Zaczął 13 października, a bieg ukończył... 2,5 dnia później. Piotr Hercog wystartował po raz pierwszy w życiu na dystansie 240 mil (około 380 km) i wygrał, czym zaskoczył nie tylko siebie, ale też organizatorów Moab Endurance Run oraz rywali. Opowiedział m.in. o tym, jak wpadł na pomysł startu w tym ultramaratonie, ile czasu poświęcił na sen i dlaczego na trasie jadł hamburgery. Zapewnia, że śmiech towarzyszył mu od startu do mety.
Damian Pechman, sport.tvp.pl – Zaledwie 10 dni po zwycięstwie w ultramaratonie zaplanował pan trening w Górach Świętokrzyskich. Nie było pokusy, żeby jeszcze poleniuchować?
Piotr Hercog: – Już mnie nosiło, żeby pobiegać. Wcześniej kilka dni spędziłem w podróży, akurat w czasie, gdy organizm potrzebował rekreacji i lekkiego rozruchu. Krótka przerwa była jednak planowana, żeby stawy, mięśnie i przyczepy mięśniowe zdążyły się zregenerować.
– Końcówka roku to tylko treningi, czy na horyzoncie są nowe wyzwania?
– Najpierw roztrenowanie, dopiero później zacznę budować formę. Następny start zaplanuję prawdopodobnie w okolicach lutego i marca przyszłego roku.
– W jaki sposób znalazł się pan w ogóle na starcie Moab Endurance Run?
– Zadecydował przypadek i Wojtek Grzesiok, który należy do mojego teamu. Najpierw znalazł tani bilet do Stanów Zjednoczonych, a później ten konkretny bieg. Tak naprawdę chciał mnie wmanewrować w Wielki Szlem, czyli trzy biegi na dystansie co najmniej 200 mil. Ten trzeci był najdłuższy, bo liczył 240 mil. Na początku odmówiłem, bo dystans wydawał mi się, nawet dla mnie, zbyt długi. Wszedłem jednak na stronę organizatorów, obejrzałem trasę, zdjęcia i… wciągnąłem się. Zwłaszcza, że Wojtek nie odpuszczał i usilnie mnie namawiał. Ostatecznie zdecydowałem się na ostatni i najdłuższy z trzech biegów. Lot miałem za pół roku…
– I tylko pół roku na przygotowania?!
– Ten bieg stał się moim głównym celem, więc musiałem trochę zmodyfikować plany treningowe – te dotyczące innych startów i wyjazdów w góry. Wszystko podporządkowałem wyzwaniu w Stanach Zjednoczonych.
– Zmiany były radykalne?
– Przygotowania nie odbiegały jakoś bardzo od tego, co robiłem wcześniej. Trudno zaplanować treningi na dystansie na przykład 150 kilometrów. Mógłbym zrujnować organizm. Poza klasycznymi treningami, raz na 2-3 tygodnie, wydłużyłem delikatnie dystanse. Delikatnie, bo zaledwie o 10-20 procent. I tak, zamiast 25 kilometrów, biegałem w górach 30. Staram się zresztą różnicować moje treningi. Nie zapominam też o szybkości.
– Przygotowywał się pan tylko w Kotlinie Kłodzkiej?
– W większości tak, ale odwiedzałem też Tatry. Dla ultrasów to idealny poligon, bo można się zmierzyć z dużymi przewyższeniami. Mieszkam blisko czeskiej granicy, więc korzystając z okazji wystartowałem w rajdzie przygodowym, gdzie oprócz biegu był też etap rowerowy czy elementy wspinaczkowe. Startuje się w parach, na długim dystansie – wspólnie z koleżanką mieliśmy do pokonania ponad 170 km, co zajęło nam 16 godzin. Była to dla mnie jedna z form przygotowań do Moab. Chciałem zobaczyć, jak będę się czuł przy braku snu i lekkim zmęczeniu.
– Nie było żadnych obaw? To był najdłuższy bieg w pana życiu, do tego doszły ogromne amplitudy temperatur i różnice wysokości…
– Największą obawą i jednocześnie największym wyzwaniem był dystans i brak snu. Temperatury i wysokość także, ale z tym miałem już do czynienia wcześniej. Startowałem w ultramaratonie w ciepłym klimacie – na Wyspach Kanaryjskich czy w biegach na Bajkale albo Elbrusie, gdzie musiałem walczyć z ekstremalnie niską temperaturą albo jednocześnie z wysokością i spadkiem temperatury. Chociaż… W trakcie Moab Endurance Race amplitudy trochę mnie jednak zaskoczyły. W ciągu dnia odczuwalna temperatura oscylowała wokół 40-50 stopni, mijało kilkanaście godzin i było to 20-30 stopni, ale… poniżej zera.
