumieć skąd tak wielkie oddanie górniczym obyczajom, trzeba zajrzeć na karty historii. Zagłębie Ruhry od dawna jest bowiem jednym z najsłynniejszych regionów przemysłowych w Europie, a ogromne hałdy węgla tworzą tam krajobraz do spółki z charakterystycznymi szybami kopalnianymi. Teraz w Gelsenkirchen już nieużywanymi, bo od niedawna w mieście nie funkcjonuje żaden zakład. Przez długie lata schemat dnia codziennego był dla wielu mężczyzn jednak identyczny, a jego kluczowym elementem była szychta. Po przebraniu się we właściwy kombinezon, naciągnąwszy na głowę kask i latarkę, padało gromkie "Glück auf!", czyli typowe w tamtej okolicy pozdrowienie oznaczające w skrócie nadzieję na szybki i bezproblemowy powrót po kilku godzinach. Po chwili winda zjeżdżała o kilka pięter, a w dusznych korytarzach górnicy urabiali się po łokcie, by zapewnić byt rodzinom i w weekend zrelaksować się na stadionie z piwem w dłoni.
Schalke zrosło się z górniczym środowiskiem od początku istnienia. Klub powstał w robotniczej dzielnicy o identycznej nazwie i w tym samym miejscu wzniósł się pierwszy, historyczny obiekt na którym mecze rozgrywali piłkarze. Stadion Glückauf Kampfbahn przestał jednak zapraszać w latach 70. i choć potem fani gromadzili się jeszcze na Parkstadion, to od początku tego stulecia ich drugim domem jest masywny, ulokowany na wzniesieniu Veltins Arena. Obiekt, choć już blisko 20-letni, wciąż należy do najnowocześniejszych na świecie. Ma ruchomy dach, który w razie gorszych warunków atmosferycznych jest zamykany. W dni wolne od meczów murawa, zainstalowana na specjalnych szynach, wjeżdża pod trybuny, by nie ulec zniszczeniu. Na stadionie aż roi się od odwołań do korzeni. Prostych, tradycyjnych symboli, które pokazują, że nowoczesność nowoczesnością, ale najważniejszy jest szacunek do lokalnej społeczności i pielęgnowanie dziedzictwa.
Kopalnie na terenie Gelsenkirchen już nie działają, ale miasto nie przeszło wielkiej rewolucji. Dzień w dzień pracuje tam wciąż wiele fabryk, mieszkańcy harują, tylko mniejszość siedzi za biurkiem, a wydobywający się z wysokich kominów gęsty dym nie pozwala zapomnieć o codzienności. Udziałem kibica Die Koenigsblauen był od zawsze znój, który można było sobie wynagrodzić weekendami. Zawodnicy doskonale wiedzą, że kosztowne wejściówki na mecze nie przychodzą kibicom łatwo. By rozumieć to jeszcze lepiej, piłkarze odwiedzają przed każdym sezonem którąś z kopalni w Zagłębiu Ruhry, zakładają pobrudzone uniformy, kaski i zjeżdżają kilkaset metrów pod ziemię. To ma sprawić, że docenią każdy wydany przez fanów cent i na boisku nie przyjdzie im do głowy lekceważenie obowiązków.
WSZECHOBECNA SYMBOLIKA
Choć wspomniany Glückauf Kampfbahn nie gości już piłkarzy, to wciąż stanowi ważny punkt na mapie miasta. Przed kilkoma laty kibice zaznaczyli niebiesko-biały szlak na trasie wiodącej pod bramy nowego obiektu. Ma przypominać o korzeniach. Na każdym kroku między tymi dwoma obiektami można napotkać symbole związane z Schalke. Od tych oczywistych, czyli napisów na murach i pamiątek umieszczonych w oknach domów, do detali – włącznie z kolorem pachołków wbitych w ziemię, a nawet słupów energetycznych. Są też lokale, puby, nawet najzwyklejsze sklepy spożywcze – wszystkie z herbem klubu, a nierzadko też nazwiskiem jednej z legend.
Najmocniej górnicze tradycje wyczuwa się będąc w okolicach nowego stadionu. Po przekroczeniu progu sklepu z pamiątkami, w oczy rzucają się oczywiście stroje meczowe, treningowe, bluzy, dresy oraz piłki, ale i... wiszące pod sufitem brudne górnicze kombinezony i kaski. Na wielu elementach garderoby, które mogą kupić kibice, widnieje charakterystyczny symbol przypominający szyb kopalniany. Klimat podkreślają też barwy – przeważa czerń, w niektórych miejscach to półmrok przeplatany granatowym kolorem i białymi akcentami. Atmosfera jest swojska, a z głośników płyną lokalne melodie, najczęściej śpiewane przez chór górników.
