Prawie dwa miesiące temu świętowano ten transfer. Do Filadelfii wreszcie zawitał ktoś, kto w czołówce nie znalazł się wczoraj – Jimmy Butler. W klubie obudziły się nadzieje, po cichu zaczęto myśleć o finale NBA, o latach świetności, które czekają zespół. Teraz mamy powagę, bo teksański awanturnik znów wywołał burzę…
Kibice Philadelphia 76ers wierzyli, że tym razem będzie inaczej, że gracz spokornieje i nie pozwoli, aby "ego" przesłoniło mu cel nadrzędny – walkę o mistrzostwo. Nic z tego, kilka tygodni spędzonych w klubie, występy i treningi, sprawiły, że zaczął kwestionować pracę trenera. Według znakomicie zorientowanego Adriana Wojnarowskiego z ESPN, koszykarzowi nie podobało się to, jaką rolę w ofensywie przydzielił mu Brett Brown.
Do trzech razy sztuka, mówi przysłowie i tak zrobił Butler. W trzecim zespole z rzędu generuje problemy. Dziś sprawia wrażenie człowieka, który wspólny język może znaleźć tylko z sobą. Zawodnicy, których życie doświadczyło boleśnie, nigdy nie są monotonni, bezbarwni. Czasem stanowią wzór, czasem arogancja przejmuje nad nimi kontrolę. Jimmy jest i taki, i taki. Być może przez trudne dzieciństwo…
Teksańskie piekło
Nigdy nie poznał, czym są kochający rodzice. Ojciec porzucił Jimmy’ego, gdy był niemowlakiem. Matka wygnała go z domu, jako trzynastolatka. "Nie chcę na ciebie patrzyć. Musisz odejść" – takie pożegnanie zapamiętał. Kiedy reszta nastolatków skupiała się przede wszystkim na nauce, młody Butler walczył o przetrwanie w "rodzinnym" Tomball.
– Wiem, że coś z tego napiszecie, ale proszę was tylko o to, żebyście nie zrobili tego w sposób, który sprawi, że ludziom będzie przykro z mojego powodu – mówił Butler w wywiadzie dla ESPN w 2011 roku. – Nie cierpię tego. Nie ma powodu, aby czuć smutek. Cieszę się, że coś takiego mi się zdarzyło. To uczyniło mnie tym, kim jestem. Jestem wdzięczny za wyzwania, z którymi się zmierzyłem – tłumaczył.
Teksas to jeden z najbogatszych, największych i najważniejszych stanów USA i choć Jimmy z niego pochodził, nie mógł tego odczuć na własnej skórze. Błąkał się od jednego domu przyjaciela do drugiego, zostawał najdłużej jak mógł, ale zazwyczaj co kilka tygodni czekała go zmiana miejsca zamieszkania.
Mniej więcej wtedy koszykówka stała się jego życiem. Butler grywał sporo, wyróżniał się, a pewnego dnia przykuł uwagę młodszego o dwa lata Jordana Lesliego, dziś futbolisty występującego w lidze AAF, zapleczu NFL. Pewnego dnia wyzwał Jimmy’ego na pojedynek w rzutach za trzy punkty.
I prędko się zaprzyjaźnili. Butler zaczął przychodzić do domu kolegi. Przy wizycie, któreś dziecko z rodziny Lesliego mówiło: "tego wieczora Jimmy musi zostać". Po kilku miesiącach mama Jordana, Michelle, powiedziała, że może zostać na stałe. Chłopak potrzebował rodziny i dostał ją w prezencie.
Michelle postawiła jednak warunki, po raz pierwszy w życiu musiał wracać o określonej godzinie, chodzić do szkoły i poprawiać stopnie, dostał domowe obowiązki. Miał być wzorem. – Powiedziałam moim dzieciom, żeby na niego uważały. Miał trzymać się z daleka od kłopotów. Być przykładem. I wiecie co? Jimmy nim został. Robił wszystko o co go poprosiłam bez zadawania pytań – wspominała adopcyjna mama w rozmowie z ESPN.
Lepsze życie, lepsza gra
– Przyjęli mnie do rodziny i to nie z powodu koszykówki. Michelle była bardzo kochana, po prostu robiła takie rzeczy, nie mogłem w to uwierzyć – wspominał. Poprawa warunków życiowych i nawyków sprawiła, że Jimmy stał się lepszym koszykarzem. W ostatniej klasie szkoły średniej był kapitanem zespołu Tomball High School Courgars, miał średnio 19,9 punktu i 8,7 zbiórki na mecz. Został wybrany do pierwszej piątki dystryktu.
To nie wystarczyło, aby zwrócić na siebie uwagę skautów z NCAA. Miał co prawda szansę trafić do Mississippi State Bulldogs, drużyny z innego stanu, ale nie dostał stypendium, nie było więc go na to stać. Dlatego wybrał lokalny Tyler Junior College (odpowiednik polskiego technikum, szkoła dwuletnia), gdzie grał w zespole ligi NJCAA.