Pierwszy kryzys pojawił się na 70-80 kilometrze, gdy byłem już trochę zmęczony i zaczęło mnie boleć kolano. W dodatku zabrakło mi wody i mocno się wysuszyłem. Pomyślałem, że mam przed sobą jeszcze 300 km, a już jestem wyczerpany...
– Na mecie pojawił się pan po 60 godzinach. Ile z tego zajął sen?
– Wiedziałem, że wcześniej czy później pojawi się kryzys związany z brakiem snu. Miałem doświadczenie z rajdów przygodowych, więc wiedziałem, że spokojnie przetrwam pierwszą noc oraz kolejny dzień i dopiero drugiej nocy będę musiał zaplanować krótki sen. Wyszło inaczej, bo już po pierwszej nocy i 25 godzinach biegu, musiałem się położyć. Byłem mocno zmęczony i spałem równe 60 minut. Po godzinie poprosiłem mój team o pobudkę. W trakcie drugiej nocy chciałem się położyć profilaktycznie na 40 minut. Nie chciało mi się spać, ale chciałem wykorzystać komfortowe warunki. Wiedziałem, że czeka mnie nocne bieganie w wysokich górach, gdzie nie byłoby szans na sen. Położyłem się, ale nie mogłem zasnąć. Po 20 minutach wstałem i pobiegłem dalej.
– 60 godzin biegu i tylko 80 minut na regenerację?
– Dodałbym jeszcze po kilka minut na punktach kontrolnych, gdzie uzupełniałem jedzenie i picie.
– Prawidłowe odżywianie to "być albo nie być" w ultramaratonach. O tym, co i kiedy pan jadł decydował pewnie team?
– O ile mógł być obecny na punktach kontrolnych. Dla mnie najważniejsze, aby przyjmować jakiekolwiek pokarmy, które dostarczają dużo energii. Im dłużej trwa bieg, tym organizm bardziej się buntuje i zwyczajnie nie chce się jeść. O ile na początku korzystam z żeli, o tyle później na samą myśl o żelu robi się niedobrze… Na trasie Moab zaplanowano w sumie 15 bufetów. Niektóre były wysoko w górach, więc mógł tam dotrzeć tylko organizator. Do wyboru miałem wtedy żele, owoce, słodkie przekąski, a nawet kanapki, tortille i hamburgery.
– Hamburgery?
– Z reguły nie jem takich rzeczy, bo są mocno obciążające dla żołądka. Tutaj okazały się zbawieniem. Organizm był już tak wyssany z kalorii, że hamburger był dobrą alternatywą. Dawał zastrzyk energii na kolejne godziny biegu.
Nie dopuszczałem myśli, że mogę wygrać, bo nigdy nie startowałem na takim dystansie. Dla organizatorów moje zwycięstwo było dużym szokiem. Już na mecie dowiedziałem się, że we mnie nie wierzyli. Także rywale byli przekonani, że dopadnie mnie kryzys.
– Pamięta pan momenty, gdy miał ochotę zejść z trasy?
– Przeżyłem dwa poważne kryzysy. Pierwszy pojawił się na 70-80 kilometrze, gdy byłem już trochę zmęczony i zaczęło mnie boleć kolano. W dodatku zabrakło mi wody i mocno się odwodniłem. Pomyślałem, że mam przed sobą jeszcze 300 km, a już jestem wyczerpany. Zamiast myśleć o mecie, zastosowałem metodę małych kroków – skupiłem się na dotarciu do najbliższego bufetu. W takich sytuacjach zawsze zadaję sobie pytanie: czy jestem już w takim stanie, że nie mogę ruszyć do przodu? Za każdym razem odpowiadałem, że mogę biec dalej. Powoli, ale przed siebie.
– Od początku celem było zwycięstwo?
– Priorytetem było ukończenie biegu w przyzwoitym stylu. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl o dobrym wyniku. Przecież po to rywalizujemy, żeby walczyć o zwycięstwo. W pierwszej części biegu, co stanowi 30 godzin, chciałem się skupić na sobie, a nie rywalach – kontrolować tempo, tętno, dbać o ciało, przede wszystkim stopy, oraz prawidłowe odżywanie. Wiedziałem, że dopiero w drugiej części mogę pomyśleć o taktyce i jak najlepszym wyniku. A to, że prowadziłem już od początku? Tak wyszło, że po opuszczeniu miasta wyszedłem na prowadzenie i utrzymałem je do mety. Rywale mieli wolniejsze tempo na pierwszym podbiegu, co nie do końca mi odpowiadało, więc ruszyłem do przodu.
– Dla kogo ten sukces był większym szokiem: dla pana czy organizatorów?
