| Piłka ręczna / Reprezentacja mężczyzn
15 lat temu, 17 stycznia 2009 roku, polscy piłkarze ręczni rozpoczęli rywalizację podczas mistrzostw świata w Chorwacji. Niewiele ponad dwa tygodnie później wrócili z brązowymi medalami i statusem bohaterów narodowych. To był wyjątkowy turniej. Turniej, na który o mało nie dotarli...
To był turniej, który jak żaden inny zapadł w pamięć kibicom. Turniej upadków i wzlotów, rozczarowań i euforii, bolesnych porażek i słodkich triumfów, tak nierealnych, jak zasłużonych.
To był turniej, który odsunął w cień wywalczone dwa lata wcześniej wicemistrzostwo świata. Turniej, który sprawił, że brąz bywa niekiedy cenniejszy niż złoto.
To był turniej, który dał szczypiorniakowi w Polsce nowe życie; który wyciągnął go z przyciasnych salek do wypełnionych po brzegi obiektów; który ściągnął do zaniedbanej dyscypliny ważnych sponsorów.
To był turniej, po którym zespół Wenty – utytułowany już przecież – był nazywany "Orłami Wenty"; które ściągały przed telewizory sześć milionów kibiców, rzucających w domach piłkę z Bieleckim i broniących ze Szmalem. Turniej, którym reprezentacja zdobyła na lata serca kibiców i zbudowała w nich pomnik.
Turniej, którym drużyna udowodniła, że nie tylko rzeczy trudne, ale i cuda załatwia od ręki – Artur Siódmiak rzutem przez całe boisko dał awans do półfinału, a Bartłomiej Jaszka, mimo złamanego nadgarstka dyrygował grą zespołu w meczu o brązowy medal.
To był turniej, na który Polacy o mało nie dotarli.
15 stycznia 2009, Warszawa, lotnisko Chopina. Godziny wieczorne. Reprezentacja – 16 zawodników, trenerzy Bogdan Wenta i Daniel Waszkiewicz, fizjoterapeuci Jerzy Buczak i Krzysztof Rudomina, lekarz Maciej Nowak, wideoman Piotr Zembrzuski i kierownik drużyny Paweł Papaj – czeka na samolot. Lecą do Lublany, stolicy Słowenii. Do Chorwacji bezpośrednich lotów nie ma. Z Lublany autokarem przejadą później niecałe 200 km do Varażdinu, gdzie rywalizować będą w pierwszej rundzie turnieju.
Kadra jest już po odprawie, do lotu kilkadziesiąt minut. Książka, kawa, rozmowy. Ktoś wyciąga karty, inny rzuca żartem: "Z kim gramy pierwszy mecz?". Śmiechy, dobra atmosfera. Za oknem śnieżyca, ale nikogo to nie dziwi – jest zima, więc sypie.
Opowiada Papaj: – Opady były na tyle duże, że nasz lot opóźniono. Najpierw informacja: pół godziny. Za chwilę kolejna: 40 minut. Wreszcie: godzina. Zniecierpliwienie narasta, czekamy. Po półtorej kolejny komunikat: lecimy! Na pasie śniegu może nie po kolana, ale grubo za kostki. Szczęśliwie jednak wylatujemy...
Samolot startuje bez problemów. Lot ma być krótki. Z Warszawy do Lublany to dwie godziny podróży. Wszyscy myślami są już w Chorwacji. Rankiem następnego dnia ma być trening, dzień później pierwszy mecz, z Algierią. Idealny rywal na początek – zgadzają się.
Po godzinie lotu pojawiają się jednak komplikacje. Są dwie wersje tego, co wydarzyło się później.
Papaj: – Zjawia się steward i mówi: "Panowie, jest problem. Lotnisko w Lublanie nas nie przyjmie. Prawdopodobnie będziemy musieli zawrócić i lądować w Budapeszcie".
Nowak: – Lotnisko w Lublanie rzeczywiście nie mogło nas przyjąć, ale mieliśmy lecieć do Wiednia.
Wersji z Wiedniem trzymają się też Michał Jurecki i Krzysztof Lijewski. Tej z Budapesztem – Artur Siódmiak i Mariusz Jurkiewicz. Żadnej nie pamięta Karol Bielecki. – Ale ja mam słabą pamięć– przekonuje. Samolot zawraca. Leci na północ.
Papaj: – Zawodnicy w konsternacji, w mojej głowie tysiąc myśli: co w tym momencie zrobić, jak zorganizować autobus, hotel, następnego dnia transport do Chorwacji... Chłopaki wyłączają laptopy, pakują się. Wszyscy mamy świadomość, że noc spędzimy gdzie indziej niż to było zaplanowane.
Nowak: – Po chwili komunikat: "Szanowni państwo, mówi kapitan. Musimy zmienić trasę: nie dolecimy do Wiednia, bo zabraknie nam paliwa. Dziękuję". No i się zaczęło...
