Gdyby dziś polski klub wyeliminował z europejskich pucharów Manchester City, zatrzęsłaby się ziemia. Prasa w Manchesterze podając skład polskiego zespołu zrobiła oczywiście kilka błędów. Późnym wieczorem zszokowani angielscy reporterzy umieli już poprawnie napisać "Wieszczycki", a Kevin Keegan chwaląc drużynę znad Wisły nie omieszkał dodawać, że w rewanżu jego drużyna odwróci losy. Nie potrafiła. Remis, równo 15 lat temu, na nowiutkim City of Manchester Stadium osiągnęła nie Legia, nie Wisła czy Górnik, którego wspominano w niebieskiej części Manchesteru z szacunkiem, a zapomniany dziś klub – ówczesny wicemistrz Polski, Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski.
Początek meczu rozegranego co do dnia 15 lat temu zdawał się potwierdzać obawy. Siedząc na gazetach (gospodarze nie zdążyli przymocować krzesełek na trybunie telewizyjnej, więc siedziało się de facto na betonie) trzymałem mocno kciuki, by dopingowany przez kilkaset – plus obowiązkowa orkiestra! - osób z Polski zespół pozbierał się po stracie gola i strzale Nicolasa Anelki. Zadziwiająco dla gospodarzy po dwudziestu słabych minutach trener Radolsky zrobił przesunięcie taktyczne zawodników na lewej stronie i maszyna zaczęła funkcjonować. W środku pola, nawet bez kontuzjowanego Radosława Sobolewskiego, goście grali spokojnie, nie tracili głowy, klasą sam dla siebie był doświadczony Tomasz Wieszczycki. Wspaniale bronił Liberda, a po trzech czwartych spotkania sfaulowany został Grzegorz Rasiak.
Strzelaj, młody
Ta chwila owiana jest legendą. Najbardziej znana mówi, że Wieszczycki rzucił do Sebastiana Mili: "strzelaj młody, mi ten gol już do niczego nie jest potrzebny". I Mila strzelił. Tak, że David Beckham by się nie powstydził. Klub z maleńkiego Grodziska Wielkopolskiego zdzielił lwa prosto w nos i nie zamierzał poprzestać. Pod koniec jeszcze Marcin Zając nie wykorzystał szansy na drugiego gola i tak zrodził się jeden z najlepszych wyników w historii polskiej piłki klubowej. Dwa tygodnie później the Citizens odpadli w Grodzisku Wielkopolskim.
Gol z wolnego dał Mili rozpoznawalność i otworzył drogę do kariery. Młodsi pamiętają oczywiście bramkę z Niemcami na Narodowym, ale to trafienie przeciwko Seamanowi sprawiło, że o Mili mówiono wszędzie. Choć do dzisiaj jego ojciec powtarza, że strzelał ładniejsze gole w Gwardii Koszalin (co akurat pamięta i potwierdza mój ojciec), to bramka bezpośrednio z wolnego strzelona słynnemu Davidowi Seamanowi był tematem numer jeden w kraju jeszcze przez kilka dni.
Zielony szalik
Kilka, ale godzin po meczu, samolot czarterowy LOT-u wrócił do Poznania. Po sprawdzeniu paszportów (tak, tak – Polska nie była wtedy, mimo podpisania traktatu, jeszcze członkiem Unii Europejskiej!), wsiadaliśmy na pokład uradowani, ale bez wielkiej euforii, bo na to przyszedł czas po rewanżu. Nad strefą biznes wisiał zielony szalik z wielkim napisem "Dyskobolia". Kiedy samolot dzień wcześniej startował do Manchesteru, piłkarze dla kawału powiesili go tak, by właściciel od razu po wejściu nie mógł go przegapić. Dlaczego miał to być dowcip? Bo Drzymała, wydając miliony, chciał, by nazwa Groclin była wszędzie obowiązująca i krótka seria szalików bez nazwy sponsora niespecjalnie mu się spodobała.
Tak jak na lotnisku z Poznaniu nie dał po sobie poznać, że piłkarze zadziałali mu na nerwy, tak po meczu spojrzał nań raz jeszcze i pogroził palcem rozbawionym piłkarzom. – Co chłopaki, podobało się jak kozacy w piłkę grają? – rzucił do dziennikarzy w trakcie lotu jeden z zawodników. Podobało się wszystkim, bo tamta drużyna umiała grać i udowodniła, że najpierw liczą się upór, ambicja i konsekwencja, a o całej reszcie można rozmawiać później. I choć tylko remisu w jednym z dwóch wiosennych meczów z Girondins Bordeaux brakowało, by Polska miała dwa (!) kluby w eliminacjach Ligi Mistrzów od sezonu 2005/06, do Groclinu i tak nie można mieć żadnych zastrzeżeń. 15 lat temu jego gracze dali sobie i nam wszystkim niezapomniane wrażenia. Za co przy okazji, w imieniu swoim i komentujących tamte spotkania ze mną Piotra Reissa i Adama Matyska, mogę im tylko podziękować.
A ów zielony szalik nie zniknął, choć pamiętający tamten lot twierdzą, że prezes dyskretnie kazał się go pozbyć. Zabrał go jednak ze sobą pewien ubiegający się później o ważną funkcję w futbolu polityk, lecący z nami na mecz. Gdyby tak przekazał ten szalik – o ile wciąż go ma – na aukcję charytatywną, zapewne udałoby się zebrać pokaźną kwotę... Czas bowiem minął, ale sentyment do tamtych dni pozostanie.