Jak ważny dla klubu jest każdy z kibiców, widać też po przekroczeniu bram stadionu. Hasło "Glück auf!" pojawia się na każdym kroku, a mottem jest zwięzłe "Wir leben dich", czyli "Żyjemy tobą" adresowane do klubu. Kibiców wita też wielka, szklana ściana z wizerunkami kilku piłkarzy, między innymi Raula i Ebbe Sanda oraz z charakterystycznym napisem. Z daleka wydawałoby się, że nie ma w tym nic specjalnego, ale gdyby przyjrzeć się bliżej... okazuje się, że to jedna, wielka mozaika. Mozaika z malutkich zdjęć byłych zawodników, trenerów, członków sztabu i przede wszystkim – kibiców. To ukłon w stronę fanów, którzy na każdym domowym meczu zapełniają stadion nie pozostawiając ani jednego wolnego krzesełka na trybunach. Nie bez kozery powtarza się jak mantrę hasło "Einmal Schalker – Immer Schalker" mówiące, że kto choć raz jakkolwiek zwiąże się z klubem, pozostanie z nim na zawsze.
Wejście do budynku klubowego pokazuje, że górnicze tradycje uwzględniono na każdym kroku. Kibiców z kategorii VIP i dziennikarzy wita metalowa, czarna konstrukcja do złudzenia przypominająca kopalniany szyb. Zespawane ze sobą pręty tworzą charakterystyczny kształt i nawet biegnąca środkiem winda wywołuje oczywiste konotacje. Im dalej w las, tym skojarzeń jest coraz więcej. Szatnia gospodarzy, w której – a jakże – dominują ciemne barwy i podobnie jak w sklepie półmrok, okraszona jest ogromnym "Wir leben dich" umieszczonym pod sufitem. Bodaj największe wrażenie wywołuje jednak tunel prowadzący na stadion. Z jednej strony eleganckie, wyłożone niebieską, matową wykładziną schody prowadzące na murawę, z drugiej zaś ściany jasno odwołujące się do korzeni – ograniczające z obu stron mury wykonane zostały w taki sposób, że można poczuć się jak gdyby było się kilkaset metrów pod ziemią w tunelu wykutym z węgla.
Podobnie zresztą jest w klubowym muzeum. Oczywiście można tam znaleźć puchary, trofea, pamiątki, archiwalne wycinki z gazet, buty, piłki i koszulki, ale wiele ścian tworzą skały węgla ograniczone siatką. Jak na przykład ta, na której zawieszony jest wielki plakat ze zdjęciem zwycięskiego składu z finału Pucharu UEFA z 1997 roku.
NA STADIONIE JAK W KOPALNI
Również i na stadionie wszystko przypomina o tradycji. Od koszulek piłkarzy, które mają wytłoczone godło górnicze, czyli skrzyżowane żelazko i perlik, aż po legendarny "Steigerlied". To słynna niemiecka piosenka górnicza i ludowa, która przed każdym domowym meczem Schalke jest odtwarzana na stadionie. Gdy warunki na to pozwalają i przez otwarty dach nie przebija się słońce, światła na całym obiekcie gasną, kibice włączają latarki (wielu z nich przychodzi na stadion z tymi górniczymi, zakładanymi na głowę), a na "kostce", czyli telebimie zawieszonym nad murawą, wyświetlane są scenki z kopalni. Najsłynniejsze wykonanie miało miejsce w grudniu 2015 roku. Przed starciem z Hoffenheim na murawie pojawił się liczący 1000 osób chór górników, którzy byli tuż przed zamknięciem kopalni "Auguste Victoria Marl". Wspólnie z ponad 60 tysiącami kibiców odśpiewali "Steigerlied". Od tamtego czasu jest to już tradycją na stałe wpisaną w organizację spotkań...
Na terenie Veltins Arena znaleźć można też wyraźny, polski akcent. Przed kilkoma laty klub stworzył coś na kształt panteonu gwiazd – dziewięciu byłych piłkarzy Schalke umieszczono w gronie zasłużonych kapitanów klubu. Jest legendarny Niemiec Olaf Thon, najlepszy strzelec w historii Klaus Fischer, czy świetujący w latach 30. mistrzostwa kraju Ernst Kuzorra. A obok nich... Tomasz Wałdoch. Wizerunek tych dziewięciu zawodników znajduje się w dwóch miejscach – na ścianach wiodących do szatni oraz tunelu prowadzącego na murawę oraz na wielkich transparentach podwieszonych pod dachem obiektu.
Wizyta na Veltins Arena nie jest zwyczajną szansą na obejrzenie meczu niemieckiej drużyny, okazją do napicia się piwa i zjedzenia charakterystycznego dla tamtejszej kuchni piłkarskiej wursta. To wdrożenie się w górniczy klimat regionu, możliwość sprawdzenia na własnej skórze jak bardzo Schalke związane jest z okolicą, jak mocno przywiązane do historii oraz tradycji i jak starannie pielęgnuje się tam znane od lat wartości. Bo w końcu "Wir leben dich" i oprócz pracy żyje się tam przede wszystkim klubem...