W pierwszym sezonie został najlepszym strzelcem drużyny i wreszcie zwrócił na siebie uwagę agentów z NCAA. Dostał oferty z Marquette, Kentucky, Clemson, Mississippi State i Iowa State. – Miał propozycje z różnych miejsc, ale wrażenie zrobiła na mnie uczelnia Marquette – wspominała adopcyjna matka koszykarza. – To świetny ośrodek akademicki. Powiedziałam mu, że powinien tam pójść, bo sport może nie być szansą na dłuższą metę. Potrzebował dobrej edukacji, aby mieć zabezpieczenie – wyjaśniała.
Początki na uczelni nie były jednak dobre. W pierwszym roku w Milwaukee był tylko rezerwowym, zmieniając dwóch przyszłych zawodników NBA Wesleya Matthewsa i Lazara Haywarda. Sprawę utrudniała zmiana pozycji – wcześniej grał jako wysoki, ale w Marquette zobaczono w nim obrońcę. Wszystko robiono jednak z rozmysłem, w trosce o zawodnika.
– Nigdy nie byłem ostrzejszy wobec jakiegokolwiek koszykarza – wspominał w wywiadzie dla ESPN w tamtym czasie trener Golden Eagles Buzz Willams. – Byłem dla niego bezlitosny, bo nie wiedział, jak dobry może się stać. Całe życie wmawiano mu, że nie jest dość dobry. Ja widziałem gościa, który może mieć wpływ na nasz zespół na wiele sposobów – opowiadał.
Zawodnikiem wyjściowej piątki został dopiero na drugim roku na uczelni. Wtedy jego statystyki stały się lepsze, z 5,6 punktu na mecz będąc debiutantem "skoczył" do 14,7 na drugim roku. W trzecim i ostatnim sezonie miał dokładnie o punkt więcej. Obserwowali go skauci z NBA. – Wielu koszykarzy wchodziło do ligi, mając talentu tylko na tyle, aby odgrywać mniejszą i określoną rolę w zespole, choć myśleli, że są gwiazdami. Wiedziałem, że akurat ten dzieciak dostanie się i od razu dopasuje do dobrej drużyny – mówił jeden z nich.
Zainteresowany nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest na obserwowanym. – Skupiałem się na zespole i wygrywaniu. To nie tak, że NBA nie była dla mnie marzeniem. Po prostu starałem się żyć z dnia na dzień – tłumaczył. Mimo wszystko kolejny raz nie zdobył uznania skautów. "Dobry, wszechstronny koszykarz, ale nie jest świetny w żadnym aspekcie. Pasuje do niego określenie: dostateczny we wszystkim, mistrz w niczym. Nie jest świetnym atletą. Nie udowodnił, że potrafi znajdować sobie pozycje w ataku. Nie gra izolacji. Może ulepszyć grę, poprawiając rzut. Nie pokazał, że potrafi być zagrożeniem zza łuku" – napisano przed draftem w 2011 roku na portalu "nbadraft.net".
Wieczne zwątpienie
Nie mógł liczyć na wybór w loterii (pierwszych czternastu zawodników), sięgnęli po niego dopiero Chicago Bulls z trzydziestym numerem w drafcie 2011 roku, jako ostatni w pierwszej rundzie. Tutaj jednak już nikt w niego nie wierzył, nawet trener. Byki potrzebowały strzelców, a Butler nim nie był.
W pierwszym sezonie miał średnio tylko 2,6 punktu na mecz, a trener Tom Thibodeau (później ściągał go za sobą do Minnesota Timberwolves) nie dawał mu minut na parkiecie. Butler przesiedział na ławce rezerwowych aż 23 spotkania, nie mając okazji, aby zagrać. – Kiedy tam trafiłem, myślałem, że nie wytrzymam przez pierwsze dwa lata. Patrzyłem na Derricka Rose’a i Luola Denga, zawodników których miałem za najlepszych na świecie – mówił po latach w rozmowie z oficjalną stroną internetową NBA.
– Zaadaptowałem się, znalazłem sposób, aby się utrzymać i być przyzwoitym graczem, uciec spod kreski. Pomyślałem, że jeśli chcę pozostać w klubie, muszę dalej pracować i robić wszystko, aby móc tu być – tłumaczył. Szansę, aby pokazać możliwości dostał w połowie sezonu 2012/13, kiedy kontuzji doznał Deng. Pod koniec stycznia 2013 roku zadebiutował w pierwszej piątce Bulls, od razu zdobywając 18 punktów i będąc liderem drużyny.
– Przez całe życie ludzie we mnie wątpili. W szkole średniej mówili mi, że jestem za niski i nie dość szybki. Nie znali mojej historii, bo gdyby było inaczej, wiedzieliby, że wszystko jest możliwe. Kto by pomyślał, że chłopak z małego miasta zostanie przyzwoitym koszykarzem w college’u i NBA, a nawet uczestnikiem Meczu Gwiazd. Wiem, że jestem w stanie przezwyciężyć wszystko – wyznał. – Pracuję. Kiedy to robisz, przydarzają ci się dobre rzeczy – dodawał.