Wszyscy zamilkli. Cisza. Niepokój narasta. Krzyczą emocje. Szumią pracujące silniki. Napięcie rośnie, aż osiąga apogeum. Pierwszy nie wytrzymuje Wenta.
– Jak to się dzieje, że nie lądujemy?! Kto to organizuje?! Paweł, natychmiast dzwoń do prezesa! Mamy w tej chwili wylądować! Weźże coś zrób! – terroryzuje młodego kierownika. Papaj: – Tylko co można było zrobić na wysokości paru tysięcy metrów?...
Samolot wisi gdzieś nad Alpami. W końcu robi zwrot i znów leci do Lublany. Tam – mgła i śnieżyca. Piloci krążą nad miastem. Marcin Lijewski: – Z tej mgły wystawał wielki komin. Tylko jego było widać. Po 30 minutach decyzja o lądowaniu. Równolegle z Polakami "lądują" dwa wozy strażackie, które podświetlają pas, by piloci cokolwiek widzieli. Warunki są fatalne, ale to pomaga. Samolot szczęśliwie dotyka ziemi, zatrzymuje się. Kamień spada z serc 23-osobowej delegacji.
Nowak: – W tym momencie uznałem, że nic złego w tych mistrzostwach nas nie spotka. Wiedziałem, że czuwa nad nami opatrzność. A skoro tam jedziemy, to jedziemy po coś, więc nie możemy zginąć po drodze. To bez sensu by było, prawda?
On lądowania się nie obawiał, ale nie wszyscy znieśli je tak dobrze.
Krzysztof Lijewski: – Tomek Tłuczyński był blady jak ściana. Siny, blady i spocony. Cały czas modlił się żebyśmy spokojnie wylądowali.
Michał Jurecki: – Samolot? Weź mi nie przypominaj! Ja akurat ten, który z całej reprezentacji najbardziej boi się latania...
Damian Wleklak: – Michał tak miał, że w samolocie z nerwów siedzenia wyrywał...
Skończyło się na strachu. W Lublanie czekał na nich autokar i przewodniczka Maja, która do końca turnieju będzie opiekować się zespołem. Dzień później kadra miała trening, a 17 stycznia, dokładnie 10 lat temu, rozbiła Algierię 39:22. Jurecki rzucił pięć goli, Tłuczyński sześć. Meczu, jak cały zespół, nie pamiętają. Po prostu: jeden z wielu. Zresztą, mało kto z nich pamięta wszystkich pięciu rywali z pierwszej rundy...
– Z kim graliście w Varażdinie? – pytam Michała Jureckiego.
– To była pierwsza grupa, więc na pewno byli tam Niemcy, Macedonia i... – Michał zawiesza głos. – Macedonia, Niemcy... Myśli, szuka podpowiedzi. – Oni wyszli dalej z nami, prawda? A ta trzecia drużyna... – znowu milknie. W końcu uśmiecha się. Dumnie odpowiada: – Wiem. Rosja.
– Ale były jeszcze dwie inne – wyjaśniam.
– E... tam... Kto by się nimi przejmował. Chodzi o te mocne!
Wszystkich rywali – tych mocnych i słabych – reprezentanci nie pamiętają. Pamiętają za to wszystkie odcinki "Czterech pancernych i psa". O tym innym razem...
A piątym rywalem była Tunezja.
Historii wysłuchali Damian Pechman i Maciej Wojs. Spisał Maciej Wojs.
MŚ 2009, grupa C (17 stycznia, Varażdin):
Polska – Algieria 39:22 (17:8)
Polska: Szmal, Malcher – Jaszka 1, K. Lijewski 4, Kuchczyński 3, Bielecki 2, Żółtak 2, Wleklak 2, B. Jurecki 4, Jurasik 6, M. Jurecki 5, Tłuczyński 6 (2/2), M. Lijewski 1 oraz Gliński 3
Karne: 2/2
Kary: 6 min. (Kuchczyński, Żółtak oraz B. Jurecki – po 2 min.)
Algieria: Rabir, Kerbouche – O. Chehbour 6, Benkahla 1, Boudrali, Labane 1, Bouakaz 3, R. Chehbour, Boultif 2, Zouaoui 2, Soudani 1, Berriah 4, Toum oraz Yahia 2
Karne: 2/2
Kary: 14 min. (Berriah oraz R. Chehbour – po 4 min.; O. Chehbour, Boultif oraz Yahia – po 2 min.)
Sędziowali: Jiri Opava oraz Pavel Valek (Czechy)
33 - 27
Polska
29 - 26
Izrael
29 - 29
Rumunia
36 - 36
Portugalia
36 - 23
Izrael
27 - 28
Polska
37 - 30
Rumunia
32 - 32
Izrael
13:00
Polska
16:00
Portugalia
16:00
Rumunia
16:00
Portugalia