– Dla mnie było to zaskoczeniem, chociaż w głębi duszy wierzyłem, że mogę powalczyć o dobry wynik, może nawet o podium. Nie dopuszczałem myśli, że mogę wygrać, bo nigdy w życiu nie startowałem na takim dystansie. Dla organizatorów to był rzeczywiście duży szok. Już na mecie dowiedziałem się, że we mnie nie wierzyli. Zwłaszcza, że po starcie wyrwałem do przodu. Także rywale byli przekonani, że dopadnie mnie kryzys. Pamiętam, że na mecie jeden z organizatorów, w obecności kamery, pytał mnie trzykrotnie, ile ukończyłem wcześniej biegów na dystansie 200 mil. Odpowiedziałem, że to mój pierwszy raz. Pytał mnie trzy razy, bo myślał, że albo nie zrozumiałem pytania, albo on nie zrozumiał mojej odpowiedzi.
– Wystartował pan z uśmiechem i na metę też wbiegł z uśmiechem. Tak jakby dystans blisko 400 kilometrów nie był katorgą…
– Jestem pogodną osobą. Cieszę się, gdy widzę kogoś na trasie. Tam nie było zbyt wielu kibiców, więc byłem szczęśliwy, gdy widziałem inne osoby na punktach kontrolnych czy już na mecie. Racja, nie było widać po mnie skrajnego zmęczenia. Nie dość, że na metę przybiegłem jako pierwszy, to w dodatku z uśmiechem. Dla organizatorów wyglądałem tak, jakbym dopiero wystartował…
– Pierwsza myśl na mecie?
– Wcale nie sen. Bardziej doskwierał mi głód i przenikliwe zimno. Na mecie czekał na mnie mój team, więc gdy usiedliśmy już w ciepłym pomieszczeniu, to marzyłem o posiłku. Zjadłem ciepłą kanapkę i wypiłem kilka kubków kakao. Największą przyjemnością było dla mnie to, że nie musiałem już biec i walczyć z bólem, ale mogłem spokojnie zjeść. Mimo deficytu snu, położyłem się dopiero po pięciu godzinach od ukończenia biegu.
– Zwracał pan w ogóle uwagę na piękne okoliczności przyrody?
– W 90 procentach byłem skupiony na biegu i tym, żeby się nie zgubić. Szukałem wskazówek w postaci wstążek, miałem też wgraną mapę i co jakiś czas sprawdzałem, czy podążam w dobrym kierunku. Nie oznacza to, że nie miałem sił i czasu podziwiać miejsc, które mijałem. Udało mi się nawet nagrać kilka filmików i zrobić zdjęcia.
– Lubi pan nowe miejsca i nowe wyzwania. Co teraz?
– Mam kilka pomysłów, ale bez konkretów. Wiele zależy od funduszy. Ostatni start w 100 procentach sfinansowałem z własnych środków. Jeśli nie uda mi się znaleźć dodatkowych funduszy, to trudno będzie myśleć o podobnych wyzwaniach.
– Będzie pan teraz szukał bardziej ekstremalnych warunków czy sprawdzi się pan na jeszcze dłuższym dystansie?
– Nigdy nie mówię nigdy. Zwłaszcza, jeśli coś mnie zafascynuje. Nie wykluczam więc, że kiedyś wystartuję w biegu dłuższym niż 240 mil. Lubię jednak zróżnicowane wyzwania – wysokie góry, trudny technicznie teren czy warunki klimatyczne.
– Czyli nigdy nie zobaczymy pana na starcie biegu z Sydney do Melbourne, liczącego 870 kilometrów?
– Raczej nie, bo dystans nie jest dla mnie priorytetem. To musi iść w parze z trudnością trasy czy piękną okolicą. Dopiero takie połączenie sprawia, że bardzo chcę się z tym zmierzyć. W innym wypadku, moja głowa powie "stop".
– Czuje się pan najlepszym ultramaratończykiem w Polsce?
– Nie lubię takich określeń. Podobnie jak w lekkoatletyce, mamy tutaj różne dystansie i różne warunki. Są na przykład zawodnicy, którzy biegają ode mnie szybciej na 70-80 kilometrów. Na pewno należę do czołówki. Jestem jednym z wielu najlepszych, ale nie najlepszy.
– Ultrasi trzymają się razem?
– Od czasu do czasu startuję w Polsce, więc siłą rzeczy mam kontakt z innymi biegaczami. Niektórych znam lepiej i nawet się przyjaźnię. Ostatnio jeden z największych sukcesów w biegach górskich odniósł Bartek Przedwojewski, który wygrał finał cyklu Golden Trail Series w RPA. Startowała tam światowa elita, najlepsi z najlepszych. Bardzo go wspieram i mu kibicuję. Wielokrotnie razem trenowaliśmy i pewnie jeszcze nie jeden raz wspólnie pobiegamy.
