Walka o mistrzostwo świata przeszła Maciejowi Sulęckiemu koło nosa. "Striczu" nie ma jednak wątpliwości, że kolejna szansa nadejdzie, a wybór nowego szkoleniowca był strzałem w dziesiątkę. – Cele są te same, a różnica taka, że już nie z trenerem Gmitrukiem, a dla trenera Gmitruka – przyznał w rozmowie ze SPORT.TVP.PL.
Rafał Mandes: – Wkrótce miną dwa miesiące od śmierci trenera Andrzeja Gmitruka. Jak się trzymasz?
MACIEJ SULĘCKI: – Siadło mi to na głowie, przeżyłem to bardzo mocno. Śmierć trenera to był wielki szok i do kilku dni po pogrzebie myślałem tylko o tym. W pewnym momencie zdecydowałem jednak, że trzeba się ogarnąć i wrócić do ciężkiej pracy, bo czas nie stoi w miejscu. Czuję, że trener wspiera mnie tam z góry duchowo.
– Dużo rozmawiałeś po śmierci trenera ze swoim psychologiem Mateuszem Kempińskim?
– Tak, ale wychodzę z założenia, że są sprawy, z którymi można poradzić sobie tylko i wyłącznie samemu. W tej kwestii tak było, musiałem sam zrozumieć i ułożyć wszystko w głowie. Psycholog nakierował mnie na pewne rzeczy, ale resztę musiałem zrobić sam. Nigdy nie zapomnę o trenerze, będę robić wiele, by świat o nim pamiętał, ale teraz liczy się tylko co tu i teraz. Cele są te same, a różnica taka, że już nie z Gmitrukiem, a dla Gmitruka.
– Łapiesz się na tym, że przychodzisz na trening i szukasz wzrokiem trenera Gmitruka?
– Tak. Powoli się do tego przyzwyczajam, ale po śmierci trenera wielu z nas przychodziło i każdy z nas mówił, że choć w klubie jest dużo ludzi, to tak naprawdę jest pusto. Niby brakuje tylko jednej osoby, ale w naszych głowach była cisza. To był trudny okres. W telefonie nadal mam numer trenera i chyba nigdy go nie skasuję. Ostatnio oglądałem z nim wywiad i dziwnie się czułem z myślą, że na treningu go nie zobaczę i nie porozmawiamy o tym, co wygadywał przed kamerą.
– Na pogrzebie nie wstydziłeś się łez.
– Bo nie ma się czego wstydzić. Wiele razy płakałem po śmierci trenera.
– W skupieniu się ponownie na boksie pomógł fakt, że walka o mistrzostwo świata z Demetriusem Andrade była praktycznie zaklepana?
–Propozycja walki z Andrade przyszła dzień po śmierci trenera. Złośliwość losu tak czekaliśmy na walkę o tytuł, tak tego chcieliśmy, wiele o tym mówiliśmy, a jak pojawiła się taka opcja, to trenera nie było już z nami. Na początku bałem się, że nie udźwignę tego psychicznie, ale po 2-3 dniach i rozmowach z rodziną oraz przyjaciółmi doszedłem do wniosku, że skoro czekałem na taki pojedynek całe życie, to muszę spróbować, bo drugiej takiej szansy może już nie być. Trzeba było tylko znaleźć nowego trenera.
– Zdecydowałeś się na Piotra Wilczewskiego.
– Jest młody, utalentowany, znamy się od dawna, rozumiemy praktycznie bez słów, odbieramy na podobnych falach. To był bardzo dobry wybór, nie żałuję go i myślę, że nigdy nie będę żałować. Jest między nami chemia, nasze charaktery są niemal identyczne. Oczywiście potrzeba czasu, by poukładać klocki, ale jestem w dobrych rękach.
– Twój wybór wywołał gorącą dyskusję wśród ekspertów.
– Było dużo głosów na tak, ale równie dużo na nie. Większość tych ekspertów nie widziała nas razem na sali, nie stoczyłem pod wodzą Piotrka jeszcze ani jednej walki, a krytyka wręcz wylewała się z Internetu. To chorzy ludzie, o których nie chcę nawet rozmawiać. Jak leciałem do USA do trenera Chico Rivasa to zapewne ci sami mówili, że super, bo to Stany i tam to dopiero mnie nauczą wszystkiego, ale przecież Rivas nie był nawet trenerem boksu, a bramkarzem. Kocha boks, stworzył klub i choć było spoko, to Rivas to klasa niżej od Wilczewskiego. A skoro rozwinąłem się w USA pod wodzą takiej osoby, to zrobię to także w kraju pracując z "Wilkiem". Z nowym szkoleniowcem będziemy kontynuować to, czego nauczył mnie Andrzej. Jestem spokojny o naszą przyszłość.
– Boks to jedno, ale twoim oczkiem w głowie jest teraz córeczka.
– Oj tak, prawdziwe szaleństwo. Nie spodziewałem się, że taka mała istota może skruszyć kamień, który siedział we mnie bardzo głęboko. Zafiksowałem się w tej sprawie i choć jest dużo pracy i obowiązków, to dla mnie jest to przyjemność. Da buzi, przytuli się – tego nie da się opisać. Gdybym nie miał dziecka, moje życie straciłoby sens.
– Kliczko mówił, że jak został ojcem, to bił jeszcze mocniej.
– Kilka walk stoczyłem od czasu, gdy urodziła mi się córka i kilka z nich wygrałem przed czasem, więc coś w tym musi być. Ale to już trzeba pytać rywali.
– W związku z tym, że nie miałeś najłatwiejszego dzieciństwa, teraz chcesz być dla córki jeszcze lepszym ojcem?
– Nie było w domu kolorowo, relacje matki z ojcem do najlepszych nie należały. Nie przelewało się, rarytasów na stole nie było, a ciuchy przechodziły z brata na brata. Teraz jest tak, jak mówisz – chcę dać dziecku wszystko to, czego ja nie miałem. To dla mnie priorytet, tylko to się liczy.
– Jakie masz marzenia?
– Dwa. Prywatne jest takie, by wychować córkę na dobrego człowieka, by jak dorośnie była dumna z mamy i taty. Z kolei zawodowe to oczywiście pas mistrza świata. Trener Gmitruk sprawił, że z pięściarza klasy średniej stałem się pięściarzem klasy światowej, który może wygrać z każdym. Nigdy mu tego nie zapomnę i to jemu zadedykuję tytuł mistrza.