Praca, praca i jeszcze raz praca
W debiutanckim sezonie w Bulls Butler dostał do nadzoru trenera Adriana Griffina, który dziś jest asystentem Nicka Nurse’a w Toronto Raptors. – Niektórzy gracze uwielbiają osiągać sukcesy. Jimmy kochał proces dochodzenia do nich – wspominał w rozmowie z "nba.com".
Praca zawsze była dla niego podstawą. Do NBA nie można się dostać za ładny uśmiech, ale jemu pozwolił stać się gwiazdą. Przed draftem mówiono prawdę, bo Jimmy nie był dość atletyczny, nie miał żadnego doprowadzonego do perfekcji elementu gry. Żeby to nadrobić, musiał się doskonalić, stał się silny i to wykorzystuje na parkiecie.
Punkty zdobywa raczej korzystając z siły mięśni, przepychając się, rzucając w wypracowany sposób. Doskonalił się jednak tak uparcie, że bez wielkiego talentu ofensywnego, był w stanie dojść do poziomu, na którym bez większych problemów jest w stanie rzucać ponad dwadzieścia punktów w meczu, a to spory wyczyn.
Pomaga wiara w siebie, pewność, skupienie, które przychodzi już przed meczem, gdy słucha muzyki country. Wierzy, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych, że jest w stanie być najlepszy i to powoduje, że staje się arogancki. W Bulls przekonali się o tym dość szybko…
Wielki exodus z Chicago
Gdy zaczął rzucać powyżej dwudziestu punktów w meczu, uznał, że był najlepszym koszykarzem Bulls. I miał rację, tyle że przez to popadł w konflikt z podupadającymi gwiazdami Derrickiem Rose’em i Joakimem Noah. Pierwszy był cudownym dzieckiem Chicago, kimś kto miał być w Wietrznym Mieście nowym Michaelem Jordanem. I mógłby nim być, gdyby nie kontuzje, które przekreśliły mu karierę, dopiero w obecnym sezonie przeżywa drugą młodość i może zagrać w Meczu Gwiazd jako zawodnik Timberwolves.
Zarząd musiał zdecydować – kogoś trzeba było się pozbyć. Padło na Noah i Rose’a, którzy w 2016 roku trafili do New York Knicks. Butler stał się panem w Chicago, wkrótce jednak pojął, że daleko z Bulls nie zajdzie. Chciał wygrywać, ale nie miał zespołu, który gwarantowałby mu walkę w play-offach. Zarząd też rozumiał, że nie stworzy mistrzowskiej drużyny w oparciu o Jimmy’ego.
I tak przed sezonem 2017/18 połączył siły z Tomem Thibodeau w Minnesocie. Dostał to, czego potrzebował najbardziej – młody zespół, na którego czele stałby i dobrze znanego sobie trenera. Do Chicago trafili za niego Zach LaVine, Khris Dunn i prawa do wyboru w drafcie, dzięki którym pozyskano Lauriego Markkanena. W ogólnym rozrachunku strony wyszły więc na tej transakcji nieźle, przynajmniej na pozór.
A miało być tak pięknie
W Minneapolis dostał wszystko, czego brakowało mu w Chicago. Młody, dobry zespół, w którym to on miał odgrywać rolę lidera. Do pomocy miał dwóch wybranych z pierwszym numerem w drafcie – Karla-Anthony’ego Townsa i Andrew Wigginsa.
Młody center miał stać się numerem jeden Wilków, do tego czasu Butler miał być mentorem młodego Townsa. Z Wigginsem było inaczej, do dziś to talent trochę niespełniony, z bardzo dużym kontraktem, a to sprawia, że jest nie do ruszenia z Minnesoty. Sytuacja obróciła się jednak w zupełnie inną stronę niż chciał zarząd.
Butler nie dogadał się z młodymi. Zarzucał im "miękkość", brak głodu zwycięstwa, doskonalenia się, charakteru. Do tego wszystkiego doszły spięcia na linii prywatnej z Townsem, które dotyczyły partnerki środkowego. Stało się jasne, że Jimmy w Minnesocie zostać nie może, a i on tego nie chciał.
Według dziennikarzy portalu "Yahoo Sports" Butler miał krzyczeć do Townsa i Wigginsa, że "są do niczego" i są "miękcy". – Gó*** mi zrobisz – krzyknął w pewnym momencie. Nic dziwnego, że wkrótce potem Timberwolves zrobili wszystko, aby pozbyć się obrońcy. I tak 12 listopada 2018 roku trafił do Philadelphia 76ers, miejsca na papierze jeszcze lepszego niż Minnesota, tyle że…
Właśnie tam chciał być
Filadelfia dała mu to, czego poszukiwał od lat – zespół, który może realnie walczyć o finał NBA. Tyle że w 76ers to nie jemu mieli pomagać, ale on miał być wsparciem dla Joela Embiida, najlepszego zawodnika drużyny. Drugi młody, Ben Simmons, to koszykarz, który wkrótce może być lepszy od Butlera.
Mimo to Butler się cieszył. Z okazji pierwszego meczu wstawił nawet na YouTube ponad dziesięciominutowe wideo, na którym chwalił się jak przygotowywał się do pierwszego meczu i jak był tym podekscytowany.