– W ostatnich latach Polacy już nie tylko startują w ultramaratonach, ale też je wygrywają. Marcin Świerc zwyciężył w prestiżowym biegu wokół Mount Blanc, a Andrzej Radzikowski w Spartathlonie.
– Kilka osób zaczęło jeździć na imprezy międzynarodowe. Nie tylko jako uczestnicy, ale też osoby, które mogą wygrać. Trzeba jednak jasno powiedzieć: zarówno w Polsce, jak i na świecie poziom bardzo się podniósł. To, że Polacy potrafią wygrywać niektóre imprezy, nie oznacza, że jesteśmy już mistrzami świata. Owszem, staliśmy się bardziej rozpoznawalni, ale nie jesteśmy dominującą nacją. Bywają wciąż silnie obsadzone biegi, w których naszym sukcesem jest miejsce w czołowej "10".
W każdej pasji jest odrobina szaleństwa. Czy to będzie bieganie po górach czy kolekcjonowanie znaczków. Dobrze, jeśli ktoś w codziennym życiu może zająć głowę czymś innym niż praca. Cieszę się, gdy niektórzy nazywają mnie wariatem.
– Bieganie to wciąż pasja, czy już praca?
– Pasja. Oczywiście bieganie mocno przeplata się z moim życiem prywatnym. Organizuję choćby zawody, w sumie cztery imprezy biegowe w ciągu roku, z których największa przyciąga do Lądku Zdroju kilka tysięcy osób. To wielomiesięczny wysiłek, od marketingu, po sprawy techniczne. Same treningi i starty pozostają dla mnie jednak ciągle pasją i traktuję siebie jako zaawansowanego amatora.
– Gdzie kończy się pasja, a zaczyna szaleństwo?
– Szaleństwo zaczyna się już w domu, na etapie planowania. W każdej zaawansowanej pasji jest zresztą odrobina szaleństwa. Czy to będzie bieganie po górach czy kolekcjonowanie znaczków. Dobrze, jeśli ktoś w codziennym życiu ma odskocznię i może zająć głowę innymi sprawami niż praca. Cieszę się, gdy niektórzy nazywają mnie wariatem.
– Słynny ultramaratończyk Janis Kuros stwierdził, że szaleństwo zaczyna się w biegach powyżej 100 km. Na krótszych dystansach główne znaczenie ma trening, powyżej "setki" już tylko głowa.
– Według mnie o sukcesie w ultramaratonach decydują po równo trzy czynniki: przygotowanie fizyczne, dalej ogólnie pojęta logistyka i taktyka, a wszystko uzupełnia głowa, czyli nasze myśli i determinacja. Od tego wszystkiego zależy nie tylko końcowy wynik, ale w ogóle to, czy ukończymy bieg.
– Jest pan w najlepszym wieku dla ultramaratończyka…
– Chyba tak. Oczywiście, regeneracja nie postępuje u mnie tak szybko jak u 20-latka, ale mam większe doświadczenie, determinację i głowa pracuje w trakcie biegu znacznie lepiej. Patrząc na statystyki i wiek osób, które biegają i wygrywają ultramaratony, to dominują zawodnicy w przedziale 35-45 lat. To optymalny wiek dla takich wyzwań.
1
3:24.34
2
3:24.89
3
3:25.31
4
3:25.68
5
3:25.80
6
3:32.72
1
7.01
2
7.02
3
7.06
7.07
5
7.10
6
7.10
7
7.12
8
7.14
1
4922
2
4826
3
4781
4
4751
4569
6
4487
7
4455
8
4413
9
4400
10
4362
11
4357
12
4277
13
4181
-
1
20.69
2
19.56
3
19.26
4
19.11
5
18.91
6
18.89
7
18.67
8
18.41
1
8:52.86
2
8:52.92
3
8:53.42
4
8:53.67
5
8:53.96
6
8:54.60
7
8:55.62
8
8:57.00
9
9:04.90
9:06.84
11
9:07.20
-
1
1.99
2
1.95
3
1.92
4
1.92
5
1.92
6
1.89
6
1.89
8
1.85
9
1.80
1
3:04.95
2
3:05.18
3
3:05.18
4
3:05.49
5
3:05.83
6
3:08.28
1
1:44.88
2
1:44.92
3
1:45.46
4
1:45.57
5
1:45.88
6
1:46.47
1
7:48.37
2
7:49.41
3
7:50.48
4
7:50.66
5
7:51.46
6
7:51.77
7
7:55.83
8
7:55.83
9
7:56.41
10
7:56.98
11
7:57.18
12
7:59.81
1
2:11.42
2
2:12.20
2:12.59
4
2:12.65
5
2:14.24
6
2:14.53
7
2:14.58
8
2:15.91
9
2:16.10
10
2:17.83
11
2:19.29
12
2:22.28
13
2:23.00
-
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (960 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.