Melbourne kocha street art. Murale ożywiają elewacje budynków, ogrodzenia, przystanki, wszystko, co tylko mogą. Barwne wzory zdobią też tenisowe miasteczko.
Na tle ust z wystawionym językiem, graficznej parafrazy logo Johna Paschego dla Rollingstonesów, sfotografowała się po przylocie do Melbourne Maria Szarapowa. Lubi sztukę i wie, że w niewielkich alejkach dawnej stolicy Australii może poczuć się jak w galerii street artu. Przede wszystkim, wchodząc na Hosier Lane. To jedna z oznak artystycznej duszy miasta. Z wdziękiem przejął ją Melbourne Park, ozdabiając kolorowymi malunkami miejsca wypoczynku i jedną z głównych aren.
Twórczy kort
Tutaj, na "trójce", w drugiej rundzie debla wygrał Łukasz Kubot. Tutaj wielkie show późnym wieczorem w czwartek tworzył Alex Bolt, miłośnik koszykówki, z artystyczną fryzurą. Tlenione włosy to jego znak rozpoznawczy. Taki, zawadiacki, jest też kort numer 3. Jak siedziba bohemy. Z widokiem na Rod Laver Arenę i obiekt im. Margaret Court, ale przestarzały, niezadaszony (poza niebieskimi parawanami dającymi odrobinę cienia). Jeden z największych w Melbourne Park, ale mniejszy od wspomnianych. Jeden z najważniejszych, ale bez nowoczesnej, szklanej elewacji.
Inny, przez co tak kuszący. Trochę oldschoolowy ze świetnym klimatem i naprawdę dobrymi meczami. Betonowa podstawa trybun to mała galeria street artu, którą podziwiają tłumy przemieszczające się między kortami. "Trójka" nieustannie żyje i to po swojemu, barwnie – całą arenę postawioną na planie owalu okalają kolorowe murale. Głównie motywy florystyczne, czyli kwiaty i liście, również geometryczne wzory. Pod widownią, w środku graffiti, otwierają się okna z małymi sklepikami, z włoską kawą. Jakby artyści przejęli na chwilę kontrolę nad Melbourne Park i zaczęli tworzyć swoją małą dzielnicę.
Jak na festiwalu
"Trójka" to twórcza cząstka Australian Open. Często w Melbourne Park jest nowocześnie i modnie. A momentami jak na plaży. Drewniane siedziska zrobione z palet i miękkiego nakrycia, ustawione przy kontenerach z graffiti, ściągają dziesiątki kibiców, którzy postanowili odpocząć od tenisa i słońca. Schronienie przed nim dają parasole rozłożone nad stolikami i drewnianymi kanapami.
Przy jednym z kontenerów popryskanych farbą, pomalowanych sprejem, trwa właśnie kameralny koncert. Obok starego roweru – stoi ich tu kilka – siedzi dziewczyna z gitarą, gra i śpiewa. Tak codziennie, od rana do wieczora, od metalowych baraków odbijają się dźwięki, muzyka uprzyjemnia nawet najkrótszy pobyt. Zmieniają się wykonawcy, słuchający, niezmiennie panuje natomiast festiwalowa atmosfera.
Artyści wszędzie
Australian Open to tenisowy festiwal, coś więcej niż kolejny z kilkudziesięciu tenisowych turniejów w kalendarzu. Maria Szarapowa, której ostatnio blisko do sztuki poza kortem, też była pewnego razu artystką w Melbourne. W 2008 roku, kiedy bez straty seta triumfowała w turnieju. Rok temu za artystów australijskich kortów uchodzili Caroline Wozniacki i po raz szósty na Rod Laver Arena Roger Federer. A kto w tym roku? Już wiadomo, że ani nie Dunka, ani nie Szwajcar.
Oni już wyjechali, festiwal trwa dalej. I tak do 27 stycznia. Tłumy na tle murali, gitara, siedziska z palet, ucieczka ze słońca do cienia, wieczorem znowu tenis, kolejni artyści – lepsi lub gorsi.